Clerambault/Część pierwsza/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Clerambault
Podtytuł Dzieje sumienia niezawisłego w czasie wojny
Wydawca „Globus”
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia „Sztuka“
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Leon Sternklar
Tytuł orygin. Clérambault
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część pierwsza
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.

Clerambault zakończył czytanie swego poematu wizją w stylu Schillera o radości braterskiej, którą zapowiada przyszłość. Maksym, przejęty zachwytem pomimo swej ironji, wyrażał ojcu najżywsze uznanie. Paulina objawiła głośno niepokój, czy mąż nie zgrzał się zanadto przy czytaniu, a Rozyna, która cały czas zachowywała się milcząca, w czasie ogólnego poruszenia wycisnęła ojcu ukradkiem pocałunek na ręce.
Służąca przyniosła pocztę i dzienniki wieczorne. Nikt nie śpieszył się z czytaniem ich. Zapatrzeni w promienną przyszłość, nie troszczyli się o wiadomości bieżące. Maksym jednak zerwał opaskę wielkiego dziennika burżuazyjnego, przebiegł okiem cztery strony symetrycznie zadrukowane, podskoczył przy ostatnich wiadomościach i zawołał:
— Słuchajcie! Wojna!
Nie słuchano go. Clerambault upajał się jeszcze ostatniemi dźwiękami słów swoich, które właśnie przebrzmiały. Rozyna zaś znajdowała się w stanie spokojnej ekstazy. Tylko matka, której umysł nie mógł się na jednem miejscu utrzymać, jak mucha, która w różnych kierunkach lata, znajdując przypadkowo okruszynę chleba, usłyszała to ostatnie słowo syna i zawołała:
— Maksymie, nie pleć andronów!
Maksym zaprotestował przeciw tym słowom i pokazał w swoim dzienniku wiadomość, że Austrja wypowiedziała wojnę Serbji.
— Komu?
— Serbji.
— Ej, co tam! — rzekła poczciwa kobieta takim tonem, jak gdyby chciała powiedzieć: „Co nas to obchodzi, co się dzieje na księżycu...“
Ale Maksym odpowiedział z wyrazem przekonania — doctus cum libro — dowodził, że takie odległe wstrząśnienie, zbliżając się coraz bardziej, może łatwo rzucić iskrę zapalną w beczkę prochu. Clerambault obudził się ze swego rozkosznego odrętwienia, uśmiechnął się spokojnie i zawyrokował, że nic z tego nie będzie:
— Bluff, jak ich tyle widziano od trzydziestu lat: co rok, na wiosnę albo w lecie... Udawali walecznych i pobrzękiwali szablą... Nie wierzyli w możliwość wojny: nikt jej nie życzył sobie... Wojna była niemożliwa; wykazano to jasno. Był to straszak, który należy raz na zawsze wygnać z mózgów w wolnych państwach demokratycznych..
I rozwijał dalej ten temat...
Noc była pogodna, rozkoszna, zaciszna. Na polach odzywały się świerszczyki. Robaczek świętojański połyskiwał wśród murawy. Zdala słychać było turkot pociągu. Glicyny wydzielały swą woń upajającą. Krople wodotrysku spadały z cichym szmerem. Na niebie bez księżyca widniała świetlana smuga wieży Eiffel.
Obie kobiety weszły do pokoju. Maksym, zmęczony długiem siedzeniem, biegał w głębi ogrodu ze swoim młodym psem. Przez otwarte okna słychać było Rozynę, grającą na fortepianie, z nieśmiałem wzruszeniem, melodje Schumanna. Clerambault został sam, siedząc wygodnie na swoim fotelu plecionym z łoziny, pełen szczęścia, że żyje i że jest człowiekiem. Z wdzięcznością w sercu, wchłaniał w siebie słodycz tej cichej nocy letniej.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Leon Sternklar.