Czarny tulipan/Rozdział XXXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Czarny tulipan
Wydawca Skarbiec Powieści
Data wyd. 1932
Druk Druk. Sikora
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXXI.

W tej uroczystej chwili, gdy echo okrzyków radości odzywało się w różnych dzielnicach miasta, kareta przejeżdżała drogą poza drzewami otaczającemi orszak uroczysty; konie stępa iść musiały z przyczyny natłoku dzieci, które dorośli mężczyźni i kobiety poodpychali za siebie, pragnąc się zbliżyć do miejsca opisanego.
W tej karecie zapylonej, ciągnionej przez strudzone konie, jechał nieszczęśliwy van Baerle, który przez okno drzwiczek mógł widzieć ten ruch miasta, który usiłowaliśmy opisać dokładnie.
Ta wrzawa, tłumy ludu, migające oblicza i barwy ubiorów zaćmiły wzrok więźnia jak błyskawica, któraby przenikła do jego więzienia.
Pomimo obojętności swego towarzysza podróży, którą mu ten dotąd okazywał nie odpowiadając na zadawane zapytania dotyczące jego położenia obecnego, Korneljusz spróbował wszakże przemówić raz jeszcze do niego, powodowany ciekawością coby ten ruch w mieście oznaczał, nie domyślając się bynajmniej i nie mogąc przypuścić jego celu.
— Nie mógłbyś mi pan powiedzieć, co to jest? — zapytuje swego towarzysza.
— Zdaje się, że to jest widoczne — dziś święto i uroczystość w mieście.
— Ah! to święto i uroczystość — mówi Korneljusz głosem żałobnej obojętności, właściwym człowiekowi, któremu radość oddawna jest nieznaną i nadzieja odjęła.
Poczem, po chwili milczenia, gdy kareta postąpiła kilko kroków dodaje:
— Zapewne jest to święto patrona Harlemu, gdyż widać mnóstwo kwiatów.
— W istocie jest to uroczystość, w której kwiaty główną rolę zajmują.
— Uh!... jaka woń przyjemna, oh! co za powabne Barwy! zawołał Korneljusz.
— Zatrzymaj się — zawołał oficer na pocztyljona ze współczuciem, właściwem wojskowym — niech się pan przypatrzy.
— Oh! dzięki ci panie — odpowiada melancholijnie van Baerle — z tem wszystkiem dla mnie radość innych nie może być przyjemną; oszczędź mi pan więc tego widoku.
— Jak się panu spodoba — a więc jedźmy dalej. Kazałem się zatrzymać ponieważ sam togo żądałeś, mniemałem, że jako miłośnikowi kwiatów, nie będzie ci obojętną uroczystość, którą obchodzą.
— Więc to uroczystość kwiatów! jakiegoż gatunku?
— Tulipanów.
— Uroczystość tulipanów! — zawołał van Baerle — to ich święto?
— Tak panie, lecz ponieważ ten widok nie jest mu przyjemny, więc jedźmy.
I oficer wychylił się dla wydania rozkazu woźnicy.
Lecz Korneljusz go zatrzymał; przykre wspomnienie zrodziło się w jego umyśle.
— Czy to dziś — zapytuje drżącym głosem — ma być przyznana nagroda?
— Tak, nagroda za odkrycie czarnego tulipanu.
Lica Korneljusza zapłoniły się; dreszcz przebiegł mu członki, krople potu wystąpiły na czole.
Poczem zasłoniwszy się, iż bez niego i jego kwiatu uroczystość nie będzie mieć miejsca, rzekł:
— Niestety, ci ludzie podobnież jak ja godni są pożałowania, gdyż ich nadzieje zawiedzionemi zostaną...
— Cóż pan chcesz przez to powiedzieć?
— Chcę powiedzieć — mówi Korneljusz, ukrywając się w głębi pojazdu — że przez pewną osobą dobrze mi znaną, jedynie czarny tulipan może być odkryty.
— Otóż ta osoba, którą pan zna odkryła go, bo całe miasto w tej chwili właśnie przypatruje się temu, co pan uważa niepodobne do odkrycia.
— Czarny tulipan! zawołał van Baerle wychylając się za drzwiczki. — Gdzież on jest?
— Tam, czy widzisz pan to wzniesienie?.

— Widzę...
— A teraz jedźmy dalej.

— Oh! zlituj się pan!... nie jedźmy jeszcze? dozwól mi się przypatrzeć! Jakto? to co widzę miałoby być czarnym tulipanem... czy to podobne? Lecz może ma skazy, może jest tylko zafarbowany czarno? oh! gdybym był blisko, potrafiłbym rozpoznać! dozwól mi się przypatrzeć, błagam ciebie.
— Czyś pan oszalał! Czyż mogę zadość uczynić jego żądaniu?
— Błagam ciebie.
— Czy zapominasz, że jesteś więźniem?
— Nie panie; lecz wierzaj mi że jestem człowiekiem honoru; daję ci moje słowo, że nie ucieknę, nie będę usiłował uciec, dozwól mi tylko przypatrzeć się.
— Nie mogę... mam ścisły rozkaz.
I znów oficer zrobił poruszenie ku woźnicy.
Korneljusz zatrzymał go.
— Bądź cierpliwym i litościwym, całe moje życie zależy od twej litości. Niestety! moje życie wkrótce się zakończy. Ah! nie wiesz pan ile cierpię; nie pojmujesz udręczeń serca mego panie; gdyż — dalej mówi z uczuciem rozpaczy — gdyby to był mój tulipan! to jest ten, który skradziono Róży.
— Oh! czy pan pojmujesz, co to jest odkryć czarny tulipan, widzieć go przez chwilę, przekonać się że się udał, że to było arcydzieło przyrody i sztuki, a potem go utracić na zawsze!
— Oh! ja muszę go widzieć... muszę... zabijesz mnie pan jeżeli zechcesz, lecz muszę go ujrzeć, muszę...
— Milcz nieszczęśliwy, i skryj się wgłąb pojazdu, gdyż widzę zbliżającą eskortę J. K. Mości Statudera; i gdyby dostrzegł co wyrabiasz, byłbyś zgubiony i ja także. Van Baerle obawiając się narazić swego towarzysza na odpowiedzialność, skrył się wgłąb karety, lecz nie mógł pół minuty pozostać w tem położeniu, i zaledwie kilkunastu jeźdźców minęło karetę, gdy ukazał się w drzwiczkach dając znaki i wzywając Statudera, który właśnie nadjeżdżał.
Wilhelm, z obojętnością mu właściwą, jechał zwolna, trzymając w ręku zwitek pergaminowy.
Spostrzegłszy człowieka, który zdawał się go błagać o łaske Statuder kazał się zatrzymać swemu pojazdowi.
Woźnica stanął o sześć kroków od karety, w której siedział van Baerle.
— Cóż to znaczy? — zapytuje książę oficera, który na pierwszy rozkaz Statudera wyskoczył z karety i z uszanowaniem zbliżał się do stopnia pojazdu księcia.
— Jest to więzień stanu, którego z rozkazu W. K. Mości zabrałem ze sobą z Löwenstein i przywiozłem do Harlem.
— Czegóż on chce?
— Prosił mnie usilnie, ażeby się zatrzymać przez chwilę.
— Ażeby się przypatrzeć czarnemu tulipanowi — zawołał van Baerle, składając ręce — a potem jak go zobaczę, gdy sprawdzę to co mam w myśli... niechaj umrę, jeżeli taka jest wola W. K. Mości... lecz dozwól mi książę przed śmiercią błogosławić twoje imię, jeżeli zadość uczynisz mej prośbie i dozwolisz, ażeby moje dzieło nie zaginęło na zawsze.
Był to ciekawy widok tych dwóch ludzi naprzeciw siebie wyglądających z drzwiczek, otoczonych strażą; jeden wszechwładny, drugi więzień, jeden bliski tronu, drugi bliski śmierci.
Wilhelm obojętnie patrzał na Korneljusza i słuchał prośby jego.
Poczem — odzywając się do oficera — mówi:
— To jest więzień, który chciał zabić dozorcę w Löwenstein.
Korneljusz westchnął i spuścił głowę. Jego łagodne oblicze zmieniło się i bladło jednocześnie. Te słowa księcia wszechwładnego, który już był zawiadomiony o zbrodni jego, zapowiadały mu nietylko karę nieodwołalną, lecz nawet odrzucenie prośby jego.
Nie śmiał zaprzeczać ani się usprawiedliwiać; książę widział w nim uosobienie rozpaczy niemej i dotkliwej, którą serce wzniosłe i umysł jego niepospolity zdolne były ocenić.
— Możesz mu pozwolić wysiąść — mówi Statuder — niech się przypatrzy czarnemu tulipanowi, w istocie warto go widzieć raz w życiu.
— Oh! — zawołał Korndjusz, bliski omdlenia, i drżącemi kroki zstępując ze stopnia karety.
— Oh! Mości Książę...
Nie był w stanie wymówić więcej; i gdyby go oficer nie przytrzymał, byłby ukląkł i oddał czołobitność księciu.
Po tem zezwoleniu, książę jechał dalej pośród okrzyków radosnych ludu. Wkrótce ukazał się na wzniesieniu huk dział zwiastował jego przybycie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.