Człowiek o czterdziestu talarach/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wolter
Tytuł Człowiek o czterdziestu talarach
Pochodzenie Powiastki filozoficzne /
Tom drugi
Wydawca Krakowska Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia »Czasu« w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VIII. Człowiek o czterdziestu talarach, zostawszy ojcem, zastanawia się nad mnichami.

Kiedy człowiek o czterdziestu talarach został ojcem tęgiego chłopaka, zaczął się uważać za człowieka który coś waży w państwie; spodziewał się dostarczyć królowi conajmniej dziesięciu poddanych, wszystkich użytecznych. Umiał on znakomicie robić koszyki; żona miała talent do krawieczyzny. Urodziła się w sąsiedztwie dużego klasztoru o stu tysiącach franków renty. Mąż spytał mnie pewnego dnia, czemu ci jegomoście, stanowiący szczupłą garstkę, pochłonęli tyle cząstek czterdziestotalarowych. „Czy są użyteczniejsi odemnie ojczyźnie? — Nie, drogi sąsiedzie. — Czy przyczyniają się, jak ja, do zaludnienia? — Nie; przynajmniej nie przyznają się do tego. — Czy uprawiają ziemię? czy bronią kraju, kiedy jest w niebezpieczeństwie? — Nie, modlą się za ciebie. — Więc dobrze! ja się będę modlił za nich; podzielmy się.
„Ile sądzisz pan że klasztory mieszczą tych użytecznych ludzi obojej płci w całem królestwie?
— Wedle zestawień intendentów, sporządzonych z końcem zeszłego wieku, było ich około dziewięćdziesięciu tysięcy.
— W myśl naszego dawnego rachunku, powinniby, licząc po czterdzieści talarów na głowę, posiadać jedynie dziesięć milionów ośmset tysięcy funtów: ile mają?
— Do pięćdziesięciu milionów, licząc msze i kwesty, które formalnie okładają lud znacznym podatkiem. Kwestarz pewnego paryskiego klasztoru chwalił się publicznie, że jego sakwy dają rocznie ośmdziesiąt ogolonych tysięcy.
— Policzmyż, ile daje każdemu pięćdziesiąt milionów podzielonych między dziewięćdziesiąt tysięcy ogolonych pałek?
— Pięćset pięćdziesiąt pięć funtów. Jestto znaczna suma w licznem zgromadzeniu, gdzie wydatki zmniejszają się w stosunku do ilości głów; o wiele bowiem taniej wypada dziesięciu osobom życie razem, niż gdyby każda miała oddzielnie mieszkanie i stół.
— Ex-jezuici, którym wyznaczono dziś po czterysta funtów pensyi, stracili tedy na tym układzie?
— Nie sądzę; prawie wszyscy bowiem osiedli u krewnych którzy im dopomagają; wielu z nich odprawia mszę za pieniądze, czego nie robili przedtem; inni zostali wychowawcami; inni wiszą przy dewotkach; każdy zaczepił się o coś; niewielu jest dziś może takich, którzy, pokosztowawszy świata i swobody, chcieliby podjąć dawne kajdany. Życie klasztorne jest, mimo wszystko, nie do pozazdroszczenia. Znane jest powiedzenie, że mnichy to ludzie, którzy się skupiają nie znając się, żyją nie kochając się, i umierają nie żałując się wzajem.
— Myśli pan tedy, że oddałoby się im większą przysługę, rozdziewając ich wszystkich z habitów?
— Zyskaliby na tem z pewnością wiele, a Państwo jeszcze więcej; wróciłoby się ojczyźnie obywateli i obywatelki, którzy wyrzekli się lekkomyślnie swej wolności w wieku w którym prawo nie pozwala nikomu rozrządzać ani dziesięciu susami renty; wydobyłoby się trupy z grobów: byłoby to prawdziwe zmartwychwstanie. Domy ich zmieniłyby się w ratusze, szpitale, szkoły publiczne, lub też posłużyłyby na fabryki; ludność zwiększyłaby się, rzemiosłaby się podniosły. Możnaby zmniejszyć bodaj liczbę tych dobrowolnych ofiar, ograniczając ilość nowicyuszów: kraj miałby więcej użytecznych ludzi a mniej nieszczęśliwych. Jestto pogląd wszystkich władz, jednogłośnie życzenie publiczne, od czasu jak światło wstąpiło w umysły. Przykład Anglii i tylu innych państw jest oczywistym dowodem potrzeby tej reformy. Coby robiła dziś Anglia, gdyby, zamiast czterdziestu tysięcy marynarzy, miała czterdzieści tysięcy mnichów? Im bardziej sztuki i rzemiosła się rozwinęły, tem potrzebniejszą się stała mnogość pracowitych poddanych. Jest z pewnością w klasztorach wiele zagrzebanych, tem samem straconych dla państwa talentów. Aby kraj był kwitnący, trzeba mu jak najmniej księży a jak najwięcej rękodzielników. Nieuctwo i barbarzyństwo naszych ojców nie powinno być dla nas prawidłem, ale wskazówką byśmy czynili to, co oniby czynili, gdyby byli na naszem miejscu z naszą wiedzą.
— Zatem nie przez nienawiść dla mnichów chciałbyś pan ich usunąć? Nie, przez litość dla nich, przez miłość ojczyzny. Myślę jak pan: nie chciałbym aby mój syn był mnichem; i, gdybym przypuszczał że mam mieć dzieci poto aby niemi zaludnić klasztory, nie zbliżyłbym się już do swojej żony.
„Któryż, w istocie, dobry ojciec rodziny nie wzdycha widząc że syn jego i córka straceni są dla społeczeństwa. To się nazywa zbawić duszę. Ależ żołnierza który ucieka[1], kiedy trzeba walczyć, spotyka kara. Jesteśmy na żołdzie społeczeństwa; popełniamy dezercyę kiedy je opuszczamy. Dziewięćdziesiąt tysięcy zamkniętych mnichów którzy beczą przez nos po łacinie, mogłoby dać Państwu po dwóch poddanych: to czyni sto ośmdziesiąt tysięcy ludzi, których dławią w zarodku. Po upływie stu lat, strata jest ogromna. To rzecz udowodniona.
„Czemuż tedy idea zakonna przeważyła? Bo rząd był prawie wszędzie wstrętny i głupi od czasów Konstantyna; bo cesarstwo rzymskie miało więcej ministrów niż żołnierzy; bo było ich sto tysięcy w samym Egipcie; bo byli wolni od pracy i podatków; bo naczelnicy barbarzyńskich narodów, które zniweczyły cesarstwo, stawszy się chrześcijanami aby panować nad chrześcijanami, uprawiali najstraszliwszą tyranię: bo ludzie rzucali się gromadnie do klasztorów aby ujść wściekłości tych tyranów i pogrążali się w jedną niewolę aby uniknąć drugiej; bo papieże, stanowiąc tyle rozmaitych zakonów świętego próżniactwa, czynili sobie tyluż poddanych w innych Państwach; bo chłop woli nazywać się wielebnym ojcem i rozdawać błogosławieństwa niż chodzić za pługiem; bo nie wie, że pług jest szlachetniejszy od habitu; bo woli raczej żyć na koszt głupców niż z uczciwej pracy; bo nie wie wreszcie, że, zostając mnichem, gotuje sobie nieszczęśliwe dni, utkane z nudy i żalów.
— Zatem, precz z mnichami, dla ich i naszego szczęścia. Ale z przykrością słyszę z ust dziedzica mojej wioski, ojca czterech chłopców i trzech córek, że nie zdołałby im zapewnić przyszłości, o ile nie odda córek do klasztoru.
— Ta pobudka, którą słyszy się aż nazbyt często, jest okrutna, niepatryotyczna, wroga społeczeństwu. Za każdym razem, kiedy można rzec o jakimś zawodzie, bez względu na to jakim: „Gdyby wszyscy jęli się tego zawodu, rodzaj ludzki byłby zgubiony“, jasnem jest, że ten zawód jest zły, i że ten, kto go obiera, szkodzi ile tylko może rodzajowi ludzkiemu.
„Otóż, jasnem jest, że, gdyby wszyscy chłopcy i dziewczęta zamknęli się w klasztorach, światby zginął; zatem, habit jest, przez to samo, wrogiem rodzaju ludzkiego, niezależnie od straszliwych nieszczęść jakie sprawia niekiedy.
— Czy nie możnaby tego samego powiedzieć o żołnierzach?
— Nie, z pewnością; jeżeli bowiem każdy obywatel kolejno nosi oręż, jak niegdyś we wszystkich republikach, a zwłaszcza w Rzymie, żołnierz jest tem lepszym rolnikiem; żołnierz-obywatel żeni się, walczy za swą żonę i dzieci. Dałby Bóg aby każdy rolnik był żołnierzem i ojcem rodziny! Byliby wybornymi obywatelami. Ale mnich, jako mnich, zda się tylko na to aby zjadać mienie współobywateli: to prawda powszechnie uznana.
— Ale córki, proszę pana, córki ubogiej szlachty, których nie można wydać za mąż, cóż zrobią?
— Zrobią, powiedziano to tysiąc razy, to, co robią dziewczęta w Anglii, Szkocyi, Irlandyi, Szwajcaryi, Holandyi, połowie Niemiec, w Szwecyi, Norwegii, Danii, w kraju Tatarów, Turków, w Afryce, i prawie całej reszcie ziemi; będą z nich o wiele lepsze żony, lepsze matki, o ile wejdzie w zwyczaj, jak w Niemczech, żenić się bez posagu. Gospodarna i pracowita kobieta przyniesie domowi więcej korzyści, niż córka finansisty, która więcej wyda na fatałaszki niż wniosła mężowi dochodu.
„Trzeba, aby istniały schroniska dla starości, kalectwa, szpetoty. Ale, przez najohydniejsze nadużycie, fundacye istnieją jedynie dla osób młodych i urodziwych. Zaczynają w klasztorze od tego, iż każą nowicyuszom obojga płci ukazać swą nagość, mimo wszelkich prawideł wstydu; badają ich uważnie z przodu i z tyłu. Niech garbata staruszka zechce wstąpić do zakonu, wypędzą ją ze wzgardą, o ile nie wniesie olbrzymiego posagu. Co mówię! każda zakonnica musi mieć posag, inaczej jest popychadłem klasztoru. Niepodobna o straszliwsze nadużycie.
— Tak, tak, toteż przysięgam panu, że z moich córek nie będą zakonnice. Nauczą się prząść, szyć, robić koronki, haftować, być pożyteczne. Uważam śluby zakonne jako zbrodnię przeciw ojczyźnie i przeciw samemu sobie. Wytłomacz mi pan, proszę, jak to być może, że jeden z moich przyjaciół, chcąc się sprzeciwić całemu światu, utrzymuje że mnichy są bardzo użyteczne dla zaludnienia kraju, ponieważ ich zabudowania lepiej są utrzymane niż szlacheckie a ziemie lepiej uprawne.[2]
— Ej! któż to taki głosi tak dziwne zasady?
— To Przyjaciel ludzi, lub raczej mnichów.
— Żartował widać; wie nadto dobrze, że dziesięć rodzin, z których każda ma pięć tysięcy funtów renty w ziemi, są sto razy, tysiąc razy bardziej użyteczne, niż klasztor który posiada pięćdziesiąt tysięcy funtów rocznie i który zawsze ma tajemny skarbczyk. Chwali piękne domostwa wznoszone przez mnichów, a właśnie to drażni obywateli; to przyczyna skarg całej Europy. Ślub ubóstwa wyklucza pałace, jak ślub pokory sprzeciwia się dumie, a ślub unicestwienia rodzaju sprzeciwia się naturze.
— Zaczynam wierzyć, że trzeba się bardzo mieć na baczności przed książkami.
— Trzeba poczynić sobie z niemi tak jak z ludźmi: wybierać mądre, badać je, i poddawać się jedynie oczywistości.





  1. Po francusku se sauver znaczy i zbawić duszę i uciekać.
  2. Pod pseudonimem Przyjaciela ludzi ogłaszał swoje poglądy socyalne margrabia de Mirabeau, ojciec słynnego trybuna.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Franciszek Maria Arouet i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.