Czarna ręka/1
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czarna ręka |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 18.8.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Charley Brand, przyjaciel i sekretarz Tajemniczego Nieznajomego — Johna C. Rafflesa, siedział w gabinecie lorda. Brand wiedział, że najlepszym sposobem wydobycia z lorda Listera zwierzeń jest niezadawanie żadnych pytań. Dlatego też milczał uparcie, przez cały czas starając się napróżno odgadnąć, jakie myśli zajmowały w obecnej chwili Tajemniczego Nieznajomego.
Musimy dodać, że obaj bawili w tej chwili w Anglii, gdzie Rafflesa nie uważano za bandytę, lecz za opiekuna pokrzywdzonych i biednych.
Raffles zapalił papierosa i rzekł:
— Ubiegłej nocy dokonałem dziwnego odkrycia. Szedłem około godziny pierwszej ulicą Lincolna, gdy nagle spostrzegłem wychodzących z auta dwóch mężczyzn. Mężczyźni ci podtrzymywali kobietę, która robiła wrażanie zemdlonej. Ponieważ panowie ubrani byli w wieczorowe stroje i zdawali się być w doskonałych humorach, sądziłem, że dama wypiła zbyt dużo szampana. Wszyscy zatrzymali się przed sklepem jubilera Mortona. Jeden z mężczyzn wyciągnął klucz i otworzył drzwi wejściowe, prowadzące do magazynu. Znam tę firmę i wiem, że stary Morton mieszka przy sklepie wraz ze służącym. Jest to człowiek, który przekroczył już dawno sześćdziesiątkę. Morton robił na minie zawsze wrażenie patriarchy. Wszystko to przypomniało mi się w chwili, gdy stojąc po drugiej stronie ulicy, obserwowałem rozgrywającą się scenę. Chciałem już sobie pójść, gdy nagłe światło, dochodzące z wnętrza magazynu, przykuto moją uwagę. Sądziłem, że stróż nocny wszedł do środka w trakcie swego zwykłego obchodu. Szybko jednak poznałem swój błąd: ujrzałem damę, która udawała pijaną... Trzymała się prosto i robiła wrażenie zupełnie trzeźwej. Posługiwała się latarką, której używają zazwyczaj przestępcy zamieszkujący Whitechapel. To mnie zaciekawiło. Dotychczas nie słyszałem o tym, abym posiadał w mym rzemiośle włamywacza koleżanki-kobiety...
Przeszedłem na drugą stronę ulicy i poprzez szpary w żaluzji zajrzałem do wnętrza magazynu. Kobieta zajęta była właśnie wkładaniem klejnotów do skórzanej ręcznej torby. Nagle zatrzymała się. Dał się słyszeć zduszony krzyk człowieka w agonii. Krzyk ten umilkł prawie w tej samej chwili. Moja „koleżanka“ zgasiła lampę. Musiałem się usunąć, aby nie spostrzeżono mego cienia przez zasunięte żaluzje. Co się stało? Czy popełniono morderstwo? Czy towarzysze młodej damy w czasie, gdy ona plądrowała magazyn, nie zamordowali starego jubilera? Rozmyślania moje przerwał jasny snop światła, które nagle zajaśniało w magazynie.
— Co za nieostrożność — pomyślałem. — To są z pewnością początkujący. Co za pomysł, żeby oświetlać nocą magazyn! Narażają się na to, że spostrzeże ich pierwszy przechodzący policjant.
Gotowałem się już do odejścia, gdy nagle usłyszałem kroki zbliżającego się policjanta. Szedłem mu naprzeciw. W momencie wymijania zatrzymałem się i bez pośpiechu zapaliłem papierosa. Chciałem zwrócić na siebie jego uwagę. Spodziewałem się, że lada chwila wyciągnie gwizdek, aby wezwać pomocy.
Policjant zajrzał do wnętrza oświetlonego magazynu i wówczas zdarzyła się rzecz, która mnie zdziwiła: policjant skinął przyjaźnie ręką w stronę ludzi, operujących w składzie jubilerskim i poszedł dalej swoją drogą. Zbliżyłem się wówczas do wystawy. Zdawałem sobie doskonale sprawę z sytuacji. Skład był jasno oświetlony. Kobieta siedziała w fotelu i oglądała jakiś klejnot. Pomiędzy nią a starym Mortonem stał jej towarzysz wyprawy. Jubiler zdawał się tłumaczyć damie wartość trzymanego przez nią klejnotu. Zbliżyłem się jeszcze więcej, chcąc przeniknąć tę zagadkę. Z trudem udawało mi się uwierzyć w rzeczywistość tej sceny. Pamiętałem przecież zupełnie dokładnie, że ta sama kobieta manipulowała przed chwilą ślepą złodziejską latarką. W ustach jeszcze dźwięczał mi krzyk umierającego...
John Raffles spoglądał z zajęciem na błękitnawe smugi dymu z papierosa.
— Musiałeś się prawdopodobnie pomylić, Edwardzie — odparł Charley Brand. — Musiałeś przyjąć jakiś inny przedmiot za ślepą latarkę.
Lord Lister uśmiechnął się.
— Posiadam w moim prywatnym muzeum kolekcję instrumentów i narzędzi używanych przez mych „kolegów“ po fachu. W tej kolekcji znajduje się model latarki identyczny z przedmiotem, trzymanym w ręce przez ową damę.
— Może ta latarka należała do Mortona? — odpadł Charley Brand.
— Nonsens — odparł John Raffles — Poco mu ślepa latarka, skoro magazyn oświetlony jest elektrycznością?
— Niewątpliwie — odparł Charley Brand. — Mówiłeś mi jednak, że mister Morton posiada służącego. Gdyby istotnie ubiegłej nocy popełniono u niego jakąś zbrodnię, odkrytoby ją dzisiejszego ranka i dowiedzielibyśmy się o niej z gazet. Tymczasem w gazetach nie ma o tym ani słowa.
— Masz rację — odparł Raffles.
Zapalił nowego papierosa.
— Mimo to przeczucie mi mówi, że stoimy wobec tajemnicy, którą należałoby wyjaśnić. Mister Morton posiada na składzie wspaniałe perły. A perły, jak wiesz, stanowiły zawsze moją pasję. Nie chwaląc się, mogę powiedzieć, że miałem już w swym ręku najpiękniejsze ich okazy. Prawdopodobnie jeszcze dzisiejszej nocy obejrzę kolekcję pereł Mortona.
Charley Brand zaśmiać się. Lord Lister spojrzał na niego ze dziwieniem.
— Śmieję się z twego wyrażenia — rzekł. — „Obejrzę perły Mortona“! To wspaniałe! O ile wiem, nigdy dotąd nie oglądałeś wartościowych przedmiotów, aby ich sobie nie przywłaszczyć.
— To się rozumie samo przez się — odparł Raffles i dodał, spoglądając na zegarek. — To mój sport.
Po kilku chwilach podniósł się z fotelu i włożył leżące na krześle futro.
— Wychodzisz? — zapytał Charley Brand.
— Tak — odparł przyjaciel. — Mam zamiar kupić jakąś drobnostkę u Mortona. Jeśli chcesz możesz mi towarzyszyć.
Obydwaj przyjaciele opuścili mieszkanie. Przed sklepem jubilera zatrzymali auto. Weszła do magazynu. Za ladą stał jakiś młody człowiek, którego Raffles nie widział w sklepie w czasie swej poprzedniej wizyty.
John Raffles skinął protekcjonalnie głową i zapytał:
— Czy jest pan Morton?
— Nie — odparł subjekt. — Mister Morton wyjechał na kilka dni i ja go zastępuję.
— Dziwi mnie to bardzo — odparł Raffles — umówiłem silę z pańskim szefem w ważne] sprawie. Zamierzam bowiem kupić bardzo drogi naszyjnik z pereł.
Młody człowiek nie wiedział co ma odpowiedzieć.
— Przypominam sobie — rzekł — że mister Morton zapowiedział pańską wizytę i prosił, abym panu pokazał naszyjnik z pereł.
W oczach Rafflesa zapaliły się zimne błyski. Trzymał ofiarę w swym ręku. Młody człowiek kłamał. Raffles nigdy nie rozmawiał z Mortonem na temat kupna naszyjnika z pereł, ani też nie ustalał z nim daty spotkania.
— Czy mógłbym zobaczyć naszyjnik? — zapytał.
— Bardzo żałuję — odparł młody człowiek — ale posłałem go dziś rano pewnej pani, która również nań reflektuje.
— Zdumiewa mnie wasz sposób prowadzenia interesu — rzekł Raffles, podnosząc głos. Zapłaciłem już przecież Mortonowi połowę ceny i otrzymałem nawet pokwitowanie. W żadnym wypadku nie wolno mu sprzedawać tych pereł komu innemu.
— Proszę nam wybaczyć — rzekł młody człowiek, usiłując ukryć zmieszanie. — Mister Morton zapomniał prawdopodobnie o tym. Musiał opuścić Londyn w pośpiechu.
— Kiedy będę mógł otrzymać moje perły? — nalegał Raffles.
— Za dwie godziny będę je miał w magazynie.
— Dobrze. Jeśli będę mógł, powrócę jeszcze dziś wieczorem. Gdybym nie mógł przyjdę jutro rano około godziny dziewiątej. Dopiero jutro bowiem mam je komuś podarować.
Gdy Raffles znalazł się wraz z Charleyem w aucie uśmiechnął się i rzekł:
— Myszy wpadły w pułapkę. Nie myliłem się. Mimo sprawności naszej sławnej londyńskiej policji popełniono tej nocy potworną zbrodnię. Gotów jestem postawić dziesięć funtów sterlingów przeciw jednemu pensowi, że tak jest, jak mówiłem.
Auto zatrzymało się przed willą lorda Listera na Regent Park.
— Jeżeli masz zamiar wrócić dziś jeszcze do magazynu jubilerskiego, powinieneś się pośpieszyć — rzekł Charley Brand.
— Nie mam zamiaru wracać tam dziś wieczorem. Odłożę tę wizytę jak to jest moim zwyczajem, aż do późnej nocy. Perły będą tam z pewnością. Chciałem to sobie jedynie dziś zapewnić.
Raffles rzucił rozkaz szoferowi, aby pojechał w kierunku wybrzeży Tamizy, lubił bowiem przechadzać się wieczorami po wspaniałych szerokich bulwarach.
Nagle ciszę wieczoru przerwała burza młodych głosów. Sprzedawcy gazet wieczornych wbiegli pędem na bulwary.
— Petrosino, postrach Maffi został zamordowany w Palermo!
Raffles kupił gazetę. W świetle ulicznej latarni przebiegł wzrokiem treść sensacyjnego artykułu i podał go Charleyowi.
Amerykański detektyw zabójcą!
Rzym, 15 marca.
Sławny detektyw z New-Yorku, Petrosino, przezwany postrachem słynnego stowarzyszenia tajnego „Manoveira“ został tej nocy zabity w Palermo kulą rewolwerową.
Petrosino, Sycylijczyk z pochodzenia, z niewiadomych powodów wróci do swej ojczyzny. „Czarna ręka“ oddawna skazała go na śmierć. Policjant znalazł w jego portfelu dokumenty, dotyczące tajnej organizacji i list od dyrektora generalnego policji włoskiej, pana Leonardi.
Nikt nie zna sprawców zbrodni. Są nimi prawdopodobnie członkowie Maffi, wykonywujący rozkaz swych współbraci z Ameryki“.
— Okropna historia! — zawołał Charley Brand.
— Gazeta jest w błędzie — odparł Raffles. — Centralny komitet „Czarnej ręki“ rezyduje nie w New-Yorku, a w Londynie.
— Skąd o tym wiesz? Czy miałeś kiedyś do czynienia z tą niebezpieczną bandą?
— Wiem o tym od samego Petrosina.
Na twarzy Charley a Branda odmalowało się żywe zainteresowanie.
— Znałeś go?
W New Yorku nazywano go włoskim Sherlockiem Holmesem. Był on postrachem wszystkich przestępców włoskich, zamieszkujących Stany Zjednoczone. Wiedział, że zaprzysięgli mu śmierć. „Spełniam swój obowiązek i zginę w taki sposób, jaki będzie mi przeznaczony“ — mówił zawsze.
— Ciekawa historia! Przy jakiej okazji poznałeś się z tym włoskim Sherlockiem Holmesem?
Raffles rzadko kiedy mówił o swej przeszłości. „Zostawmy zmarłych w spokoju — mawiał zwykle. — Wspomnienie ich budzi niepotrzebną melancholię“.
Raffles zapalił papierosa. Czas jakiś chodzili w milczeniu, poczym Raffles odezwał się.
— To dziwne. Kiedy karmiłem mewy, myślałem o Petrosinie. Zaraz po tym dzienniki przyniosły nam wiadomość o jego śmierci.
— Mam wrażenie, że łączyły cię z nim dość bliskie stosunki?
Na twarzy Rafflesa pojawił się wyraz smutku.
— Przez pewien czas był moim najserdeczniejszym przyjacielem. Był to człowiek wyjątkowy; człowiek o wielkich zdolnościach i szybkiej decyzji. Obrał tę niebezpieczną karierę ze szczerego zamiłowania. Służył idei. Żaden kraj na świecie, nawet Chiny, nie mogą poszczycić się tak wielką procentowo ilością przestępców, jak Włochy. W porównaniu z nimi, przestępcy angielscy wydają się niedoświadczonymi dziećmi.
— Dlaczego przyszedł ci na myśl Petrosino?
— Przez zwykłą asocjację. Myślałem bowiem o Mortonie.
— Nie rozumiem...
— Człowiek, który kłamliwie utrzymywał, że chwilowo zastępuje Mortona był Włochem..
— Możliwe..... Dlaczegóż jednak miał być odrazu przestępcą?
— Petrosino przekonał mnie, że stu włoskich.emigrantów stwarza na obczyźnie trzystu przestępców.
Charley potrząsnął głową, nic już nie rozumiejąc.
— Jeden bakcyl może zarazić cały organizm, czy mnie rozumiesz?
— Masz rację. Ale czyżby ci Włosi byli aż tak dalece zdeprawowani?
— Bardziej, niż przypuszczasz, mój drogi.
— Jak poznałeś się z Petrosinem?
— Pięć lat temu wracając z Japonii, zatrzymałem się w New Yorku. Towarzyszył mi wówczas pewien młody i bardzo wesoły Austryjak, baron von Roden. W okresie tym byłem jeszcze lordem Edwardem Listerem i daleki byłem od myśli, że kiedyś w życiu przeobrażę się w Rafflesa, poszukiwanego przez policję. Właśnie wówczas zetknęłem się z Petrosinem.
Zamilkł i począł palić swego papierosa.
— Byliśmy wówczas z baronem po raz pierwszy w New Yorku — ciągnął dalej — zwiedzaliśmy miasto bez przewodnika, posługując się wyłącznie planem. Pewnego dnia wylądowaliśmy we włoskiej dzielnicy tego olbrzymiego miasta. Nie zdawaliśmy sobie zupełnie sprawy z grożącego nam niebezpieczeństwa. Interesował nas odrębny sposób życia tej dzielnicy i malowniczość spotykanych tam typów.
Kolonia włoska jest w New Yorku bardzo liczna i trudno ją utrzymać w ryzach. Rząd amerykański wpadł na doskonałą myśl. Stworzył oddział detektywów włoskich i postawił na ich czele Petrosina....
— Nie mówisz mi jednak, w jaki sposób się z nim poznałeś? Palę się z ciekawości.
— Poznałem go dzięki pewnemu okropnemu wypadkowi. Wspomniałem ci już nazwisko barona Rodena.
Charley skinął głową.
— W trakcie jednej z naszych wędrówek, baron popełnił nieostrożność, zakochując się w pewnej sycylijce o płomiennych oczach. Uchodziła za córkę właściciela niewielkiej restauracji. Wstąpiliśmy do tej restauracji, aby zjeść włoski obiad. Dziewczyna usługiwała przy stole. Spostrzegłem odrazu, że starała się skokietować barona, który z zachwytem odpowiadał na jej przeciągłe spojrzenia.
Włoskie wino dokonało reszty. Nie zważając na moje ostrzeżenia baron nawiązał z nią romans.
W niedługim czasie baron jednak zniknął, a jednocześnie niemal rozeszła się wieść o znalezieniu jakiegoś trupa w beczce przy ul. Broadway.
Gdy zainteresowałem się tą sprawą bliżej, przyszedłem do nieomylnego wniosku, że baron został zamordowany.
Hipotezę tę pogłębiał fakt, że w owym czasie zniknęła również z horyzontu piękna Sycylijka, a w restauracji, gdzie pracowała poinformowani mnie, że wyjechała nagle na wieś.
Przy śledztwie, dotyczącym tej sprawy zetknęłem się właśnie z Petrosinem, który w mistrzowski sposób wykrył sprawców — jak się okazało członków czarnej mafii. Dowiedziano się również jakie były powody morderstwa, popełnionego na osobie barona. W dniu zbrodni miał on przy sobie 5 tysięcy dolarów. Petrosini aresztował poza tym 18-cie osób, należących do tego zbrodniczego stowarzyszenia. Zdaje mi się, że kilku z nich — to właśnie nocni goście, których widziałem u Mortona.
Raffles westchnął głęboko jak człowiek, któremu nagle spadł wielki ciężar z serca.
Poczym zatrzymał się nagle i niemali wykrzyknął:
— Nareszcie zrozumiałem dlaczego musiałem myśleć o Petrosinie, o tragiczniej śmierci barona i o niebezpiecznej morderczyni, pięknej Mariecie. Los mi dziwnie sprzyja, Charley! Nareszcie odkryłem smagłolica Mariettę! Jest to owa dama z ślepą latarką w ręce...
— Naprawdę?
— Stawiam sto funtów przeciwko jednemu pensowi.
— Mamy więc do czynienia z członkami mafii?
— Bardzo prawdopodobne, mój drogi. Czekał nas interesująca praca. Być może, potrafię na tamtym świecie sprawić przyjemność biednemu Petrosiniemu.