Chwila myśli (Norwid)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Cyprian Kamil Norwid
Tytuł Chwila myśli
Podtytuł Fantazja
Pochodzenie Dzieła Cyprjana Norwida
Redaktor Tadeusz Pini
Wydawca Spółka Wydawnicza „Parnas Polski“
Data wyd. 1934
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
CHWILA MYŚLI.
(fantazja)
Izdebka na poddaszu. Szyby pozamurzane przepuszczają bladawe światło — na kominku kilka głowien się iskrzy, a obok stół z księgami i papiery podarte tworzą dziwaczny nieład. W głębi drzwi szklane wychodzą na korytarz. — Wieczór. — Cicho dokoła.

MŁODZIENIEC. (przechadza się po izbie) Cóż mię tak pali, cóż tak piersi wzdyma,
Że tylko milczeć, tylko płakać muszę?
Zimna to mowa z całej siły trzyma
Przypadkiem na świat zabłąkaną duszę.
Bogdaj to było z młodem sercem zgodnie
Po kwiatach życia lekką stąpać nogą
I nie rozpaczać — bo to niewygodnie,
Ludzie się nudzą, lica zbladnąć mogą!

(znowu się przechadza, potem staje i patrzy na papiery)

A pióra? Pióra — dobre, kiedy w skrzydle
Zadrżą i ptastwo w polot wyprowadzą,
Lecz, kiedy w mózgu, jak badawcze rydle,
Zaczną przewracać, na nic się nie zdadzą.
Błogosławieni, którym gardła dźwięki
Mogą wystarczyć, którym dosyć ręki,
Ażeby pisać — minie zaś ciżba głosek
Na pogrzeb myśli, zamiast na jej chrzciny
Ciągnie, dlatego, że tam lichy kłosek
Zbolałych uczuć nie da dziesięciny!

(znowu przechadza się, potem staje i patrzy w okno)

I któż cię prosi, żebyś pisał? Wszakże
Jest tyle robót: oto rąbią stróże
I zamiatają — możesz rąbać także;
Drzewa jest dosyć, znaczne też podwórze.

(nagle)

Tylko więc nałóg, rozciepliwszy członki,
Wmawia w próżniactwo jakąś wielkość ducha?...
STRÓŻ. (wchodzi zapalić świecę) Dzień dobry panu, cóż to?

(Młodzieniec nie słucha)

Czyś pan nie chory? Żyły, jak postronki,
Drgają na czole...
MŁODZIENIEC. (kryjąc pomieszanie)
To nic, to tak sobie.
Właśnie paliłem... dym... coś podobnego...
Rozgrzałem głowę — a powiadam tobie,
Że to z tych pieców rośnie wiele złego.
STRÓŻ. (szukając ognia) Bywa-ć czasami i zagorzelizna,
Ależ tu przecie nie tak napalono:
Mróz nie uważa, pan to, czy chudzizna —
Dzwonię zębami z trojgiem dzieci, z żoną,
Aż ślina krzepnie — ściany i żelaza
Biało iskrzącym obrosły kożuchem;
Dzieci się tulą, jakby je zaraza
Związała w snopek i do grobu niosła.
MŁODZIENIEC. Oni się z ciałem, ja się męczę z duchem.
STRÓŻ. (zapala świecę, mówiąc dalej)
Powiadam panu, że to stąd urosła
Kłótnia pomiędzy mną a moją żoną —
Ja się chcę rozgrzać; jużci doświadczono,
Że wódka w miarę nigdy nie zaszkodzi;
Piję więc miarą, a ta mię nachodzi...
Czy oszalała, czy dopiero myśli?

(spostrzegłszy zamyślonego)

Dobranoc panu.

(zakrywa ręką światło, chwiejące się od wiatru, i wychodzi)

MŁODZIENIEC. (po chwili) Takie to widziadła
Ułomność ludzka przed oczyma kréśli.
Pieniądz króluje — bogdajby przepadła
Jego wszechmocność! A jednakże trzeba,
Rozćwiertowawszy godne człeka życie,
Sprzedać je nawpół.
DZIECI. (płacząc za sceną) Mamo, mamo, chleba!

MŁODZIENIEC. (słucha, a potem patrzy dokoła, szukając po kieszeniach)
A ja nic nie mam!

(nagle)

Trzeba nieodbicie
Sprzedać się nawpół, bo tak ni dla siebie,
Ni też dla ludzi, Bóg wie, poco żyję.
Mróz mi dokucza, kiedy myślą w niebie
Zaczynam mieszkać — kiedy ręce myję
Od spraw ziemiańskich, patrzę, aż tu smoła
Kipi na dłoniach — niby że topielec
Mokremi płetwy obwiał mię dokoła
I zatumanił. Serce, jak wisielec
Zeschły, jednakie czucia ma na twarzy,
Czy nad niem gołąb, czy też kruk się waży.

(przechadza się, polem staje i porywa za pióro)

Wiem już, co zrobię! Wszak to nie nowina
Dopóty pisać, aż brzęknie pod piórem
Sprzedany wyraz — aż zabrzękną chórem
Wszystkie stronice — i głowa, jak mina,
Ciężarna złotem, wesprze się na ręce.

(znowu przechadza się, wreszcie staje)

O biedny człeku! Tak-że spadłeś znowu?
Zapal twój chory, siły niemowlęce
Łatwo przyciągnąć magnesem obłowu,
Samą nadzieją kupić bez przeszkody
Ciało i duszę — a tak jeszcze młody
I rzeźwy jesteś!... Wiedz, że na twe czoło
Wieniec cierniami wlézie, jak na róże
Liszka, co, zjadłe zataczając koło,
Nie tworzy z siebie wieńca, lecz obróże.

(po chwili)

Pisać więc, pisać i frymarczyć mową,
Myśli, jak bydło, przedać całem stadem.
A potem, zimne rozdrobiwszy słowo,
Na młode czucia takim sypać gradem?
I tym, co łakną karmi, jak pisklęta,
Rzucać zabawki, bryłki posrebrzane,
Jasne a nikłe?... Chwila to przeklęta,
Co takie myśli, błotem pokalane,
Kładzie na oczy, by zapomnieć nieba
Dla worka groszy.
DZIECI. (z płaczem za sceną) Mamo, mamo, chleba!
MŁODZIENIEC. (porywa się w rozpaczy) Bezsilna litość wreszcie mnie dobije!
Bo niedość zgromić ciała przeciwników,
Potrzeba jeszcze, póki serce żyje,
Sprzedać je światu za kilka srebrników!
A potem?... Śmiać się —

(idzie ku drzwiom szklanym i patrzy chwilę, potem woła)

Chodźno tu, chłopczyku!
DZIECIĘ. (wchodząc) Czy mnie pan woła?
MŁODZIENIEC. Ciebie — ależ przecie
Bądź mi grzeczniejsze, moje lube dziecię.

(chcąc go zabawić)

Ja, gdym był taki, zawszem śmiał się, skakał,
Jeździłem także czasem na koniku...

(kryjąc własne łzy)

Wstydź się! — Czyś widział, żeby kto z nas płakał?
Trzeba się bawić — to nic nie pomoże,
Trzeba się bawić.
DZIECIĘ. Kiedy mróz na dworze.
MŁODZIENIEC. To nic — to jednak płakać nie należy,
Bo się Pan Jezus będzie za to gniewał.
DZIECIĘ. A, proszę pana, mama nam mówiła,
Że i Pan Jezus także płakał siła.
STRÓŻ. (z korytarza) Hej, chłopcze!
DZIECIĘ. Lecę.

(wybiega)

MŁODZIENIEC. Sądząc po odzieży
I po nędzocie, któżby się spodziewał
Takiej jałmużny?

(w zamyśleniu)

«Mama nam mówiła,
Że i Pan Jezus także płakał siła!»

(po chwili)

My nie nie wiemy, my przez całe życie
Chcemy coś wiedzieć, ale nic nie wiemy,
Rośniem, zaprawdę — cóż, gdy i powicie
Rośnie, a nigdy go nie prześcigniemy.
Świat, to powicie, my zaś wieczne dzieci,
Bawim się cieniem i przed cieniem drżemy;
Trwoga ta skrzydłem błyskawicy wzleci.
I znów nam dobrze, i znów nic nie wiemy.
Krzyż tylko jeden, wyciągnąwszy dłonie,
Starców po dawnej znajomości wita,
Młódź błogosławi, a, rozdarte skronie
Z chmur wychylając, w oczach dzieci czyta,
Czy im to wstęgi, co tak bujnie płyną,
Zdadzą się na co i czy nie zaginą?
O, nie zaginą! Bo, dopóki skrycie,
Cicho a dzielnie myślą, nie zaś krzykiem,
Boleść zakwita — i ciernistym smykiem
Gra nam po sercach, póty nasze życie!

(1841.)




C. Norwid: Modlące się dziecko. Sztych.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cyprian Kamil Norwid.