<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Choroby wieku
Podtytuł Studjum pathologiczne
Wydawca Piller i Gubrynowicz & Schmidt
Data wyd. 1874
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.

Wnijdźmy więc do domu niezmiernie praktycznego człowieka, którego dwór jużeśmy tam wam ukazali na pagórku, w samym środku pól ornych, otoczony wspaniałemi budowlami gospodarskiemi.
Na ten pałacyk plan musiał dawać Marconi lub Lanci, tak dobrym a nie naszym smakiem wzniesiona ta wilia europejska — rzekłbyś że jesteśmy gdzieś na drugim końcu Europy, nie u siebie w domu, takie to artystycznie piękne, kosmopolityczne, postępowe... a cudze. Ani śladu wedle dworu, tego co go u nas dawniej otaczało — ogród angielski, trawniki przepyszne, holenderskie, gorzelnia po niemiecku, a co krok to furtka, to słupek, to numer, to napis, i czysto i śliczniuchno umieciono, pogracowano, a każda rzecz na swojem miejscu, a każde miejsce ma swoje przeznaczenie, a nic nieużytecznego i zapomnianego... Ale wszedłszy tu poza okopy, płoty, zagrody, zdaje ci się żeś wpadł do więzienia, tak ci ciasno — i zachciewa się wybiedz na dalekie gdzieś, na dzikie pola, do zarosłych i poobalanych lasów, aby tam trochę zaczerpnąć swobody, powietrza i dać oku spocząć po tych nieznośnych linjach prostych, które świat czynią podobnym do kartki z geometrji Laplace’a. Tu myśl Boża, myśl wielka, i nieskończenie rozmaita, ustąpiła całkiem idei człowieka nieskończenie maluczkiej i jednostajnej.
A! przecież i fizjonomja świata ma znaczenie swoje, a ta symetrja i regularność postępowa coś mówią formą swoją, a może się znajdą ludzie, dla których one będą postępem, pięknością, najwyższego dobra ziemskiego objemem — ale my stare niedołęgi, zatęsknim za tak nieznośnie poprzerabianym nam krajem naszym.
Nie mówcie nam, jakoby poezja godziła się z takim postępem, nie dowódźcie że i on ma poezję swoją, my nie uwierzym temu, by całe życie wpatrując się w wasze sznury, można nabyć pojęć estetycznych o pięknie w naturze, by całe życie rachując z wami i ważąc tylko, można tą czynnością podnieść się na duchu. Przyznajcież raczej że nie chcecie marzenia i poezji, żeście ukochali rzeczywistość i nie wierzycie w ducha, a więc i karmić go macie za rzecz próżną. Ale tak gawędząc nigdy podobno nie wnijdziemy do domu u którego drzwi rozprawiając stoimy, cicho więc, natrętny gdero, i otwórzmy drzwi na sprężynie... a, wchodzimy już nareszcie.
Sień, aż miło, jasna, biała, nic dla oka, ale nic bez użytku, a jak już poustawiane bacznie, jak każdy oszczędzono kątek!... Dalej, jesteśmy w salonie oklejonym obiciem nowiuteńkiem, przystrojonym w meble palisandrowe świeże, pokryte trypą ciemno-wiśniową; w zwierciadła z ramami rzeźbionemi, w angielskie dywany... Salon to jak najściślej zastosowany do ogólnych prawideł dzisiejszego smaku, vulgo mody, nic w nim nie zastanawia, ale nic nie razi, każda rzecz tak jak być powinna, i nadto ani główki od szpilki... trochę kwiatów u okien, ale moda ich podlewać nie każe, uczucie nie zaleca, więc smutne i powiędłe stoją na straży, gdzie je ktoś z obowiązku postawił.
Pochodziwszy kwadrans po tym pokoju, zachciewa się wprawdzie spać lub wyniść, ale możeż być inaczej gdzie życie indywidualne człowieka nie objawia się niczem, gdzie nie poczuwasz nic coby cię pociągało, zaciekawiało, rozpowiło myśl, rozbudziło uczucie? Właśnie to dobre, że możesz w takim salonie będąc całkiem panem siebie, usnąć spokojnie lub zasiąść do obrachunku, jeżeli masz jaką rachubę prawdopodobieństw w głowie.
Mamże was dalej jeszcze z tego salonu prowadzić? nie, zdaje mi się że z niego potraficie się wybornie domyślić reszty domu, w którym wszystko znaleźlibyście na swojem miejscu, wygodę, komfort, czystość, porządek, usługę nieliczną ale wyborną, sprzęt nie wystawny, ale dogodny — nie wiele smaku, nigdzie życia, nigdzie świętej iskierki uczucia i poezji, które są w chłopskiej chacie, ale nie mają się gdzie pomieścić w takim nowiuteńkim domu ściśle obrachowanym na potrzeby właściciela.
Przed kanapą w salonie, na okrągłym stole, są i książki okryte niedostrzeżoną warstwą pyłu dowodzącą że je tu położono dla mody i przyzwoitości, ale nikt w rękę ich nie bierze; więdną one także jak kwiatki w oknach, których nie pieści ręka niczyja. Nigdzie niczego nie dotknęła się fantazja, nie ozłocił uśmiech, nie obmyła łza — wszystko jakby dziś ze sklepu, z fabryki, do niczego nie przylega wspomnienie, w niczem udziału nie miało serce.
Nie idźmy dalej, nie ma po co, zostańmy już w salonie, powoli doczekamy się, że się tu pościągają wszyscy domu mieszkańcy — a naprzód sam gospodarz którego mierzone kroki już słychać.
Mam honor przedstawić go państwu, nazywa się Jan Dembor...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.