Czarny tulipan (1928)/Rozdział XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czarny tulipan |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Tulipe noire |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron | |
Artykuł w Wikipedii |
Biedna Róża w swoim pokoiku nie mogła wiedzieć, o kim lub o czem marzył Korneljusz.
Podług tego, co mówił przynajmniej, mogła wnosić, że marzył raczej o tulipanie, niż o niej, a jednakże Róża się myliła.
Lecz, gdy nikt nie mógł jej przekonać, że mylnie sądzi, gdy wyrazy nieroztropne Korneljusza spadły na jej serce, jak krople trucizny, Róża nie marzyła, tylko płakała.
I w istocie miała przyczynę do tego; będąc obdarzona wyższym umysłem, trafnym i głębokim rozsądkiem, umiała się ocenić nie pod względem przymiotów moralnych i fizycznych, lecz pod względem stanowiska swego w społeczeństwie.
Korneljusz był uczony, przytem bogaty, a przynajmniej nim był przed konfiskatą swego majątku; pochodził z rodziny mieszczan handlujących, dumniejszej ze swych szyldów w kształcie tarcz herbowych, niż szlachta z urodzenia ze swych klejnotów dziedzicznych. Korneljusz mógł zatem uważać miłostki Róży jak rozrywkę, lecz bezwątpienia, gdyby miał oddać swe serce, to nie jejby je poświęcił, biednej córce dozorcy więzienia, lecz raczej tulipanowi, to jest najpiękniejszemu i najdumniejszemu z kwiatów.
Róża pojmowała więc to pierwszeństwo, jakie miał przed nią tulipan czarny w umyśle Korneljusza, lecz właśnie dlatego, iż je pojmowała, była tembardziej zmartwiona.
Róża zatem obrała postanowienie w ciągu tej okropnej nocy, nocy bezsennej.
Postanowiła nie odwiedzać więcej więźnia.
Lecz zarazem przekonana będąc, z jaką namiętną żądzą Korneljusz oczekiwał wiadomości o swoim tulipanie, nie chcąc wprawdzie widywać człowieka, dla którego początkowo litością prowadzona, doznawała uczucia tak tkliwego, że ją mogło szybko zbliżyć do miłości, postanowiła, nie chcąc go doprowadzić do rozpaczy, uczyć się sama czytać i pisać i szczęściem doszła już do tego stopnia, iż mogła się obejść bez nauczyciela.
Róża więc uczyła się czytać na Biblji nieszczęśliwego Korneljusza de Witt, której druga stronica, stanowiąca pierwszą (wydartą, jak wiadomo, przez Jana), obejmowała testament Koirneljusza Van Baerle.
— Ach! — mówiła do siebie, odczytując ten testament ze łzą w oku, która spływała po jej wybladłych licach — gdy to pisał, sądziłam, że mnie kocha.
Biedna Róża, jakże się myliła! nigdy bowiem Korneljusz nie kochał jej bardziej, jak w obecnej chwili, ponieważ wyznaliśmy to z wahaniem, że w czasie walki o pierwszeństwo pomiędzy Różą a czarnym tulipanem, ostatni musiał jej ustąpić.
Lecz Róża, powtarzamy, nie wiedziała o tem zwycięstwie.
Skończywszy czytać, Róża brała pióro do ręki i z równą gorliwością pracowała nad kształceniem pisma swego.
Nakoniec, gdy Róża pisała już prawie czytelnie w dniu poróżnienia się z Kornelljuszem, spodziewała się przeto, iż przy usilnem staraniu będzie mogła za tydzień napisać do Korneljusza, donosząc mu jedynie o postępie wegetacji tulipanu... Nie zapomniała o zleceniach Korneljusza we względzie zasadzenia nasiennika, bo Róża nie zapomniała nigdy słowa, wyrzeczonego przez niego, chociażby to słowo nie było zaleceniem.
On ze swej strony przebudził się zakochany bardziej niż kiedykolwiek.
Tulipan wprawdzie trwał ciągle w jego myśli, lecz nie uważał go za skarb, któremuby wszystko miał poświęcić, tylko poprostu za kwiat, dzieło przyrody, która go utworzyła dla przyozdobienia pięknego łona jego kochanki.
W ciągu dnia tego dręczyła go niespokojność. Podobny był do człowieka, którego umysł dość jest silny, ażeby zapomnieć chwilowo o wielkiem niebezpieczeństwie, zagrażającem mu wieczorem lub nazajutrz. Przezwyciężywszy dręczącą obawę, oddaje się zwykłemu zajęciu. Jedynie tylko czasami to niebezpieczeństwo zapomniane dogryza serce swym ostrym zębem. Wzdrygnąwszy się, zapytuje, z jakiej przyczyny; poczem, przypomniawszy sobie, mów: z westchnieniem:
— Tak, to „to“.
„To“ Korneljusza było obawą, czy Róża nie przyjdzie, jak zwykle. I w miarę zbliżania się wieczoru, ta obawa stawała się żywsza i dłużej trwała, nakoniec owładnęła do tego stopnia umysłem jego, że wyłącznie go zajmowała.
Skoro zmierzch nastąpił, doznał gwałtownego bicia serca; w miarę powiększania się ciemności, przypominały mu się wczorajsze słowa, wyrzeczone przez niego do dziewicy i zapytywał siebie, jak mógł żądać od swej pocieszycielki, ażeby go poświęciła dla jego tulipanu, to jest, ażeby go przestała odwiedzać, gdy dla niego widok Róży stał się potrzebą życia.
Z pokoju Korneljusza można było słyszeć bicie godzin zegara twierdzy. Siódma, ósma, dziewiąta wybiły. Nigdy dźwięk spiżu nie odbił się w głębi serca dotkliwiej, jak ostatnie uderzenie dziewiątej godziny.
Poczem wszystko ucichło. Korneljusz przyłożył rękę do serca dla przytłumienia gwałtownych wstrząśnień i nadstawił ucha.
Szelest kroków Róży i szum jej sukni, gdy była na schodach, były mu tak znane, że skoro weszła na pierwszy stopień, mawiał:
— Ach! otóż Róża.
Tego wieczoru żaden szelest nie dał się słyszeć na kurytarzu; wybił kwadrans na dziesiątą, poczem wpół, trzy kwadranse, dalej posępny odgłos dzwonu oznajmił nietylko mieszkańcom twierdzy, lecz i całemu miastu, że już dziewiąta.
Była to godzina, w której zwykle Róża opuszczała Korneljusza. Godzina wybiła i Róży nie było widać.
Przeczucie więc go nie omyliło; zagniewana Róża pozostała w swym pokoju.
— Oh! zasłużyłem na to — mówił Korneljusz. Oh! ona nie przyjdzie i dobrze zrobi, na jej miejscu tak samobym postąpił.
I pomimo tego Korneljusz się przysłuchiwał, czekał i cieszył się nadzieją.
Słuchał i czekał do północy; lecz potem stracił nadzieję i nierozebrany rzucił się na swe łoże.
Noc wydawała mu się długą i smutną; poczem dzień nastąpił, lecz dzień, nie przywrócił mu nadziei utraconej.
O ósmej zrana drzwi się otworzyły, lecz Korneljusz nie odwrócił nawet głowy; usłyszał ciężki krok Gryfusa na kurytarzu, lecz i to również dosłyszał, iż on sam jeden się zbliżał.
Nie spojrzał na Gryfusa, chociaż miał wielką chęć zapytać się o Różę; już nawet miał to uczynić, lubo byłoby bardzo dziwaczne zapytywać Gryfusa o jego córkę. Spodziewał się samolub, że Gryfus byłby mu odpowiedział, iż Róża jest chora.
Dziewica nigdy we dnie nie przychodziła, Korneljusz przeto w ciągu dnia nie spodziewał się jej wcale. Jednakże widząc jego częste wstrząśnienia, natężenie słuchu, skierowane ku drzwiom, wzrok szybko zwracający się na otwór we drzwiach, możnaby wnosić, iż się spodziewał, że Róża w tym dniu przestąpi swój zwyczaj.
Gdy Gryfus powtórnie odwiedził Korneljusza, ten zapytał go po raz pierwszy wbrew swemu zwyczajowi i to głosem najsłodszym o zdrowie jego; stary odźwierny, lakoniczny jak Spartanin, ograniczył się na odpowiedzi:
— Zdrów jestem.
Przy trzeciej wizycie Korneljusz zmienił sposób zapytania:
— Czy nikt nie jest chory w Löwenstein?
— Nikt odpowiedział Gryfus zamykając drzwi więzienia.
Gryfus, nieprzywykły do podobnych grzeczności Korneljusza, powziął podejrzenie, że to jest początek zabiegów jego w celu przekupienia dozorcy.
Była siódma godzina wieczorem; odtąd wznawiały się, lecz w wyższym stopniu, niż dnia poprzedzającego, udręczenia jego, któreśmy usiłowali opowiedzieć.
Lecz równie, jak wczoraj, godziny upływały, nie sprowadziwszy zajmującego widma, które oświecało więzienie biednego Korneljusza i które, oddaliwszy się, pozostawiało światło na cały czas swej nieobecności.
Van Baerle przepędził noc, miotany rozpaczą. Nazajutrz Gryfus wydawał mu się obrzydliwszym, nieznośniejszym,.niż zwykle; przyszła mu myśl, która się w sercu, nie w głowie zrodziła, iż on wstrzymywał Różę, żeby go odwiedzać nie mogła.
Były chwile, w których powziął zamysł udusić Gryfusa; lecz gdyby się tego dopuścił — prawa boskie i ludzkie zabroniłyby Róży widzieć go więcej.
Dozorca uniknął, nie domyślając się, tego największego niebezpieczeństwa, na jakie mógł być narażony w życiu.
Za nadejściem wieczoru rozpacz jego ustąpiła melancholji, która była tem posępniejsza, że do cierpień Van Baerla przyłączyło się wspomnienie o tulipanie. Nadchodził bowiem dzień ostateczny miesiąca kwietnia, w którym najbardziej doświadczeni ogrodnicy ukończyli sadzenie tulipanów. Wspomniał wprawdzie Róży:
— Oznaczę ci dzień, w którym nasz zasadzić nasiennik.
Właśnie ten dzień miał być wskazany przez niego następującego wieczoru.
Pogoda była piękna, powietrze, lubo jeszcze cokolwiek wilgotne ocieplało się promieniami bladawego słońca kwietniowego, które pomimo tego, jako zwiastuny wiosny wydają się tak miłemi. Jeżeli Rózia zapomni o czasie stosownym do zasadzenia!... Tak więc do cierpień, wynikłych z jej nieobecności, przyłączyła się nadto niespokojność, że nasiennik nie wyda kwiatu spodziewanego z powodu zasadzenia go zapóźno, albo też z przyczyny nie zasadzenia go wcale.
To podwójne cierpienie pozbawiło Korneljusza żądzy do picia i jedzenia.
I to nastąpiło czwartego dnia.
Korneljusz godny był politowania, niemy z rozpaczy i wybladły z braku pożywienia, wychylał się przez kraty okna swego z narażeniem głowy, która mogła uwięznąć w kratach, ażeby dostrzec część ogrodu, o którym mu Róża wspomniała, iż dochodzi do rzeczki, a to w nadziei ujrzenia dziewicy lub tulipanu, tych dwóch przedmiotów najdroższych dla niego i utraconych być może na zawsze.
Nazajutrz nie dotknął się pożywienia i Gryfus podobnież je zabrał.
Komeljusz cały dzień leżał.
— Wybornie — mówi Gryfus, wróciwszy z wieczornej wizyty — dobrze, zdaje się, że wkrótce pozbędziemy się uczonego.
Róża zadrżała.
— Jak to się ma rozumieć? — zapytuje Jakób.
— Nie pije, nie je, a nawet z łóżka nie wstaje — mówi Gryfus. — Wyjdzie stąd podobnie jak Grotius w skrzyni, lecz dla niego ta skrzynia będzie trumną.
Róża zbladła, jak umarły.
— Oh! pojmuję to, on jest niespokojny o swój tulipan.
Powstawszy z trudnością, udała się do swej sypialni, wzięła papier i pióro i przez całą noc wprawiała się w pisanie.
Nazajutrz zrana idąc ido okna, Korneljusz spostrzegł papier, który wsunięto pode drzwi.
Poskoczywszy tam, wydobył go i przeczytał pismo, zaledwie mogąc rozpoznać rękę Róży, tak widoczny postęp uczyniła przez dni siedem.
„Bądź spokojny, twój tulipan jest w dobrym stanie“.
Lubych to kilka słów ukoiło w części cierpienia Korneljusza, jednakże dotknęła go żywo ironją treści pisma. Róża więc nie była chora, lecz obrażona, nie przychodziła go odwiedzać dobrowolnie.
Tak więc Róża w swej woli czerpała siłę, ażeby się oprzeć żądzy widzenia tego, który umierał z przyczyny jej nieobecności.
Komeljusz miał ołówek i papier, które mu Róża przyniosła. Spodziewał się, że dziewica oczekiwać będzie jego odpowiedzi i że po nią przyjdzie w nocy. Napisał więc co następuje:
„Nie jest to niespokojność o tulipan, która mnie nabawiła choroby, lecz rozpacz z przyczyny niewidywania ciebie“.
Po ostatniej wizycie Gryfusa wsunął papier pod drzwi i przysłuchiwał się.
Lecz pomimo całego natężenia słuchu nie słyszał ani kroków Róży, ani szelestu jej sukni.
Dosłyszał tylko słaby głosik słodki i pieszczotliwy, który doszedł go przez otwór we drzwiach będący; były to dwa słowa:
— Do jutra.
Był to dzień ósmy; przez dni osiem Korneljusz nie widział się z Różą.