Czarne Indye/XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czarne Indye |
Rozdział | Na drabinie wahadłowej. |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1909 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Indes noires |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Eksploatacya Nowej Aberfoyle prowradzona była z wielką korzyścią dla towarzystwa. Naturalnie, że inżynier James Starr i Szymon Ford, pierwsi, którzy odkryli te bogate pokłady węglowe — brali udział w tych korzyściach. Henryk mógł więc uchodzić za dobrą partyę. Ale ani myślał opuszczać folwarku. Zastąpił ojca swego w czynnościach nadsztygara i dozorował pilnie cały ten świat górników.
Jakób Ryan był dumnym i szczęśliwym z powodzenia swego towarzysza. I on także sumiennie spełniał swe obowiązki. Widywali się często tak w domu Fordów , jak i przy robotach w kopalni. Jakób dobrze zauważył, że Henryk żywił szczere uczucie w sercu dla Nelly, Henryk nie przyznawał się do tego, ale Jakób śmiał mu się w oczy, gdy ten wstrząsał przecząco głową.
Jedno z najgorętszych życzeń Jakóba było towarzyszyć Nelly, gdy po raz pierwszy wyjdzie na powierzchnię hrabstwa. Chciał widzieć zdziwienie, podziw wobec natury, zupełnie jej jeszcze nieznanej. Miał nadzieję, że Henryk go zabierze z sobą na tę wyprawę. Dotąd jednak nie zaproponował mu tego i to go trochę martwiło.
Pewnego dnia Jakób schodził przez jeden z tych szybów, które łączyły niższe piętra kopalni z powierzchnią gruntu. Zajął był miejsce na jednej z tych drabin, które podnosząc się i spuszczając sposobem wahadłowym, ułatwiają schodzenie i wchodzenie bez żadnego zmęczenia. Już dwadzieścia razy wahadło się poruszyło i zniżyło przyrząd o sto pięćdziesiąt stóp do głębi, gdy na wązkim przystanku, gdzie się zatrzymał, spotkał się z Henrykiem, który wznosił się w górę.
— Czy to ty? — spytał Jakób, patrząc na towarzysza oświetlonego blaskiem lamp elektrycznych w szybie.
— Ja sam, mój Jakóbie — odpowiedział Henryk — i cieszę się, że cię spotykam. Mam interes do ciebie...
— Nic nie słucham , dopóki mi nie powiesz jak się miewa Nella! — rzekł Jakób.
— Nella ma się dobrze, tak dobrze, że za miesiąc lub sześć tygodni mam nadzieje...
— Ją poślubić?
— Co też ty wygadujesz, Jakóbie?
— No cóż wielkiego? Jeżeli nie chcesz, to już wiem co zrobię.
— Cóż zrobisz?
— Ożenię się z nią, jeżeli ty nie chcesz — odrzekł Jakób, śmiejąc się na całe gardło. — Przysięgam na świętego Mungo! Nella jest śliczną dziewczyną i podoba mi się. Poczciwe i młodziutkie stworzenie, które nigdy nie opuściło kopalni, prawdziwa żona dla górnika. Jest sierotą tak, jak ja, i jeżeli tylko ty o niej nie myślisz, a ona mnie będzie chciała...
Henryk patrzył badawczo na Jakóba. Dał mu się wygadać, nie przerywając wcale.
— Czy to, co mówię nie budzi w tobie zazdrości, Henryku? — zapytał Jakób tonem poważnym.
— Nie, Jakóbie — odrzekł spokojnie Henryk.
— Bo przecież, jeżeli się z Nellą nie ożenisz, nie możesz mieć pretensyi, żeby została starą panną?
— Nie mam żadnej pretensyi — odpowiedział Henryk.
Nowe poruszenie wahadła dało znak dwom przyjacielom do rozłączenia się, jeden miał schodzić, drugi wchodzić do góry. Jednakże nie rozeszli się jeszcze.
— Henryku — rzekł Jakób — czy myśliszz, że mówiłem seryo o poślubieniu Nelly?
— Nie, Jakóbie — odpowiedział Henryk.
— No to teraz będę mówił poważnie.
— Ty? cóż znowu, nigdy tego nie potrafisz!
— Ale może potrafię dać dobrą radę przyjacielowi.
— Proszę cię o nią, Jakóbie.
— A więc, ty kochasz Nellę, z całej duszy tak, jak na to zasługuje. Twój stary ojciec, twoja matka, kochają ją jak własne dziecko. Cóż łatwiejszego, jak im ją dać na prawdę za córkę! Dlaczegóż się z nią nie żenisz?
— Mój Jakóbie — odrzekł Henryk — czyś ty pewien uczuć Nelly, że tak o niej mówisz?
— Nikt o nich nie wątpi, nawet i ty jesteś ich pewien Henryku, dlatego nie jesteś zazdrosny ani o mnie, ani o innych. Ale otóż drabina się porusza, muszę schodzić i...
— Czekaj, Jakóbie — odrzekł Henryk, wstrzymując towarzysza, który już jedną nogą zeszedł na ruchomą drabinę.
— Henryku! bój się Boga — zawołał Jakób ze śmiechem czy chcesz mnie rozświartować!
— Słuchaj uważnie Jakóbie — rzekł Henryk — bo ja zupełnie seryo mówię.
— Słucham więc do następnego poruszenia, ale nie dłużej!
— Jakóbie — rzekł Henryk nie taję się z tem, że kocham Nellę. Pragnę się z nią ożenić.
— A więc?
— Ale takiej, jaką jest dzisiaj, nie mógłbym zaślubić.
— Co to znaczy Henryku?
— To znaczy, że Nella nigdy nie wyszła z tych podziemi, gdzie się prawdopodobnie urodziła. Nie wie i nie zna nic po za kopalnią. Wszystkiego się musi uczyć oczami, a może i sercem. Kto wie, jakie będą jej myśli, gdy ją nowe opanują wrażenia! Niema w niej jeszcze nic ziemskiego i zdaje mi się, że byłoby nikczemnem zmuszać ją do jakiegokolwiek postanowienia, zanim pozna inne życie niż w kopalni. Pojmujesz mnie Jakóbie?
— Pojmuję... niezupełnie... ale zdaje mi się, że i na to poruszenie wahadłowe drabiny będę musiał pozostać głuchym.
— Jakóbie — rzekł Henryk poważnie — chociażby te przyrządy miały przestać istnieć gdyby nawet ten przystanek pod naszem nogami miał się zapaść — wysłuchać mnie musisz.
— Brawo Henryku! Tak to lubię, gdy do mnie mówisz. A więc, zanim Nellę poślubisz oddasz, ją do jakiego pensyonatu w »Starej Wędzarni«?
— Nie, Jakóbie, potrafię sam poprowadzić edukacyę mojej przyszłej żony.
— Tem lepiej będzie dla niej.
— Ale pierwej jeszcze — odrzekł Henryk — chciałbym, żeby Nella poznała prawdziwe życie zewnętrzne. Powiedz mi Jakóbie, co byś zrobił, gdybyś kochał dziewczynę niewidomą i gdyby ci kto powiedział: za miesiąc będzie uleczoną. Nie przeczekałbyś tego miesiąca?
— Tak, niezawodnie! — odrzekł Jakób.
— A więc Nella jest jeszcze niewidomą i zanim zostanie moją żoną, chcę, żeby wiedziała, że ponad wszystko w świecie wybiera mnie i przyjmuje życie moje. Chcę, żeby jej oczy roztwarły się i poznały światło dzienne.
— Dobrze Henryku, bardzo dobrze! rozumiem cię teraz. A kiedyż odbędzie się operacya?...
— Za miesiąc Jakóbie — odrzekł Henryk.— Oczy Nelli przyzwyczajają się po trochu do światła elektrycznego. To dopiero przygotowanie. Za miesiąc mam nadzieję, że zobaczy ziemię i jej cuda, niebo i jego bogactwa. Będzie wiedziała, że natura dała wzrokowi ludzkiemu szersze trochę widnokręgi niż w ciemnej kopalni! Zobaczy nieskończoność granic wszechświata!
Podczas gdy Henryk tak się zapalał, Jakób, opuściwszy przystanek wskoczył na pierwszy szczebel ruchomej drabiny.
— Gdzież ty jesteś Jakóbie — zawołał Henryk.
— Już pod tobą mój przyjacielu — odparł wesoło chłopiec. — Ty się wznosisz do góry, ja zapadam w otchłań!
— Bądź zdrów Jakóbie - odrzekł Henryk, czepiając się sam drabiany, idącej w górę. — Proszę cię nie mów nikomu o tem, com ci powiedział.
— Dobrze! ale pod jednym warunkiem.
— Pod jakim?
— Przyrzecz mi, że mnie zabierzecie z sobą, gdy Nella poraz pierwszy wyruszy na powierzchnię ziemi!
— Przyrzekam ci — odpowiedział Henryk.
Nowe poruszenie przyrządu uczyniło przedział jeszcze większy między dwoma przyjaciółmi. Głosy ich dochodziły coraz słabiej jeden do drugiego.
A jednak Henryk usłyszał jeszcze słowa Jakóba:
— Gdy zaś Nella ujrzy gwiazdy, księżyc i słońce, czy wiesz co po nad to wszystko będzie wolała?
— Nie wiem Jakóbie!
— Ciebie mój przyjacielu, ciebie zawsze, i wszędzie!
I głos Jakóba zamilkł zupełnie w ostatnim okrzyku: hurra!
Henryk poświęcał każdą wolną godzinę na kształcenie Nelly. Nauczył ją już czytać i pisać, a młode dziewczę było pojętne i czyniło nadzwyczajne postępy.
Nigdy może jeszcze inteligencya nie odniosła tak szybkiego zwycięstwa nad zupełną ciemnotą. Nella budziła zachwyt wszystkich, którzy ją znali.
Szymon i Magdalena czuli codziennie większą sympatyę do przybranego dziecka, a jednak przeszłość Nelly niepokoiła ich ciągle. Poznali oni naturę uczuć Henryka dla niej i nie byli temu przeciwni.
Czytelnicy przypominają sobie, że za pierwszą wizytą inżyniera, stary nadsztygar mu powiedział:
— Dla Henryka trudno znaleźć żonę. Jakaż istota tam w górze zdecydowałaby się zostać żoną chłopca, którego życie musi upłynąć w głębiach kopalni!
Czyż więc nie Opatrzność zsyła mu tej jedynej towarzyszki, któraby się dostroiła do niego? Czyż to nie oczywista łaska niebios?
To też stary nadsztygar postanowił, że gdyby to małżeństwo przyszło do skutku, wyprawi w Coal-City zabawę weselną, która będzie stanowić epokę w życiu górników Nowej Aberfoyle.
Szymon Ford ani przypuszczał, że życzenia jego się ziszczą.
Trzeba dodać, że ktoś drugi pragnął niemniej gorąco połączenia Nelly z Henrykiem. Był to inżynier James Starr.
W istocie pragnął nadewszystko szczęścia dwojga młodych ludzi, ale była też inna jeszcze przyczyna.
Jak wiemy, James Starr zachowywał w głębi serca pewne obawy, chociaż obecnie nic ich nie usprawiedliwiało. Myślał, że to co kiedyś było, mogło się jeszcze powtórzyć.
Tajemnicę nowej kopalni Nella widocznie znała i nie chciała jej wyjawić. Otóż gdyby przyszłość, miała chować nowe niebezpieczeństwo dla górników Aberfoyle, jak że się przed niem ustrzedz, jeżeli się nie znało przyczyny.
— Nella nie chce mówić — powtarzał często James Starr — ale to, co kryje dotąd przed innymi, tego nie zdoła ukryć długo przed mężem. Niebezpieczeństwo, grożące nam, groziłoby i Henrykowi. Otóż związek, który ma zapewnić szczęście młodej parze, a spokój ich przyjaciołom, jest dobrem małżeństwem, lub ja się na tem nie znam.
W ten sposób dowodził bardzo logicznie inżynier James Starr. Dzielił się tem zapatrywaniem ze starym Szymonem, który je w zupełności pochwalał.
Nic nie stało zatem na przeszkodzie młodym ludziom do pobrania się.
Któżby zresztą śmiał przeszkadzać.
Henryk i Nella kochali się. Starzy rodzice nie marzyli o innej towarzyszce dla swego syna. Towarzysze Henryka zazdrościli mu szczęścia, przyznając wszakże, że mu się ono należy, Nella zależała od siebie i pytała jedynie swego serca.
Jeżeli jednak nikt nie mógł stawiać przeszkód temu małżeństwu, dlaczegóż w chwili spoczynku, gdy lampy elektryczne gasły, gdy noc zapanowała zupełna nad osadą roboczą, gdy mieszkańcy Coal-City pozamykali za sobą drzwi swoich domów, dla czegóż wtedy wysuwała się z najciemniejszych kątów Nowej Aberfoyle postać tajemnicza, która błądziła w pomroku? Jakiż instynkt wiódł tę istotę przez niektóre galerye tak wązkie, że się mogły wydawać niemożliwe do przejścia? Dlaczegóż ta postać zagadkowa, której oczy widziały w najzupełniejszej ciemności, prześlizgiwała się, czołgając aż do samego brzegu jeziora Malcolm? Dlaczego tak uporczywie krążyła koło domostwa Szymona Ford, a równocześnie tak ostrożnie, że wszelką czujność zmylić mogła? Dlaczego podsłuchiwała pod oknami i starała się pochwycić rozmowy po przez okiennice domu?
A gdy zdołała usłyszeć niektóre wyrazy, zaciskała pięść i groziła temu domowi, a z ust jej wychodziły słowa:
— Ona i on! Nigdy!