Chusta Weroniki
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Chusta Weroniki |
Pochodzenie | Poezye wydanie zupełne, krytyczne tom VII |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1915 |
Druk | G. Gerbethner i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
SŁUŻEBNICA. Pani, tam chusta leży. Cienka, lniana chusta leży na ławie skrwawiona. Co mam z nią począć, alboli uczynić?
HIEROZOLIMITANA.[1] Idź do fontanny, do ogrodu mego, do wody żywej, która śpiewa dniem i śpiewa nocą, do wody, która poi róże moje, która mży srebrem na hyacynty i narcyzy moje, a wypierz chustę. Albowiem jest krew Sprawiedliwego, który umęczon został.
SŁUŻEBNICA. Byłam, pani, u fontanny, u ogrodu twego. Aliści, ledwo zamaczałam chustę, uczynił się płacz wody tak głośny i narzekający, iż zagłuszył synogarlice, które wzdychają na skraju dachu twego. I pospadały gwiazdy narcyzów twoich i pogasły, a róże stały się blade i mdlejące, jak te, które kładą na piersi umarłym. A kiedym prała chustę, okryła się ziemia hyzopem i piołunem gorzkim, a pszczoły twoje, które na nie padły, skurczyły się i posnęły. A chociaż prałam mocno, plamy trwają. Oto są.
HIEROZOLIMITANA. Gałąź jerychońska! Zwinięta, ostra gałąź jerychońska! Nie jestże to korona Ukrzyżowanego? Krwawa korona ludów i narodów?
...W głowę świata, w bolesną głowę świata wbite są kolce jej. Każdy kolec wysysa krew żywą. Każdy kolec szarpie myśl żywą. Każdy kolec chce ją zdusić,
zabić. Oto się zamieniają w katowskie ćwieki i w katowskie miecze... Obręcz, żelazna obręcz tłoczy głowę świata.
...O, płaczcie, róże moje i hyacynty moje. Płacz i ty, wodo żywa, która śpiewasz dniem i śpiewasz nocą! Albowiem zarosła jest ziemia cierniem i zdziczała, który zaostrzył kolce swe ku przebiciu wszelkiego serca. A który wyszedł o poranku młodzieństwa swego, aby kwiaty rwał, omylony jest w nadziei swojej, a niesie wiąz hyzopu. A który mniemał
radować się życiem, napojon jest gorzkością śmierci.
O, płaczcie, narodowe iludowie świata! Albowiem krwawa obręcz jest koroną waszą.
...Idź, służebnico moja, oddal ode mnie widzenie tej krwi i tej męki. Do strumienia idź, gdzie woda bystra i szumiąca, do potoku, który zową Hebron, i tam wypierz chustę.
SŁUŻEBNICA. Byłam, pani, u strumienia, u potoku, który zwą Hebron. Wierzby nabrzeżne czynią tam gwar żałosny, a między gałęźmi sykomorów[2] słyszany jest głos wiatru, który łka. I prałam chustę w wodzie bystrej i w wodzie szumiącej. W wodzie, która po kamieniach leci, a nie ustaje. Lecz, im mocniej prałam, tem więcej z chusty krwi ciekło. Iż zapienił się krwią żywą cały nurt potoka. Co obaczywszy, wyżęłam spieszno chustę i wracałam pilno. Lecz plam przybyło jeszcze. Oto są.
HIEROZOLIMITANA. Łoże potoku widzę. Potoku czasów widzę łoże krwawe... A nie kamienie w niem leżą, ale głowy omdlałe w trudzie, uśpione w mrokach, skamieniałe w męce.
Tysiąc ich i tysiąc tysięcy, a niemasz, ktoby zliczył liczbę ich.
Oto lecą po nich wody krwawe, a nie ustają. Jak po rzeczy martwej, lecą po nich, jak po rzeczy,
która siebie nie wie.
O wy, byty, wdeptane aż na dno żywota! O ty
martwe, ty martwe podścielisko świata!
Patrz! Patrz! Przypadł wiatr burzliwy i zachłostał wody. Patrz! Oto krew, która spłynęła po głazach, dała im kolory życia!
Oto puściły się od kamiennych czerepów włosy,
krwią zlepione i powstały na nich...
Oto się otwarły usta pełne krzyku... Usta, które zalewa nurt krwawy. Oto się dźwignęły kamienne
powieki nad zbudzoną do światła źrenicą... I ruszyły
się głowy i poczęły tłuc sobą o dno krzemieniny. Patrz! Oto wyszły z mułu ręce czarne, groźne i poczęły rwać włosy na czerepach głów i podniosły się
przeciw prądowi krwawego strumienia i zacisnęły się w kamienne pięście...
...Jak strasznie miota cię całe dno potoku! Jaki krzyk gwałtu i rozpaczy! Jak wzbiera, jak wzbiera nurt krwawy!
...Weź, weź co prędzej tę okropną chustę, służebnico moja, a idź do wody wielkiej i głębokiej, do Jordanu - rzeki idź, abyś ją prała. Do rzeki, która bieży, a nie wraca do początku swego. I która odchodzi od źródła i od brzegów swoich, aby ich nie
oglądać więcej.
SŁUŻEBNICA. Pani, byłam u Jordanu - rzeki, u wody bystrej i głębokiej bardzo. Niewiasty tam nad brzegiem siedzą. Z nakrytemi głowami siedzą niewiasty mnogie w chustach czarnych i w chustach zetlałych, jako te, w których grzebani są umarli.
I siedzą tak i płaczą, puszczają łzy swoje za nurtami wody, która bieży a nie wraca do początku swego. Lecz, kiedym zanurzyła w niej chustę, jęk się uczynił w powietrzu głuchem, iż ziemia poczęła jęczeć od nieba aż po okraje swoje. I przelękłam
się i wracałam pilno, lecz krew na chuście wyraźliwsza jeszcze, niźli z naczęcia była. Oto jest.
HIEROZOLIMITANA. Biada mi, która widzę, a która oglądam. Iż przeraźliwy Jordan jest, a rzeka śmiertelna. I rozmnożone jest wylanie krwi świata. Która obciążyła sobą chustę, jako płachtę zaofiarowaną i całopalną.
Biada ci, Jordan-rzeko, iż wody twoje nie wstępują na góry — pagóry świata, a nie krzyczą w uszy ludów i narodów!
Oto niewiasty-matki siedzą nad brzegami twymi,
każda w czarnej chuście sieroctwa swego i żałości
swojej.
Siedzą matki i płaczą nad brzegami twymi. Synaczków płaczą miłych i najmilszych swoich.
Którzy na drzewach krzyżowych zawiśli, a na
hakach szubienic za wiatrem się kołyszą.
Którzy po ciemniach pobici są i zakratowani. Którym gwałt zatkał usta ich, aby nie słyszał świat,
kiedy męczeni byli, a jako pomarli.
Płodu wnętrzności swoich matki płaczą i kochania swego, narzekające na dzień poczęcia młodzianków swoich i na dzień zrodzenia.
Którzy, zbudzeni nagłym razem, w ciemnościach
i w przedświtowym chłodzie pod słupy szli każdy
na stracenie swoje.
Pisklęta bezpióre z gniazd się zburzonych porwały, a teraz zduszone są za gardła swoje czerwoną ręką kata.
Biada ci i raz ci jeszcze biada, o Jordan-rzeko, która idziesz, a odchodzisz za wianiem wiatru, za wianiem, niosącem matce ostatni dech syna.
Oto słychać na pustyni herodyuszowe[3] i strusowe głosy, które płaczą. Oto kosmaczowie[4] leśni zawyli po uchronach swoich, każdy ku bólowi swemu. Albowiem przebita jest pierś ziemi i wycieka z niej krew życia, święta krew młodości.
Śpiesz, służebnico moja, a idź do morza. Do morza najsłońszego idź i które jest gorzkie, jako męka świata. A niemasz miary, ani powroza z ołowiem na zapaść głębokości jego. Tam idź, a wypierz chustę,
a powracaj się rychło, iż dusza moja omdlewa od widzeń tych we mnie.
SŁUŻEBNICA. Byłam u morza, pani. U morza wielkiego i gorzkiego bardzo. Huk srogi tam jest, jakoby właśnie kipiał wrzątek świata. A jako kopijniki i orężne na basztową bronę z trzaskiem lecą, kiedy miasto biorą, tak wał tam na wał leci i o brzegi trzaska.
O nocy wyszłam, pani, a o zorzy zaszłam. O raniej zorzy, kiedy przecyka świat. I przecknął. Lecz zorza była, jako pożar ognia, jakoby płonęła i susza i woda w jednem płomienisku. A ciemności kłębiła sobą, i szły, jako dymy, które się po otchłaniach gorejących kłębią. Tak prałam chustę pod pożarem ognia, który nie był dniem i nie był nocą, pod hukiem wód, które tak szły, jakoby stopy tętniące rzek mnogich i nieprzeliczonych. I uczyniła się nade mną trwoga, i zwinęłam chustę, a idąc, szłam spieszno odtamtąd aż tutaj. Którą przynoszę krwawszą jeszcze, aniżeli wzięłam. Oto jest.
HIEROZOLIMITANA. Ha!... Oblicze Ukrzyżowanego! Oblicze ludów i narodów ziemi! Korona krwawa męki i ucisku!... Włosy zlepione śmiertelnym potem uznojenia!... Oczy mdlejące w upragnieniu światła. Usta bez głosu, których krzyk jest niemy.
O niezgładzona, wieczna krzywdo ziemi! O rodzie człowieczy, który żywiesz męką! Sprawiedliwość
zabita!
Jakożem więc chciała zatrzeć te ślady alboli zataić? W jakiejże wodzie mniemałam zmyć, zatracić tę krew, której wylanie trwa, a nie będzie skróconem do końca dni starych?
Rozciągnij, rozciągnij tę chustę! Woń morza krwi z niej bije, gorzka i surowa. Szum morza łez w jej szeleście. Szum i huk morza potężny rosnący, groźny, jakoby wołanie tysięcy. Słyszysz tętent rzesz mnogich, burzliwe stąpanie i głosy? Słyszysz nawałność ich krzyku?
...Idziemy... Idziemy... Idziemy...
Szum wichru i huk morza nakryły wołaniem swojem. Szum wichru i huk morza nakryły słowem,
które lata po okręgu ziemi...
Daj mi, daj mi tę chustę! Na piersiach nosić ją będę i na sercu żywem, iżbym czuła.
Na doliny ją poniosę i na pola czarne, iżby czuły.
I na gór szczyty ją dam i pod słońce wschodowe, iżby ją dzień widział a oglądał.
Na grzmot ją wiosenny dam i na dżdże bujne,
rzęsiste, po których rodzi ziemia.
I dam ją na burzę nawalną. Błyskawice ducha latały po niej będą, iżby świeciła w mrokach.
I będą w nią biły gromy i wstrząśnie się i odnowi świat.
I uderzy w nią wicher, który lata z wschodu i zachodu i uczyni z niej rzecz żywą i krzyczącą.
I wezmą ją ludy i narody ziemi na drzewce swoje znakiem i sztandarem swoim i poniosą przed sobą
w zorzę, która dnieje.
I znikną w niej o poranku świata krwi ślady i wybieleje pod słońcem przyszłości...
SŁUŻEBNICA. Rzekłaś.