Czarny tulipan/Rozdział IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czarny tulipan |
Wydawca | Skarbiec Powieści |
Data wyd. | 1932 |
Druk | Druk. Sikora |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Około północy van Baerle osadzony został w więzieniu Buitenhof.
Gdy Gryfus wyszedł naprzeciw nowoprzybyłego, przeczytawszy rozkaz, który mu doręczono, zawołał:
— Ah! to chrzestny syn Witta — wybornie, mamy tu właśnie izbę rodzinną i ta jest na twoje usługi.
I zadowolony ze swego dowcipu, dziki oranżysta, wziąwszy klucze do ręki, prowadził Korneljusza do celi, którą rano dnia tego opuścił Korneljusz de Witt, udając się na wygnanie, o jakiem powtarzają ci wielcy moraliści aksjomat polityczny:
— „Umarli jedynie nie powracają".
Gryfus prowadził tedy swego nowego gościa do izby rodzinnej.
Po drodze biedny Korneljusz nie słyszał nic oprócz szczekania psa i ujrzał tylko twarzyczkę młodej dziewczyny.
Pies wyszedł z budy i zwęszył nowoprzybyłego warcząc.
Dziewczyna, gdy więzień był na schodach uchyliła drzwi mieszkania, które zajmowała pod niemi i wyszedłszy z zapaloną lampą, którą trzymała w prawej ręce, oświecała swoją śliczną i rumianą twarzyczkę otoczoną włosami ciemno blond, gdy tymczasem lewą, przytrzymywała swoją nocną odzież, którą zarzuciła na siebie będąc obudzoną z pierwszego snu przez niespodziane przybycie Korneljusza.
Byłby to piękny obraz i godny Rubensa, przedstawić to wnętrze schodów oświetlonych kagańcem Gryfusa i jego twarz posępna: u szczytu melancholijna postać Korneljusza opartego o poręcz i patrzącego nadół, nakoniec świeżą twarzyczkę Róży, zarumienioną być może z przyczyny, iż więzień korzystając ze swego stanowiska, napawał się widokiem jej pięknych i okrągłych obnażonych ramion.
W głębi zaś, zupełnie w cieniu iskrzyły się ślepie brytana szczekającego, łańcuchem połyskującym z przyczyny podwójnego odbicia świateł, z kagańca Gryfusa i lampy Róży.
Lecz czegoby nie mógł oddać w swym obrazie sławny mistrz, to wyrazu boleści, który ukazał się na twarzy Róży, widząc powolnie wstępującego młodzieńca na schody, jak gdyby słyszała złowróżbne wyrazy ojca swego, wyrzeczone do niego na wstępie:
„Mamy tu właśnie izbę rodzinną".
Ten widok wkrótce się zmienił. Gryfus odprowadził więźnia i wskazawszy mu łoże, na którym tyle wycierpiał ten, który oddał ducha Bogu, wziął kaganiec i wyszedł.
Korneljusz rzucił się na łoże, lecz nie spal mając wzrok zwrócony na wąskie okienko okratowane, wychodzące na Buitenhof i tym sposobem dostrzegł wkrótce bielące się światło dzienne; wtedy powstał i zbliżył się do okna.
Na końcu placu, czarniawa masa otoczona niebieskawą mgłą ranną, wznosiła się odznaczając swój nieforemny profil, na bladych ścianach domów.
Korneljusz rozpoznał szubienicę.
Na niej zawieszone były niekształtne szkielety krwią zbroczone.
Pospólstwo haskie napastwiwszy się nad ciałami ofiar, odniosło je na szubienicę i ozdobiło ją potwornej wielkości tablicą, z napisami nabazgranymi pędzlem.
Korneljusz mając wzrok dobry wyczytał co następuje:
„Tutaj wiszą: wielki zbrodniarz Jan de Witt i mały łotr Korneljusz, brat jego, dwaj nieprzyjaciele ludu, lecz wielcy przyjaciele króla Francji".
Korneljusz wydał okrzyk zgrozy i w przystępie rozdzierającej boleści, uderzył kilkakrotnie rękami i nogami we drzwi tak silnie i pospiesznie, że na ten hałas nadbiegł rozgniewany Gryfus z pękiem kluczy w ręku.
Otworzył drzwi z okropnemi złorzeczeniami zawoławszy:
— Czy on oszalał! czy ci Wittowie są od czarta opętani.
— Janie — mówi Korneljusz, wziąwszy dozorcę za ramię i ciągnąc go do okna — powiedz mi co to znaczy?
— Co takiego?
— Tam na tej tablicy...
I blady, drżący, ledwo oddychając, wskazywał na szubienicę.
Gryfus rozśmiał się.
— Ah! ah! toś pan czytał..., a więc mogłeś przekonać się co czeka tych, którzy mają związki z nieprzyjaciółmi księcia Oranji.
— Wittowie zostali zamordowani! — szepnął Korneljusz, padając na łoże z opuszczonemi rękami, zamknąwszy oczy.
— Wittowie ukarani zostali, nie zamordowani! rozumiesz mój panie!
Lecz widząc, iż więzień nietylko się uspokoił, lecz wpadł w zupełną odrętwiałość, wyszedł trzasnąwszy drzwiami, zasuwając rygle z łoskotem.
Odzyskawszy przytomność, Korneljusz jako prawdziwy filozof i chrześcijanin, odmówił modlitwę za duszę swego chrzestnego ojca i brata jego, poczem poddał się sam rozporządzeniom Boga.
Następnie zstępując z nieba ku ziemi, a z tej do swego więzienia i zapewniwszy się, że jest samym, wyjął z za piersi nasienniki czarnego tulipana i ukrył je za ławeczkę, na której stawiano dzbanek z wodą; miejsce to było w samym rogu izby i w zupełnym cieniu pogrążone.
Nadaremnie więc poniósł trudy przez tyle lat! zniweczone nadzieje w jednej chwili, odkrycie jego zaginie równie jak on dla świata. W tym więzieniu ani szczypty trawy, ani atomu ziemi roślinnej, ani promyka słonecznego.
Na tę myśl Korneljusz poddał się ponurej rozpaczy, którą nadzwyczajna okoliczność przerwała.
Jakaż była ta okoliczność?
Opowiemy to w następnym rozdziale.