Czarna msza/Rozdział III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czarna msza |
Redaktor | Jadwiga Ruczyńska |
Wydawca | Towarzystwo wydawnicze "Rój" |
Data wyd. | 1925 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gilles de Rais, marszałek Francji, pan na Laval i baron Bretanji, który stać się miał z czasem legendarnym „Sinobrodym“ (Barbe — Bleue) — jest typowym przykładem tych wielkich panów, którzy — z racji pożądania miłości i bogactw — stawali się magikami i wyznawcami czarnej mszy. Będąc, dzięki małżeństwu swemu z Katarzyną de Thouars, jednym z najbogatszych panów w Europie, Gilles de Rais, były doradca króla Karola VII i towarzysz broni Joanny d’Arc, dziewicy Orleańskiej, — wycofał się z życia publicznego, mając lat 26, do swych zamków de Tiffauges, aby tam poświęcić się swej ulubionej sztuce i literaturze. Wydawał sumy znaczne na bogate utrzymanie domu, na swą kaplicę i pojazdy. W zamkach swych umieścił duchowieństwo kościoła katedralnego i kolegjalnego, którego pierwszy dostojnik otrzymał godność biskupa. To „kolegjum“, złożone z 25—30 osób, a wraz ze służbą z 50, żyjąc na koszt marszałka, towarzyszyło mu we wszystkich podróżach.
Nie wystarczyło mu jednak roztaczanie przepychu we własnych swych domenach. Usiłował dać rozgłos swemu nazwisku. Dom jego stał otworem dla każdego przechodnia, skądkolwiekby pochodził, pod warunkiem, iż będzie to człowiek wykształcony. Ten tryb życia i wspaniałomyślność barona przyczyniły się do jego ruiny. Topnieć zaczęła wielka fortuna. Wkrótce już ani dochody, ani pensja, otrzymywana od króla Karola VII, ani dochody w naturze, dostarczane przez poddanych — nie wystarczały.
Stopniowo posiadłości, zamki, folwarki przechodziły w cudze ręce. Gilles zmuszony był sprzedać niemal wszystkie swe dobra. Napróżno zaniepokojeni wierzyciele otrzymali od monarchy akt, wzbraniający kupowania posiadłości de Rais i anulujący sprzedaże dokonane. Gilles de Rais musiał mieć pieniądze za wszelką cenę, i książę Bretanji, Jan V, korzystał ze szczęśliwej okazji, aby wzbogacić się kosztem swego podupadłego wasala.
Aby zapobiec wzrastającej ruinie, Gilles de Rais uciekł się do nauk tajemniczych. Słuchał z uwagą i podziwem słów księdza z Saint-Malo, niejakiego Gilles de Sille, który wykładał mu alchemję, naukę o kamieniu filozoficznym, zamieniającym pospolite kruszce w szlachetne złoto. Gilles de Rais użyczył pierwszych funduszów, nieodzownych do badań, lecz nie wydały one żadnego rezultatu.
Pomimo tego niepowodzenia marszałek nie zraził się. Sprowadził do swego zamku najbardziej znanych alchemików: Antoniego z Paerma, Franciszka Lombard, Jana Petit, złotnika z Paryża, Rogera de Bricqueville, którzy dniem i nocą poszukiwali złotego sekretu.
Lecz wszystko napróżno. Po tych wielokrotnych próbach, spełzłych na niczem, Gilles de Rais sięgnął do ostatniego środka, jaki mu pozostawał: do czarnej magji i pomocy szatana.
Zawezwał wobec tego najsłynniejszych w Europie magików: Jana de la Riviera, i księdza Franciszka Prelate z Florencji. Ten ostatni był najsilniejszym ze wszystkich. Dzięki zręcznym swym inkantancjom, miał on, jak twierdzono, bezpośrednie stosunki z demonem, zwanym „Baron“.
W zamku de Tiffauges zaczęły się odtąd odbywać osobliwe ceremonje: zaklęcia fantastyczne mieszane z ofiarami ludzkiemi! W dzień Wszystkich Świętych kazał Gilles de Rais odprawić nabożeństwo na cześć duchów wyklętych i potępionych, czcząc zamiast Boga — szatana. Lecz i ta bluźniercza ceremonja okazała się bezskuteczna.
Pod wpływem tych straszliwych zabobonnych obrzędów ucierpiał widocznie umysł Gilles de Rais: ogarnęły go napady prawdziwego szaleństwa. Spragniony wydrzeć za wszelką cenę szatanowi jego tajemnicę: sekret odwieczny kamienia filozoficznego — morduje, za poradą magików, dzieci, które poświęca demonowi i wysącza z nich krew oraz mózg dla sporządzenia tajemnych i potężnych napojów. Liczba ofiar jego nie jest dokładnie ustalona: akt oskarżenia zarzuca mu morderstwo stu czterdziestu dzieci.
Pogłoski o niknięciu dzieci, porywanych przez imć pana de Rais w tym celu, aby otrzymać niewinną krew dla wywołania duchów nieczystych — rozchodziły się głucho, lecz nikt nie ośmielił się podnieść jawnego oskarżenia przeciw władnemu magnatowi. Skargi te przyciszone dotarły wreszcie do uszu Jana de Malestroit, biskupa Nantes, który cichaczem rozpoczął śledztwo, bez wielkiej zresztą nadziei skłonienia Jana, książęcia Bretanji, do wydania rozkazu ujęcia Gilles de Rais.
Lecz Gilles de Rais sam zmusił go do tego.
Z racji sprzedaży jednej z domen, Gilles de Rais, zgromadziwszy dwustu oddanych sobie żołnierzy, stanął na ich czele i w dzień Zielonych Świątek wtargnął do kościoła podczas nabożeństwa, by z pośród wiernych porwać dłużnika swego, pewnego kleryka, który przyjął już był święcenia, i uwieźć go na zamek swój, do Tiffauges.
Za jednym zamachem popełnił dwie zbrodnie: zgwałcił prawo obyczajowe Bretanji, które wzbraniało baronom bretańskim gromadzić wojska bez zezwolenia książęcia, i winien stał się podwójnego zbezczeszczenia świątyni, profanując kościół i porywając jego sługę.
Książę Bretanji postanowił zawładnąć Gilles de Rais‘em.
Wtedy to rozwiązały się języki: przemówili ojcowie i matki, podniosły się oskarżenia, wołania o pomstę.
Ze swej strony biskup Nantes dnia 15 września 1440 roku wydał list pasterski do swej djecezji:
„Nakazujemy wam wszystkim tym oto listem zapozwać niezwłocznie i w sposób ostateczny, nie licząc na innych i nie zrzucając trudu tego na drugich, przed nas lub przed oficjała naszego kościoła katedralnego, w poniedziałek, dnia 19 września, w dzień święta adoracji Przenajświętszego Krzyża — Gilles’a, szlachetnie urodzonego barona de Rais, poddanego naszej władzy i podlegającego naszej jurysdykcji; oraz wzywamy jego samego do stawiennictwa przed naszemi kratkami, celem usprawiedliwienia się ze zbrodni, jakie na nim ciążą.
Wykonywajcie zatem te rozkazy i niech każdy z was przyczyni się do ich wykonania“.
Gilles de Rais oraz Prelate zostali zaaresztowani i odprowadzeni na zamek de la Tour Neuve, w Nantes. Wspólnikom ich, Rogerowi de Bricqueville i Gilles de Sille, udało się umknąć.
Po zakończeniu procedury cywilnej i kościelnej rozpoczął się proces, pod przewodnictwem Jana de Malestroit, w asyście biskupów: z Mans, Saint-Brieuc i Saint-Lô oraz Wilhelma Mérici, reprezentującego trybunał Inkwizycji, specjalnie upełnomocnionego do ścigania przestępstw magicznych.
Prokurator zażądał obłożenia Gilles‘a podwójną ekskomuniką, jako heretyka, apostatę, wywoływacza demonów. Poczem trybunał świecki wydał wyrok, skazujący go na konfiskatę dóbr i na śmierć.
Gilles de Rais umarł skruszony, odprzysięgając się swych wspólników i prosząc biskupa Jana de Malestroit, by wpłynął na rodziców tych dzieci, które tak nikczemnie i bezbożnie życia pozbawił, by zechcieli asystować przy jego kaźni.
∗ ∗
∗ |
Pośród ludu czarna msza trwa dalej. Jest ona zawsze celebrowana nocą; odbywają się wielkie ceremonje, odpowiadające solennym świętom chrześcijańskim — na które wierni przybywają z dalekich okolic. Celebruje się nabożeństwa, podczas których mają miejsce ohydne orgje. Skradzione dzieci są duszone, a ciała ich, spalone, służą do sporządzania maści czarodziejskich i proszków złowieszczych.
Taką jest naogół msza czarna tej epoki. Jest ona wszędzie jednakowa. Wyznania jej wiernych podobne są w całej Europie, z wyjątkiem szczegółów, zależnych od warunków lokalnych.
Można stwierdzić, iż w wieku XV jest ona prawdziwą epidemją, która rozpowszechniała się przez sugestję, jakby przez zarazę. Od XV do XVIII stulecia epidemja ta staje się powszechna.
W Szwajcarji przyszli wtajemniczeni, zanim dopuszczeni zostali do mszy czarnej, prowadzeni byli do kościoła; tam kazano im zaprzeć się Chrystusa, wyrzec się swego chrztu; musieli podeptać krzyż i przysiąc, iż nigdy odtąd wielbić nie będą boskiej Eucharystji. Wreszcie obiecywali wierność szatanowi.
Pomimo srogich kar, zło takie czyniło postępy, iż papież Inocenty VIII wydał w r. 1484 gwałtowną bullę, która podziałała na duchowieństwo jak uderzenie pioruna.
Bulla uwiadamia, iż wiara w djabła rozpowszechniła się szczególniej w Niemczech, w Austrji oraz państwach skandynawskich. Szatan stał się jakby bóstwem tych krajów. Księżom i całym parafjom udowodniono, iż odprawiali przeklęty obrządek. W Szwecji księża sataniści przyjmowali przysięgę od wiernych, którzy duszą i ciałem zaprzedali się djabłu. Aby utwierdzić tę przysięgę, czyniono nacięcie na palcu nowo wtajemniczonych, aby krwią ich podpisać pakt z szatanem. Potem odbywał się nowy chrzest pośród bluźnierczych ceremonij.
We Włoszech, w Sabaudji, w Piemoncie, w Lombardji było podobnie. Breve Hadriana VI z 20 lipca 1523 r. przypomina straszliwe zbrodnie, wyszczególnione w listach pasterskich Juljusza II, poprzednika jego na tronie papieskim: wyparcie się wiary katolickiej, chrzest sataniczny, krzyż rzucony do nóg, uznanie szatana za pana i t. p.
Wyrażano mniemanie, iż sabbat był tylko snem, rodzajem halucynacji zbiorowej, wywołanej namaszczeniami i eliksirami, któremi posługiwali się czarownicy. Lecz sabat nie był w istocie snem. Sprawozdania i opisy demonologów dowodzą przeciwnie, iż sabbat był stowarzyszeniem osób, oddających się pewnemu rodzajowi kultu religijnego, który posiadał swych kapłanów, swych dostojników obojga płci, swych skarbników wreszcie, przechowujących ofiary w złocie.
Ci, którzy nie stawili się na sabbat, płacili grzywnę. Sabbat sam odbywał się w jakiemś miejscu opuszczonem, lub opustoszałym domu. Udawano się tam nie „we śnie“, siedząc okrakiem na miotle — lecz pieszo. Wielkie sabbaty gromadziły do dwustu osób, przeważnie zamaskowanych. Zebrania takie miały swojego księdza, który odprawiał mszę sabbatową. Większość zebranych zamaskowana była z tego względu, by — w razie śledztwa — nie módz wydać swych wspólników. Zwykle ludzie „dobrze urodzeni“ ukrywali się pod maską.
Niekiedy pomiędzy bogaczami a ubogimi powstawały dysputy. I podczas gdy ubodzy zatrudniali się czarami, lub omawiali podrożenie produktów spożywczych, bogacze, oddając się ważniejszym jeszcze czarom, omawiali im tylko dostępne sprawy polityczne.
W zgromadzeniach, w których nie było księży-apostatów, kobiety przystępowały w kościele do komunji, aby zachować hostję do praktyk djabelskich. Pod tym względem demonologowie dostarczyli niewątpliwych dowodów.
∗
∗ ∗ |
W ten sposób czarna msza, będąca początkowo bluźnierczą i występną ceremonją, stała się z czasem zbrodniczą i ohydną, gdzie odbywały się wyuzdania rozpustne i rytualne morderstwa na ołtarzach, zraszanych krwią duszonych dzieci. Od ludu po przez szlachtę dotarła aż do królewskiego dworu. Słynny Bodin, prokurator króla Karola IX, w książce swej „O demonomanji czarowników“ z r. 1516 opisuje potworną tę ceremonję.
Karol IX, dotknięty chorobą, której przyczyny nie mógł wykryć żaden z lekarzy, ni wyjaśnić jej straszliwych objawów, bliski był śmierci.
Ze słabości monarchy skorzystała Katarzyna Medici, która opanowała go całkowicie. Demoniczna ta niewiasta obawiała się, iż ze zmianą króla utraci całą swą władzę. Aby więc utrzymać go przy życiu, sięgnęła do środków ostatecznych. Najpierw zwróciła się po radę do włoskich i francuskich astrologów, lecz bezskutecznie. Stan chorego pogarszał się z dnia na dzień. Wobec tego postanowiła wysłuchać wróżby „głowy krwawiącej“ podczas t. zw. „mszy krwawej“. Piekielną tę uroczystość zainscenizowano w sposób następujący. Młodej matce wykradziono niemowlę i w sekrecie kazano kapelanowi pałacowemu przygotować je do pierwszej komunji; poczem pewien mnich, oddający się praktykom czarnoksięskim, odprawiać zaczął w obecności królowej matki i kilku jej powierników obrzydliwą ceremonję.
Podczas tej mszy, celebrowanej przed wizerunkiem szatana, mającego u stóp swych powalony krzyż, oficjant ofiarował dwie hostje: jedną czarną, a jedną białą. Białą oddano dziecku, ubranemu jakby do chrztu, które natychmiast potem zostało pochwycone i rzucone o ziemię: mnich gwałtownym uderzeniem sztyletu odciął mu głowę.
Głowa, cała skrwawiona, umieszczona została na hostji czarnej, potem, na misie, przeniesiona na stół, gdzie paliły się tajemnicze światła i magiczne pachnidła. Wtedy rozegrała się scena dziwna i straszliwa: oficjant zaklinał demona, by przez usta tej krwawej głowy odpowiedział na zapytanie, którego monarcha nie ośmielił się wypowiedzieć głośno, ani nawet zwierzyć go komukolwiek.
Usłyszano wówczas rzekomo głos słaby i niepojęty, który zdawał się przybywać zdaleka i jakby z warg tej umęczonej głowy: „Vim patior“ — co znaczy: jestem zmuszony!
Usłyszawszy tę odpowiedź, umierający, któremu zapewne dawano do zrozumienia w ten sposób, że koniec jego jest niedaleki i że moce piekła już się nim nie opiekują, zaczął się miotać w straszliwych skurczach, ramiona jego wyprężyły się. Krzyczeć począł głosem chrapliwym: „Zabierzcie tę głowę! Zabierzcie tę głowę!“ I nic ponadto nie usłyszano z ust jego, póki nie wyzionął ducha.
Byli tacy, którzy przypuszczali, iż króla prześladowało widmo admirała de Coligny, zamordowanego w noc św. Bartłomieja, lecz Bodin dodaje:
„To, co miotało umierającym, nie był to już wyrzut sumienia, lecz beznadziejne przerażenie: pewność piekła“.