Czarny Czarownik/Rozdział III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czarny Czarownik |
Podtytuł | Relacja z wyprawy do Afryki 1926 r. |
Wydawca | Towarzystwo wydawnicze "Rój" |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Druk. "Grafia" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W dżungli afrykańskiej, niby drobne czółenka na bezgranicznych przestworzach morza, toną wioski niezliczonych szczepów murzyńskich, należących do kilku ras. Najstarszą jest rasa aborygenów, czyli „Synów Ziemi“, przechowująca tradycje pierwotnej rasy murzyńskiej. Czy są ci „synowie ziemi“ potomkami pierwotnej rasy Afryki podzwrotnikowej? Zdaje się, że nie, gdyż legendy ich są całkiem podobne do legend aryjskich i semickich, a niektóre z nich mówią, że murzyni wyszli pod grozą najazdu Asyryjczyków z Palestyny i że pochodzą od Kusa, syna Kaina, lub od Rahmy, wnuka Kaina. Jest to więc ród, wyklęty przez Boga, ród noszący pieczęć wyklęcia. Czy nie jest tym stygmatem tatuowany punktami, na czole kwadrat, noszony przez najstarszych o ile twierdzić może nauka współczesna, aborygenów-murzynów Nalu, co otaczają swoje zęby na trójkąt, są fetyszystami, i nieraz ludożercami. Główne legendy o mytologicznym pochodzeniu tego szczepu, posiadają też wszelkie cechy wyklęcia ich przez Bóstwo.
Jestem przekonany, że jeżeli nawet uważać domniemaną rasę Negrito za pierwotnych synów ziemi afrykańskiej, to mniej więcej czystych potomków jej znaleźć w Afryce nigdy się nie uda. Ta ziemia walki o byt była do niedawna jeszcze, bo do II-ej połowy ubiegłego stulecia, terenem ciągłych wojen i najazdów przybyszów. Ci przynieśli ze sobą nową kulturę i nową krew, która się zmieszała ze krwią Aborygenów i wytworzyła nowe, metysowane rasy, różniące się pomiędzy sobą wyłącznie ilością domieszki tej lub innej krwi, oraz jej etnicznym gatunkiem.
Jak dalekie, prawie umierające echa, szepczą prastare, dość niewyraźne opowieści murzyńskie o Asyryjczykach, od których pozostały w kulcie fetyszystów, imiona Bila, Belzebu i krwawego Molocha zrodzonych fantazją azjatycką, pomiędzy Tygrysem i Eufratesem lub na wybrzeżach Arabji; czarnoksiężnicy często używają podczas swych praktyk niezrozumiałych słów: „sztaret birakit“, lecz przecież to bardzo przypomina fenicyjski wykrzyknik przy modłach do bogini Astarty-Asztaret Baraketi — Astarta — błogosławiąca!
Legendy i badania naukowe mówią o domieszce krwi czerwonej rasy. Była to krew egipska, krew dumnych, potężnych swoją siłą wojenną, bogactwem nieprzebranem i nauką panów starożytnej Afryki.
Nie wiem, czy wpłynęła tu w dawno minionych wiekach czysta krew egipska, lecz wiem, że w Egipcie przed XVII Dynastją, panowali w ciągu 220 lat najeźdźcy z Azji — Hyksosi — „królowie-pastuchy“, a gdy potęga ich padła pod ciosami zrewoltowanych książąt egipskich, zniknęli bez śladu, bo historja już po 100 latach nic o nich nie wie. Przechowały się tylko podania, że część ich powróciła na wschód, do Azji, druga zaś część powędrowała na zachód i utonęła bez oddźwięku w dżungli.
Czyż zginęli, wymarli do reszty krwawi, wojowniczy „królowie-pastuchy“?
Nie! Potomkowie wojowniczych królów Mentiu i Aaty dotrwali do naszych czasów. Na wschodzie i południu od jeziora Czad, od strony źródeł Nilu, mieszkają luźne rody murzynów rasy Peul i coraz częściej spotykać się dają tu i owdzie w dolinie Średniego Nigru, aż tworzą wielki ośrodek w północnej części grzbietu Futa-Dżalon, gdzie przybierają nazwę Fulah.
Tradycje, legendy, stroje kobiet, sztuka, wyroby ludowe — wszystko to nosi wyraźne ślady kultury egipskiej. Fulah i tylko oni, jeżeli nie są dotąd muzułmanami, lecz pozostają poganami, przechowali kult boga słońca Naggue, którego nazywają także Tili lub Ragge, a fetysze, przedstawiające tego boga bardzo przypominają posążki egipskiego Ra.
Wreszcie istnieją wskazówki, że czerwona rasa Atlantów, tych tragicznych ludzi-zagadek, pozostawiła ślady we krwi murzyńskiej, a Dr. R. Suzor którego poznałem w Gwinei, zapewniał mnie, że znalazł stare napisy Atlantów podług pisowni nigdzie więcej nie spotykanej, a używanej przez dwa szczepy, twierdzące, że przywędrowały do Afryki z „krainy, która przed wiekami zatonęła w zachodniem morzu“.
Berberowie i Arabowie, nieraz musieli przekraczać Saharę i wnosić potok nowej krwi do żył dawnych mieszkańców środkowej Afryki.
Fenicjanie, z Kartaginy docierali do Nigru i Senegalu i usiłowali wtargnąć do serca Afryki ze swemi towarami, kultem Astarty i wojskiem.
W taki sposób w ciągu długiego szeregu wieków trwało krzyżowanie się czarnej rasy pierwotnej z przybyszami innych ras, aż przypływać zaczęła biała krew, wytwarzając nowych metysów.
Cała mitologja murzyńska jest pochodzenia astralnego i w niej daje się wyczuć wpływ asyryjski i egipski. Kult, o ile nie jest muzułmańskim, zamkniętym żelazną obręczą surowego Koranu, składa się z ubóstwiania duchów przodków, które są pośrednikami pomiędzy żyjącymi a bogami.
Totemizm, czyli ubóstwianie niektórych zwierząt, od których mają pochodzić prarodzice tego lub innego szczepu, uprawiany jest dość często. Takiemi zwierzętami-totemami, których nie wolno zabijać i zjadać, są — hipopotam, słoń, krokodyl, iguan, gołąb, ptaki „Kone“ i „Mama Diabil“ szympans, hiena, duży wodny wąż i inne.
Totemiści przysparzali mi nieraz dużo kłopotów, gdyż, jak to było na rzece Baoufle, w północno zachodnim Sudanie, nie chcieli pokazać mi hipopotamów, żyjących w głębszych miejscach tej rzeki.
Murzyni ubóstwiają drzewa, szczególnie baobaby i serowce (łacińska nazwa — Bombax), inni — kamienie i skały, rzeki i źródła, niektórzy — ogień.
Wszystkie te miejsca i przedmioty są w posiadaniu różnych duchów — a więc: Bari, czyli manów lub cieniów przodków, Dzine, Nina, Gene i innych „gri-gri“, które z woli bogów mają być dobremi lub złemi siłami, wynagradzać lub karać murzyna.
Łatwowierność, ślepe zaufanie do kapłanów i czarowników cechuje murzynów — pogan. Na tem osnute jest ludożerstwo, mające prawie zawsze podkład religijno-mistyczny.
Czarownik, mniemający, że jakaś plaga, trapiąca jego współrodaków, spowodowana jest gniewem „gri-gri“, postanawia złożyć bóstwu ofiarę krwawą. W tym celu, jak dowodzi pewien dokument oficjalny, znajdujący się w moich zbiorach czarownik rozkazuje pewnym osobnikom aby przyszli w nocy w umówione miejsce w dżungli. Tu daje tym ludziom do wypicia odurzający napój, a gdy ten zaczyna działać, czarownik ofiarowuje wszystkim żelazne pazury, oświadcza, że ci ludzie od tej pory zmieniają się w pantery i wskazuje, kogo ze swych rodaków mają rozszarpać.
Podczas jednego sądu nad ludożercami, nikt z nich nie zaprzeczał temu, że zabili kilka osób i zjedli je całkowicie lub częściowo, lecz objaśniali sędziom, że od czasu, gdy zostali zamienieni w pantery, wszyscy ludzie przyjęli w ich oczach postacie antylop.
Matki, pod wpływem namów czarowników, nieraz zabijają swoje niemowlęta i zjadają je, dzieląc się ich mięsem z sąsiadami. Niektóre szczegóły opowiadane mi w Gwinei, dowodzą, że misterjum te w założeniu swojem przypomina bardzo komunję w kulcie chrześcijańskim. Na wyspie Tamara z archipelagu Los, widzieliśmy w więzieniu około 20 kobiet-panter, skazanych na 10—20 lat ciężkich robót za ludożerstwo w formie zjadania swych dzieci.
Tam, gdzie ziemia co chwila dowodzi swojej potęgi niezwykłymi urodzajami i wybujałą roślinnością, istnieją krwawe ofiary na cześć bogini-ziemi.
Raz do roku dojrzewająca młodzież odbywa wycieczkę po kraju pod przewodnictwem czarownika, aby po powrocie do rodzinnej wioski poddać się rytualnemu obrzezaniu. Z takiej wycieczki nieraz któryś z młodych ludzi już nie powraca.
„Zły gene nawiedził go chorobą i pomieszał mu zmysły“. „Odszedł do brussy i tam zmarł“, — objaśnia zwykle czarownik. — „Złożyłem ciało jego w świętym gaju Korhogo“..
Jest to rytualna formuła i wszyscy wiedzą, co ona oznacza. Cała wieś zabiera wtedy swoje fetysze domowe i w odświętnych strojach z muzyką i tańcami wyrusza w stronę świętego gaju, wskazanego przez czarodzieja.
„Święty gaj“ — to świątynia bogini Ziemi, namacalnej siły, przejawianej przez żeński rozrodczy, płodny element bóstwa — księżyc. Piękne są te świątynie ziemi, ubóstwianej przez starożytnych Europejczyków pod imionami Gei i Demetry.
Wśród Sawanny, wśród żyznych pól manioku, injamu, prosa i kukurydzy, niby wspaniały olbrzymi bukiet, wznosi się niewielki gaj. Tworzą go drzewa niebotyczne o tak gęstych koronach, że nawet afrykańskie słońce nie może wtargnąć pod jego szmaragdowe sklepienie.
Niby kolumny z czarnego agatu, z zielonych dżetów, lub żółtych onyksów, wznoszą się i giną pod ciemną kopułą ze splecionych gałęzi i liści, odwieczne pnie i konary olbrzymich drzew. Zaledwie jedyna, wąska ścieżka prowadzi do wnętrza tej świątyni-gaju, gdyż dokoła otaczają go gęste krzewy i zwisające ljany. W szmaragdowem wnętrzu świątyni stoi kilka małych, okrągłych chatek, gdzie kapłani i czarownicy ustawiają od wieków fetysze-posążki z kamienia, gliny i drzewa, zawieszają amulety i talizmany, i stawiają miseczki z jadłem i napojem dla nieśmiertelnych duchów przodków. Wśród tych kapliczek z fetyszami, na małym placyku wznosi się kilka z gruba ociosanych kamieni lub kloców drzewa, przypominających kształty ludzkie.
Przed tymi posągami mieszkańcy wioski widzą zmarłego podczas pielgrzymki młodzieńca, owiniętego w białe szmaty. Kładą go na nosze i niosą z pieniem i tańcami rytualnemi do dżungli, gdzie grzebią, otaczając świeżą mogiłę gałęziami kłujących krzaków, mających zabezpieczyć od hien i szakali. Pogrzeb odbywa się z wielką pompą i obrządki pogrzebowe zabierają kilka dni, podczas których rodzina zmarłego jest honorowana przez mieszkańców całej okolicy i zasypywana darami.
Jednakże nie jeden z murzynów, wychodząc ze świątyni Ziemi, za konduktem pogrzebowym, dojrzy na stopniach kamiennych lub drewnianych „bogów“ świeże ślady krwi i zrozumie, że nie jest to krew białego koguta lub białego jagnięcia, lecz krew tego młodzieńca, którego „nawiedził w drodze zły Gene“.
Murzyn wie, lecz nikomu o tem nie mówi i nie zwierza się z tem, że to czarownik dał młodzieńcowi truciznę, a ten chorować zaczął, tracić przytomność, aż wybiegł do brussy i zmarł od „nieznanej“ choroby, którą nawiedził go „gene“.
Murzyn widzi w swej wyobraźni nocny pochód z ciałem zmarłego do świątyni Ziemi, ognisko pałające w pobliżu posągu bogów i czarownika, który w samotności schyla się nad zmarłym i z poderzniętego gardła wylewa krew jego na stopy wielkich „gri-gri“...
Tak się to odbywa, chociaż obecnie, pod wpływem cywylizacji francuskiej i angielskiej, coraz rzadziej, i coraz to w większej tajemnicy i ukryciu...
Szukałem starannie w Afryce podzwrotnikowej śladów najeźdźców, którzy przynieśli murzynom swój kult, legendy, tradycje i krew, zmieniającą oblicza ludów. Słuchałem opowiadań kapłanów i czarowników, czytałem i zapisywałem legendy murzyńskie, zaglądałem we wszystkie zakątki życia szczepów różnych ras, robiłem pomiary antropologiczne.
Trudna to praca, gdyż w mózgach czarnych ludzi pomieszało się wszystko — dawne podania o dalekich przodkach z Palestyny, Egiptu, o walkach pomiędzy oddzielnymi szczepami, o najeźdźcach z północy — Arabach i Berberach, którzy założyli na wybrzeżu Kości Słoniowej ośrodek surowego Islamu w mieście Kong. Do tych wspomnień o krwawych dziejach zapisali oni też wojowniczy okres powstania króla Almami-Samori, ostatniego czarnego władcy, walczącego o niepodległe państwo murzyńskie, i chociaż to było tak niedawno, bo pomiędzy 1893 a 1897 rokiem, włączyli i tego wojownika do swego eposu narodowego.
Jednakże coś niecoś znaleźć tu można, a mianowicie resztki dawnych stolic potężnych królów murzyńskich, naprzykład w okolicach Si kasso, Kita i w innych miejscach pola bitew, gdzie lała się krew synów Kusa, czy Rahmy, samotne kamienie na mogilnych kopcach wodzów i bohaterów.