Czarny tulipan (1928)/Rozdział X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Czarny tulipan
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Tulipe noire
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii


ROZDZIAŁ X
CÓRKA DOZORCY WIĘZIENIA

Następnego wieczora, Gryfus przyniósłszy pożywienie dla więźnia, otwierając drzwi poślizgnął się i upadł tak nieszczęśliwie, że złamał sobie rękę przy samym zgięciu.
Korneljusz powstawszy zbliżył się do dozorcy, lecz ten nie wiedząc o niebezpiecznym stanie w jakim się znajdował, mówi:
— To nic, nie potrzebuję ciebie.
I chciał się podnieść wznosząc na ręku, lecz kość trzasła; wtedy Gryfus uczuł ból i krzyknął przeraźliwie.
Domyślił się, że złamał rękę i ten człowiek tak nieczuły dla innych, padł zemdlony u progu drzwi, gdzie pozostał zdrętwiały jak trup.
Drzwi były otwarte i Korneljusz ujrzał się prawie wolnym.
Lecz nie przyszła mu myśl nawet korzystać z tego wypadku; jako lekarz z powołania umiał ocenić na pierwszy rzut oka rodzaj złamania ręki i postanowił nieść mu pomoc, pomimo, że Gryfus okazywał mu taką nieprzychylność.
Na łoskot upadającego ciała, po wydaniu jęku boleści, dały się słyszeć szybkie stąpania na korytarzu i wkrótce za ukazaniem się pięknej postaci fryzyjki, Korneljusz wykrzyknął i odpowiedziano mu podobnież.
Była to córka Gryfusa, która widząc ojca rozciągniętego na podłodze, a nad nim pochylonego więźnia, mniemała w pierwszej chwili, znając grubjaństwo Gryfusa, iż skarcony został przez nowoprzybyłego.
Korneljusz domyślił się tego, lecz ona rzutem oka objąwszy położenie, zawstydzona, zwracając swe śliczne oczy na młodzieńca, powiedziała:
— Przebacz pan i przyjm zarazem moje dzięki. Przebacz mi za to, com pomyślała i przyjm podziękowanie za to, co czynisz.
Korneljusz zarumienił się.
— Dopełniam tylko obowiązku chrześcijanina — mówił — niosąc pomoc bliźniemu.
— Tak, niosąc mu pomoc tego wieczora, zapomniałeś o obelgach wyrządzonych ci zrana; panie to jest więcej, niż ludzkość, jest to nawet więcej niż chrześcjaństwo.
Korneljusz zwrócił wzrok na piękną dziewicę zdziwiony usłyszawszy z ust dziecka ludu, słowa tak szlachetne i budujące.
Lecz nie miał czasu wynurzenia jej swego zdziwienia. Gryfus, powróciwszy do przytomności, otworzył oczy i jednocześnie odzyskawszy zwykłą gburowatość, przemawia:
— Ah! to wybornie, otóż to być dobrym dla was, spieszę się z wieczerzą dla więźnia, upadam z pośpiechu, łamię rękę i leżę bez ratunku.
— Jesteś niesprawiedliwym mój ojcze dla tego pana — odzywa się Róża — gdyż zastałam go jak ciebie ratował.
— On? — zapytuje Gryfus z powątpiewaniem.
— To prawda, gotów jestem znów nieść mu pomoc.
— Pan? czy jesteś doktorem?
— Tak jest.
— Więc mógłbyś nastawić mi rękę?
— Nie wątpię o tem.
— I cóż do tego potrzeba?
— Parę deszczułek i bandaży.
— Słyszysz Różo, więzień nastawi mi rękę... to jest oszczędność... no, teraz pomóż mi powstać, zdaje mi się, że jestem z ołowiu.
Róża podała rękę ojcu, który otoczył jej zdrową szyję i z wysiłkiem powstał na nogi, gdy tymczasem Korneljusz podał mu krzesło.
Gryfus usiadłszy mówi do córki:
— Czyś słyszała czego potrzeba? idźże więc.
Róża wyszła i niebawem powróciła z dwiema klepkami od beczki i z płótnem, na bandaże.
Korneljusz przez ten czas rozbierał dozorcę.
— Czy tego pan potrzebowałeś? — zapytuje Róża.
— Tak — odpowiada Korneljusz spoglądając na przyniesione przedmioty — tak, teraz przysuń panna ten stół, gdy ja będę przytrzymywał rękę ojca.
Róża przysunęła stół. Korneljusz umieścił na nim złamaną rękę na płask i z rzadką zręcznością skupił zdruzgotane kości, obłożył rękę klepkami i obwinął ją bandażami.
Przy końcu tej czynności, dozorca zemdlał.
— Idź panna po ocet — mówi Korneljusz, natrzemy mu skronie i wróci do przytomności.
Lecz zamiast dopełnić danego zlecenia, Róża, upewniwszy się, że ojciec rzeczywiście zemdlał, zbliża się do Korneljusza i mówi:
— Mój panie, przysługa za przysługę.
— Cóż to ma znaczyć piękne dziecię?
— To znaczy, iż sędzia, który ma badać pana jutro, przyszedł dziś rano zapytać w jakiej izbie jesteś pan osadzony, gdy odpowiedziano mu, że w tej samej co Korneljusz de Witt, roześmiał się tak złowrogo, iż należy się słusznie lękać o los pana.
— Lecz... cóż mnie spotkać może?
— Spójrz pan na szubienicę.
— Lecz jestem niewinny.
— Czyż oni byli winnymi, ci którzy wiszą?
— Masz rację — mówi Korneljusz.
— Przytem, czyś winny lub nie, to tylko wiem, że twoja sprawa jutro się rozpocznie, pojutrze zapadnie wyrok, oh! bo w tych czasach wszystko spiesznie idzie.
— A więc jakiż wniosek z tego, moja panno?
— Mówię tak, jestem samą, słabą kobietą, mój ojciec bez przytomności, pies na łańcuchu, słowem, nic nie przeszkadza panu do ucieczki. — Uciekaj!
— Co mówisz?
— Mówię, że ponieważ nie mogłam ocalić ani p. Korneljusza, ani jego brata, pragnęłabym ocalić pana. Tylko spiesz się: oddech powraca już mojemu ojcu, za minutę może otworzy oczy, a wtedy będzie zapóźno. Jakto? wahasz się!
W istocie Korneljusz stał niewzruszony spoglądając na Różę, lecz zdawało się, że jej nie słyszy.
— Czy mnie pan nie rozumiesz? — zapytuje zniecierpliwiona dziewica.
— Rozumiem — lecz...
— Lecz?
— Nie chcę! Byłabyś obwinioną.
— Cóż z tego? — mówi Róża rumieniąc się.
— Dziękuję ci moje dziecię; — lecz pozostanę.
— Zostaniesz? mój Boże! mój Boże! Czyś mnie nie zrozumiał, że będziesz skazany na śmierć, zginiesz z ręki kata, albo być może zamordują ciebie... pokroją twoje ciało w kawałki, podobnie jak Jana i Korneljusza. Na miłość Boską nie troszcz się o mnie i uciekaj coprędzej z tej izby, w której Witt...
— Hę... — zawołał dozorca ocknąwszy się... — kto mówi o tych łotrach, zbrodniarzach Wittach?
— Nie unoś się mój poczciwy człowieku — mówi Korneljusz ze słodkim uśmiechem — nie masz nic szkodliwszego w twoim położeniu jak rozjątrzać krew.
Poczem cicho mówi do Róży:
— Moje dziecię, jestem niewinny, będę oczekiwał na moich sędziów.
— Cicho! — mówi Róża.
— Z powodu?
— Nie trzeba, żeby ojciec wiedział, żeśmy z sobą rozmawiali.
— Dlaczego?
— Dlaczego? bo nie dozwoliłby mi przyjść tutaj więcej.
Korneljusz przyjął to wyznanie z uśmiechem; zdawało mu się, że promień szczęścia zabłysnął dla niego.
— Cóż tam z sobą szepczecie — mówi Gryfus powstawszy, przytrzymując zdrową ręką złamaną.
— Nic — odpowiada Róża — ten pan udzielał mi rad, jak się ma ojciec zachować podczas leczenia.
— Jak się mam zachować? ale ty moja piękna, czy wiesz jak się masz zachować?
— Ja?
— Tak, masz wiedzieć raz na zawsze, że nie powinnaś wchodzić do więźni, albo jeżeli przypadkiem wejdziesz, to należy bawić jak najkrócej; a teraz ruszaj naprzód.
Róża i Korneljusz spojrzeli na siebie.
Spojrzenie Róży wyrażało:
— Widzisz więc.
Wzrok Korneljusza zdawał się przemawiać:
— Niech się dzieje wola Boska.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.