[52]«CONFREGIT IN DIE IRAE SUAE...»[1] (PSAL.).
(FRASZKA).
Zarazy wszystkie przez tę Polskę wchodzą
Do Słowiańszczyzny naszej prawosławnéj.
Francuzi siebie, a potem ją zwodzą.
Siad konwulsyjny ruch — i tak już dawny!
Gdyby skończyli tę dziecinną kłótnię,
To ten lub przyszły może imperator,
Jak drugi Nero, nastroiwszy lutnię,
W Warszawie bawiłby się, jak amator.
Któż-bo rad rządzić krwawo i okrutnie,
Ilekroć boża tego nie chce sprawa,
Złamanie przysiąg lub herezje nowe,
Co chrześcijaństwa obrażają głowę,
Albo ustawny dzieci bunt — Warszawa!
Element Polski nie jest elementem,
Ale kończącym się czasów odmętem,
A Słowiańszczyzna to Geist[2] jeszcze młody.
Co za obrębem wielkiej konwersacji
Duchowej leży, jak cedrowe kłody,
Geologicznej godne dysertacji[3].
Gdyby Polacy zamiast tej rozsypki.
Co nawiązuje rwany wciąż rynsztunek
I na dziecinne niszczy się zaczépki,
Czas obrócili swój na sztudirunek[4],
To — z ministerstwa zmianą — a następnie
Z ideą, jasno skreśloną przedwstępnie,
Możeby zczasem zyskali epitet[5]
Narodu, mając swój uniwersytet!
Polacy dawno stradali pozycję
I polityczną sprawę opuścili,
Nie wchodzą szczerze w państwa kompozycję,
Mogliby wiele robić — ale czyli
Pojmują, jakie we wszechgrawitacji[6]
Konstytucyjnej jest ich stanowisko?
Stąd lud nie słucha swej arystokracji
I już na drogę wszedł niezmiernie śliską,
I jedno rządu ojcostwo jest w sianie
Podtrzymać ciągłe zdołu podrywanie.
Polacy wprawdzie króla nie zabili
I mają kilku niezłych męczenników,
Ale kacerstwa sobie potworzyli,
Coś od Kabalah[7] i od Platończyków.
W ojczyznę duszę całą utopili,
Skąd niedość czynnych mają zakonników,
Do Chin na misję żaden się nie kwapi;
Kobiety ledwo że pojmują sprawę.
Tylko odporny duch je czasem trapi,
I niedość mężów biorą w rękę prawę.
By w pojednaniu z świętą polityką
Poznali, ile świat ten jest ateusz[8],
I zatrudnili się cichą praktyką,
Czekając, nowy co da jubileusz...
Pisałem w Europie 1850.