Ciernistym szlakiem/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ciernistym szlakiem |
Wydawca | Wydawnictwo Księży Pallotynów |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Drukarnia Archidiecezjalna |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Cierpiąca, ale nadzieją podniecona wróciła Krystyna do domu. Katarzyna drzwi otwierając, powitała ją słowami:
— Co się stało, czy aby nie jakie nieszczęście, że tak długo panienki nie było?!
— Eh, nic się nie stało..., mała przygoda szczęśliwie zakończona — całą przyczyną opóźnienia. Jedliście obiad?
— Ale gdzież tam! nikt nie chciał jeść bez panienki. Pani się zaniepokoiła, a że od rana jakoś niedomaga, poszła się położyć.
Krystyna, zapominając o bólu, jaki jej zraniona ręka sprawiała, zrzuciła z siebie płaszczyk i kapelusz i pobiegła do pokoju przybranej matki. Cicho zatrzymała się w progu, aby jej nie przebudzić, w tej chwili jednak staruszka poruszyła się radośnie.
— Krysiu droga, jesteś nareszcie, a tak się o ciebie obawiałam!...
Krystyna podeszła do łóżka i, przykląkłszy, pieszczotliwie do niej się przytuliła.
— I czegóż ta ciągła obawa? Cóżby mi się mogło stać w dzień biały na ludnej ulicy? Po co mateńka tak się kłopocze — i obiadu dotąd nie jadła, jakże to można!...
— Jakoś niedobrze się czuję, do jedzenia więc chęci nie miałam, zresztą z niepokojem w duszy nie warto zasiadać do stołu, bo to nie wyjdzie na pożytek.
— No, więc zasiądziemy bez niepokoju, owszem z nadzieją, z błogą nadzieją najgorętszych naszych życzeń spełnienia.
Pani Krasnodębska usiadła na łóżku i pilnie w twarz się Krystyny wpatrzyła.
— Czyż to być może?! Czyżby padł jakiś promień jaśniejszy, budzący tę nadzieję?
— Tak wypada przypuszczać, jeżeli słowo poważnego człowieka niema być pustem echem bez znaczenia.
— Więc coś jest, więc ty coś wiesz! mów, mów, moja droga, bo drżę z niecierpliwości.
— Posłuchaj więc, mamo, spokojnie, jaką dziś miałam przygodę i osądź, czy nadzieja mię nie łudzi.
Opowiedziała zajście na ulicy i przebieg rozmowy w domu jenerała. Pani Krasnodębska słuchała bez poruszenia, wkońcu szepnęła:
— Trudno nie ufać, Bóg wszystkiem rządzi i dobrodziejstwa swoje dziwnemi nieraz zsyła drogami.
Podniecona, uśmiechnięta podniosła się z łóżka i, przytuliwszy Krystynę do piersi, rzekła serdecznie.
— Bóg mi cię dał na pociechę w smutnej doli, przez ciebie widać i dzieła pocieszenia dokona. Pomódlmy się razem, Bogu tę sprawę polecając i dziękując za pocieszenie, jakie nam dał w dniu dzisiejszym.
— Dobrze, mamo, tylko i dzieci sprowadzę.
W chwilę potem cała rodzina klęczała przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej, powtarzając za panią Krasnodębską słowa modlitwy dziękczynnej oraz gorącego błagania o powrót ukochanego człowieka. Z ust starszych płynęły słowa:
— Wróć go nam, Panie, pociesz nas, Panie!
Dzieci znów, wyciągając rączęta, prosiły:
— Dzieciątko Boże, przyprowadź nam tatusia.
Nikt nie słyszał jak drzwi się cicho otworzyły i w progu stanął Bilecki. Popatrzył na modlącą się gromadkę i rozrzewniony przykląkł również, by się duchem z niemi połączyć.
Powstano w tej chwili i okrzykami radości zaczęto gościa miłego witać. Dla dzieci największa była to uciecha, bo „dobry dziadunio“ różne rzeczy ze wsi przywoził, a takie smaczne, takie przez nich pożądane. To też gdy go obskoczyły i teraz, ucałowawszy je, wyprawił je do kuchni.
— Idźcie do Katarzyny, zobaczycie co wam przywiozłem. Jajka i jabłka... i żywe kurczątka.
— Żywe kurczątka! wykrzyknęły obie i już ich nie było w pokoju.
— Wyprawiłem dzieci, bo chcę się dowiedzieć, czy nie macie jakiej wieści od naszego wygnańca, gdyż słowa waszej modlitwy każą mi przypuszczać, że jakąś powzięłyście nadzieję.
— O, tak, stryjaszku, może się ona złudną okaże, ale w tej chwili ożywia nas i pociesza.
— Tak, odrzekł Bilecki, wysłuchawszy opowiadania, to do nadziei powód nie bylejaki. Jestem przekonany, że jenerał zechce coś zrobić, przez samo poczucie honoru, a gdy zechce, gdy naprawdę czuje obowiązek wywdzięczenia się za obronę syna, — to zrobi napewno, a przynajmniej dolę jego złagodzi, bo u Moskali wysokie figury ogromne mają wpływy i poważanie.
— Więc się, stryjaszku, cieszysz razem z nami?
— Tak — i cieszyć się będę tem więcej, że to ty przyniesiesz mu wybawienie.
— Bóg najsłabszych używa nieraz na narzędzie swej Opatrzności, oby i tutaj tak było dla szczęścia naszego, odrzekła skromnie Krystyna.
— No, Krysiu, ale nasz gość głodny, zmęczony z podróży, trzeba pomyśleć o obiedzie.
— Zaraz go podamy, o, jakże on nam dzisiaj będzie smakował!
I skoczyła do kuchni, a w chwilę potem, nucąc półgłosem, nakrywała do stołu, zwinna jak wiewiórka, choć jej potłuczenie i zraniona ręka dotkliwie odczuć się dawały. Ale nadzieja unosi i skrzydła przypina, duch leci do przedmiotu ukochania, to i na cierpienia ciała nie zważa.
A z drugiego pokoju patrzyły na nią oczy dwojga ludzi, co ją jak córkę kochali, a z serc ich i ust wyrywało się westchnienie:
— Oby się jej marzenia spełniły!