Czarny tulipan (1928)/Rozdział X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czarny tulipan |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Tulipe noire |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron | |
Artykuł w Wikipedii |
Następnego wieczora, Gryfus przyniósłszy pożywienie dla więźnia, otwierając drzwi poślizgnął się i upadł tak nieszczęśliwie, że złamał sobie rękę przy samym zgięciu.
Korneljusz powstawszy zbliżył się do dozorcy, lecz ten nie wiedząc o niebezpiecznym stanie w jakim się znajdował, mówi:
— To nic, nie potrzebuję ciebie.
I chciał się podnieść wznosząc na ręku, lecz kość trzasła; wtedy Gryfus uczuł ból i krzyknął przeraźliwie.
Domyślił się, że złamał rękę i ten człowiek tak nieczuły dla innych, padł zemdlony u progu drzwi, gdzie pozostał zdrętwiały jak trup.
Drzwi były otwarte i Korneljusz ujrzał się prawie wolnym.
Lecz nie przyszła mu myśl nawet korzystać z tego wypadku; jako lekarz z powołania umiał ocenić na pierwszy rzut oka rodzaj złamania ręki i postanowił nieść mu pomoc, pomimo, że Gryfus okazywał mu taką nieprzychylność.
Na łoskot upadającego ciała, po wydaniu jęku boleści, dały się słyszeć szybkie stąpania na korytarzu i wkrótce za ukazaniem się pięknej postaci fryzyjki, Korneljusz wykrzyknął i odpowiedziano mu podobnież.
Była to córka Gryfusa, która widząc ojca rozciągniętego na podłodze, a nad nim pochylonego więźnia, mniemała w pierwszej chwili, znając grubjaństwo Gryfusa, iż skarcony został przez nowoprzybyłego.
Korneljusz domyślił się tego, lecz ona rzutem oka objąwszy położenie, zawstydzona, zwracając swe śliczne oczy na młodzieńca, powiedziała:
— Przebacz pan i przyjm zarazem moje dzięki. Przebacz mi za to, com pomyślała i przyjm podziękowanie za to, co czynisz.
Korneljusz zarumienił się.
— Dopełniam tylko obowiązku chrześcijanina — mówił — niosąc pomoc bliźniemu.
— Tak, niosąc mu pomoc tego wieczora, zapomniałeś o obelgach wyrządzonych ci zrana; panie to jest więcej, niż ludzkość, jest to nawet więcej niż chrześcjaństwo.
Korneljusz zwrócił wzrok na piękną dziewicę zdziwiony usłyszawszy z ust dziecka ludu, słowa tak szlachetne i budujące.
Lecz nie miał czasu wynurzenia jej swego zdziwienia. Gryfus, powróciwszy do przytomności, otworzył oczy i jednocześnie odzyskawszy zwykłą gburowatość, przemawia:
— Ah! to wybornie, otóż to być dobrym dla was, spieszę się z wieczerzą dla więźnia, upadam z pośpiechu, łamię rękę i leżę bez ratunku.
— Jesteś niesprawiedliwym mój ojcze dla tego pana — odzywa się Róża — gdyż zastałam go jak ciebie ratował.
— On? — zapytuje Gryfus z powątpiewaniem.
— To prawda, gotów jestem znów nieść mu pomoc.
— Pan? czy jesteś doktorem?
— Tak jest.
— Więc mógłbyś nastawić mi rękę?
— Nie wątpię o tem.
— I cóż do tego potrzeba?
— Parę deszczułek i bandaży.
— Słyszysz Różo, więzień nastawi mi rękę... to jest oszczędność... no, teraz pomóż mi powstać, zdaje mi się, że jestem z ołowiu.
Róża podała rękę ojcu, który otoczył jej zdrową szyję i z wysiłkiem powstał na nogi, gdy tymczasem Korneljusz podał mu krzesło.
Gryfus usiadłszy mówi do córki:
— Czyś słyszała czego potrzeba? idźże więc.
Róża wyszła i niebawem powróciła z dwiema klepkami od beczki i z płótnem, na bandaże.
Korneljusz przez ten czas rozbierał dozorcę.
— Czy tego pan potrzebowałeś? — zapytuje Róża.
— Tak — odpowiada Korneljusz spoglądając na przyniesione przedmioty — tak, teraz przysuń panna ten stół, gdy ja będę przytrzymywał rękę ojca.
Róża przysunęła stół. Korneljusz umieścił na nim złamaną rękę na płask i z rzadką zręcznością skupił zdruzgotane kości, obłożył rękę klepkami i obwinął ją bandażami.
Przy końcu tej czynności, dozorca zemdlał.
— Idź panna po ocet — mówi Korneljusz, natrzemy mu skronie i wróci do przytomności.
Lecz zamiast dopełnić danego zlecenia, Róża, upewniwszy się, że ojciec rzeczywiście zemdlał, zbliża się do Korneljusza i mówi:
— Mój panie, przysługa za przysługę.
— Cóż to ma znaczyć piękne dziecię?
— To znaczy, iż sędzia, który ma badać pana jutro, przyszedł dziś rano zapytać w jakiej izbie jesteś pan osadzony, gdy odpowiedziano mu, że w tej samej co Korneljusz de Witt, roześmiał się tak złowrogo, iż należy się słusznie lękać o los pana.
— Lecz... cóż mnie spotkać może?
— Spójrz pan na szubienicę.
— Lecz jestem niewinny.
— Czyż oni byli winnymi, ci którzy wiszą?
— Masz rację — mówi Korneljusz.
— Przytem, czyś winny lub nie, to tylko wiem, że twoja sprawa jutro się rozpocznie, pojutrze zapadnie wyrok, oh! bo w tych czasach wszystko spiesznie idzie.
— A więc jakiż wniosek z tego, moja panno?
— Mówię tak, jestem samą, słabą kobietą, mój ojciec bez przytomności, pies na łańcuchu, słowem, nic nie przeszkadza panu do ucieczki. — Uciekaj!
— Co mówisz?
— Mówię, że ponieważ nie mogłam ocalić ani p. Korneljusza, ani jego brata, pragnęłabym ocalić pana. Tylko spiesz się: oddech powraca już mojemu ojcu, za minutę może otworzy oczy, a wtedy będzie zapóźno. Jakto? wahasz się!
W istocie Korneljusz stał niewzruszony spoglądając na Różę, lecz zdawało się, że jej nie słyszy.
— Czy mnie pan nie rozumiesz? — zapytuje zniecierpliwiona dziewica.
— Rozumiem — lecz...
— Lecz?
— Nie chcę! Byłabyś obwinioną.
— Cóż z tego? — mówi Róża rumieniąc się.
— Dziękuję ci moje dziecię; — lecz pozostanę.
— Zostaniesz? mój Boże! mój Boże! Czyś mnie nie zrozumiał, że będziesz skazany na śmierć, zginiesz z ręki kata, albo być może zamordują ciebie... pokroją twoje ciało w kawałki, podobnie jak Jana i Korneljusza. Na miłość Boską nie troszcz się o mnie i uciekaj coprędzej z tej izby, w której Witt...
— Hę... — zawołał dozorca ocknąwszy się... — kto mówi o tych łotrach, zbrodniarzach Wittach?
— Nie unoś się mój poczciwy człowieku — mówi Korneljusz ze słodkim uśmiechem — nie masz nic szkodliwszego w twoim położeniu jak rozjątrzać krew.
Poczem cicho mówi do Róży:
— Moje dziecię, jestem niewinny, będę oczekiwał na moich sędziów.
— Cicho! — mówi Róża.
— Z powodu?
— Nie trzeba, żeby ojciec wiedział, żeśmy z sobą rozmawiali.
— Dlaczego?
— Dlaczego? bo nie dozwoliłby mi przyjść tutaj więcej.
Korneljusz przyjął to wyznanie z uśmiechem; zdawało mu się, że promień szczęścia zabłysnął dla niego.
— Cóż tam z sobą szepczecie — mówi Gryfus powstawszy, przytrzymując zdrową ręką złamaną.
— Nic — odpowiada Róża — ten pan udzielał mi rad, jak się ma ojciec zachować podczas leczenia.
— Jak się mam zachować? ale ty moja piękna, czy wiesz jak się masz zachować?
— Ja?
— Tak, masz wiedzieć raz na zawsze, że nie powinnaś wchodzić do więźni, albo jeżeli przypadkiem wejdziesz, to należy bawić jak najkrócej; a teraz ruszaj naprzód.
Róża i Korneljusz spojrzeli na siebie.
Spojrzenie Róży wyrażało:
— Widzisz więc.
Wzrok Korneljusza zdawał się przemawiać:
— Niech się dzieje wola Boska.