Czarne Indje/Rozdział VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czarne Indje |
Wydawca | Księgarnia Juljana Guranowskiego |
Data wyd. | 1895 |
Druk | Towarzystwo Komandytowe St. J. Zaleski et Comp |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tytuł orygin. | Les Indes noires |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wystrzał dynamitowy.
Doświadczenie zapowiedziane przez starego nadsztygara udało się w zupełności. Węglowodór — jak wiemy — wydostaje się jedynie w pokładach węglowych. A zatem istnienie żyły drogocennego opału nie ulegało wątpliwości. Jakie były jej rozmiary i gatunek? Miano to poznać niebawem.
Takie były wnioski czynione przez inżyniera po odbytem doświadczeniu. Zgadzały się one w zupełności ze słowami Szymona Ford.
— Tak — mówił do siebie James Starr — za tą ścianą rozciąga się pokład węglowy, którego nasze sondy nie dosięgły. Wielka szkoda, gdyż wszystkie ruchomości kopalni opuszczone i zaniedbane od lat dziesięciu, będą musiały być odnowione zupełnie. Mniejsza o to! Odnaleźliśmy żyłę, która zdawała się być wyczerpaną i tym razem wyeksploatujemy ją do końca.
— No cóż, panie James — zapytał Szymon — co pan myśli o naszem odkryciu? Czym źle zrobił, żem pana trudził? Czy pan żałuje tej ostatniej wizyty złożonej w sztolni Dochart.
— Nie, nie, mój stary towarzyszu! — odrzekł James Starr. — Nie straciliśmy czasu napróżno ale byśmy go niepotrzebnie tracili obecnie tutaj. Wracajmy zaraz do waszego folwarku. Jutro tu powrócimy. Rozsadzimy tę ścianę za pomocą dynamitu. Odkryjemy nową żyłę, dotknąwszy się jej z lekka i rozpoczniemy serję sondowań, a jeżeli pokład okaże się obfity, zbiorę na nowo Towarzystwo nowej Aberfoyle, ku wielkiemu zadowoleniu akcjonarjuszów! We trzy miesiące trzeba, żeby pierwsze warstwy węgla zostały wydobyte z nowego pokładu!
Oto mi rozumna mowa, panie James! — zawołał Szymon Ford. Stara kopalnia odmłodnieje, jak wdowa, która powtórnie za mąż wychodzi! Całe ożywienie dawniejszych czasów rozpocznie się na nowo wraz z uderzeniem oskardów, młotów, wybuchów miny podłożonej, turkotem wagonów, rżeniem koni, zgrzytem wind, łoskotem maszyn! Zobaczę więc jeszcze to wszystko, zobaczę! Mam nadzieję, panie James, że pomimo mych lat przyjmie mnie pan za nadsztygara!
— Spodziewam się mój dobry Szymonie, czyż możecie na chwilę wątpić o tem! Pozostaliście młodszym odemnie, mój stary towarzyszu!
— Niechaj święty Mungo sił nam tylko doda! Pan będzie znowu naszym „viewerem”. Bodaj długie lata trwała nowa eksploatacja i obym mógł umrzeć, nie oglądając jej końca!
Radość starego górnika nie miała granic. James Starr podzielił ją w zupełności ale pozwalał Szymonowi cieszyć się za nich obu.
Henryk pozostał milczącym. W umyśle jego krążyły jedne za drugiemi dziwne okoliczności niezrozumiałe, w pośród których odbyło się odkrycie nowego pokładu. To go niepokoiło o przyszłość.
W godzinę potem James Starr i dwaj jego towarzysze powracali na folwark.
Inżynier zjadł kolację z wielkim apetytem, potwierdzając skinieniem głowy wszystkie plany, jakie przed nim stary nadsztygar roztaczał i gdyby nie projekty jutrzejsze, nigdyby może tak spokojnej nocy nie miał w życiu swojem.
Nazajutrz po obfitem śniadaniu, James Starr Szymon Ford, Henryk i Magdalena nawet wybrali się w drogę, którą poprzedniego dnia przebyli. Szli już jak prawdziwi górnicy, nosząc ze sobą rozmaite narzędzia i naboje dynamitowe, przeznaczone do wysadzania ściany krańcowej. Henryk niósł olbrzymią pochodnię i dużą lampę bezpieczeństwa, która mogła się palić ze dwanaście godzin. Tyle czasu może nie potrzeba było do odbycia podróży tam i napowrót wraz z przestankami niezbędnemi przy poszukiwaniach.
— Do dzieła! — krzyknął Szymon Ford, przybywszy wraz z towarzyszami swymi do końca galerji.
I chwycił w rękę ciężki oskard, którym obracał jak piórkiem.
— Przepraszam — rzekł James Starr. Zobaczymy wpierw, czy żadna zmiana nie zaszła od wczoraj i czy gaz się ciągle wydobywa po przez ścianę.
— Masz pan słuszność, panie Starr — odrzekł Henryk.
Magdalena, siedząc na skale, badała uważnie wklęśnięcie i ścianę, którą trzeba było przebić.
Przekonano się, że wszystko tak stało, jak pozostawiono wczoraj. Szpary pomiędzy warstwami żadnej nie uległy zmianie. Węglowodór przedostawał się na zewnątrz, chociaż w małej ilości, z tego zapewne powodu, że od wczoraj miał wolne przejście. Jednak, to wydostawanie się na zewnątrz tak było ograniczonem, że nie mogło
żadną miarą spowodować silniejszego wybuchu. James Starr i jego towarzysze mogli przeto postępować z całem bezpieczeństwem.
— A zatem do dzieła! — powtórzył Szymon Ford.
Niebawem pod jego oskardem skała zaczęła się kruszyć i rozpadać w kawały.
Składały ją głównie warstwy mieszane, ułożone pomiędzy łupkiem a gliną, jak to się najczęściej zdarza przy styczności z żyłą węglową.
James Starr podnosił kawały, które odlatywały w około i przyglądał się im uważnie, spodziewając się znaleźć jakieś ślady węgla.
Pierwsza ta robota trwała blisko godzinę. Powstało dosyć spore wklęśnięcie w ścianie krańcowej.
James Starr wybrał wtedy miejsce, gdzie miały być wykute dziury do zasadzania min i pracę tę wykonał Henryk szybko dłutem i młotkiem. Powsadzano w te otwory naboje dynamitowe. Przytwierdzono do nich długi knot, napojony żywicą i otoczony tkaniną bezpieczeństwa, wreszcie zapalono go przy samej ziemi. James Starr i jego towarzysze usunęli się na bok.
— Ach panie James — rzekł Szymon Ford tak głęboko wzruszony, że nie mógł nad głosem swoim zapanować — nigdy mi jeszcze w życiu serce tak mocno nie biło. Chciałbym już dostać się do węgla!
— Cierpliwości Szymonie — rzekł inżynier. — Nie spodzieważ się chyba znaleźć za tą ścianą gotowych galerji i chodników.
— Przepraszam pana, panie James — odparł stary nadsztygar. Spodziewam się i tego. Jeżeliśmy z Henrykiem mieli szczęście odnaleźć to schronienie, czemuż fortuna nadal niema nam sprzyjać?
Wybuch dynamitu nastąpił. Głuchem echem odbił się po całej sieci galerji podziemnych.
James Starr, Magdalena, Henryk i Szymon Ford, przybiegli razem do ściany.
— Panie James! panie James! — wołał stary nadsztygar. Patrz pan! Brama wysadzona!...
Henryk chciał się rzucić, przeskoczyć przez otwór. Inżynier ogromnie zdziwiony tą głębią, którą znaleźli, wstrzymał młodego górnika.
— Czekaj, aż się powietrze wewnętrzne oczyści trochę — powiedział.
— Tak, tak, strzeżmy się złych wyziewów kopalnianych — zawołał Szymon Ford.
Kwadrans przeszedł w strasznem oczekiwaniu.
Pochodnia umieszczona na końcu kija, została wsunięta w zagłębienie i paliła się dalej tym samym blaskiem.
— Idź, idź Henryku — rzekł James Starr — idziemy za tobą.
Otwór rozerwany dynamitem był zupełnie wystarczającym na przejście jednego człowieka.
Henryk z pochodnią w ręku skoczył w otwór bez wahania i zniknął w ciemnościach.
James Starr, Szymon Ford i Magdalena stanęli nieruchomo, czekając.
Upłynęła minuta, która im się wydała wiekiem. Henryk nie powracał, ani nie wołał.
James Starr zbliżył się do przejścia, ale nie ujrzał nawet blasku lampy, która oświecać miała ciemne zagłębienie.
Czy Henryk nie znalazł gruntu pod nogami? Czy może wpadł w jakąś czeluść lub przepaść, z której głos do nich dochodzić nie mógł.
Stary nadsztygar nie słuchając więcej, miał już wejść do otworu, gdy nagle ukazało się najpierw słabe światło, które się wkrótce wzmocniło i głos Henryka dał się słyszeć.
— Chodźcie, panie Starr! chodźcie ojcze! Droga do Nowej Aberfoyle otwarta.