Czaszka Wielkiego Narbony/2
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czaszka Wielkiego Narbony |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 30.3.1939 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Wywiadowca rzucił się do otwartego okna, ale nigdzie nie dostrzegł tajemniczego Meksykanina. Na piasku widniały jakieś ślady, ale zacierały się potem i znikały na ulicy. Buffalo Bill wyskoczył oknem i udał się do zagrody, w której znajdowały się konie.
Znalazł tu barona Wilhelma van Schnitzenhauser, który czyścił swego muła Toofera.
— Co się stało, Buffalo? — zapytał baron, widząc podniecenie przyjaciela.
— Szukam pewnego osobnika w meksykańskim kapeluszu.
— Z blizną na twarzy?
— Tak...
— W takim razie spóźniłeś się — rzekł baron. — Przed chwilą przybiegł tu tak szybko, jakby go goniło całe stado diabłów. Skoczył na konia i pogalopował precz. Jest już chyba bardzo daleko. A co on takiego uczynił?
— Powiedział, że jest Juanem Francisco, człowiekiem, który odzyskał za naszą sprawą 20 tysięcy dolarów.
— I chciał dać nam nagrodę?
— Nie. Nie o to chodzi — rzekł niecierpliwie Buffalo Bill. — W hotelu zjawił się jeszcze jeden Meksykanin, który również oświadczył, że jest Juanem Francisco. Pobiegłem do mojego pokoju, aby przepytać pierwszego gościa, ale ten znikł jak kamfora.
— To bardzo dziwne zachowanie — mruknął baron. — Co o tym sądzisz, Bill?
— Nie wiem jeszcze nic — odparł Cody. — Wrócę teraz do hotelu i wezmę tego drugiego na spytki.
Buffalo Bill i baron wrócili razem do hotelu.
— Gdzie jest Nick Wharton i Dziki Bill? — zapytał po drodze Cody.
— Udali się na konną przejażdżkę.
— A Mały Lampart?
— Nie mam pojęcia.
W przedpokoju zastali Meksykanina, siedzącego na krześle z przerażonym wyrazem twarzy. Obok niego stał portier Jim, który trzymał nad nim swój wielki nóż.
— Buffalo Bill! — zawołał Juan Francisco. — Co to ma znaczyć? Przybyłem tu jako prawdziwy caballero, aby podziękować panu za wszystko, a pan przyjmuje mnie w taki sposób... To jest oburzające!...
— Niech się pan nie przejmuje, amigo (przyjacielu)!... — roześmiał się Buffalo Bill. — Niestety byłem zmuszony przedsięwziąć tego rodzaju... środki ostrożności, ale mam wrażenie, że obecnie sprawa się zupełnie wyjaśniła. Wszystkiemu winien jest pewien osobnik, który przybył tu przed panem i przedstawił się jako Juan Francisco. Teraz pan rozumie, że...
— Drugi Juan Francisco?! — zawołał ze zdumieniem Meksykanin. — To niemożliwe!
Buffalo Bill w kilku słowach wyjaśnił sytuację. W miarę, jak mówił, na twarzy gościa pojawiał się wyraz coraz większego niepokoju.
— Jak wygląda ten człowiek? — zapytał, gdy Cody skończył mówić.
— Jest wysoki, wyższy od pana — rzekł Buffalo Bill. — Ma bliznę na policzku.
Juan Francisco zerwał się jednym skokiem na równe nogi. Był tak podniecony, że zapomniał nawet o groźnym nożu Jima.
— Madre mia! — zawołał. — To jest jakaś zmowa!... Teraz wszystko rozumiem!...
— Co to za zmowa? — zapytał Buffalo Bill. — Niech mi pan wszystko wyjaśni.
— Chcę z panem pomówić na osobności — oświadczył Meksykanin. — Wszystko panu wyjaśnię. Buffalo Bill skierował się wraz z Juanem Francisco i baronem do swego pokoju.
— Hola, Buffalo! — zawołał za nim Jim.
— Co takiego?
— Co uczynić, gdyby zjawili się tu jeszcze jacyś ludzie, nazywający się Juan Francisco?
— Zwiąż ich, Jim i zawołaj mnie... — uśmiechnął się Cody.
Buffalo Bill wskazał gościowi krzesło i rzekł:
— A teraz proszę mi wyjaśnić, który z was jest prawdziwym Juanem Francisco?
— Oczywiście, że ja! — wybuchnął Meksykanin. — Jeśli mi pan nie wierzy, niech się pan zapyta pułkownika Osborne. Bytem jego gościem w forcie Grand w ciągu trzech tygodni.
Ten, który tu był przed panem, mówił to samo.
— „Sangre de diablo“! — zawołał Meksykanin. — Ten drab kłamał jak pies! Według tego, co mi pan powiedział o jego wyglądzie, ten typ nazywa się Sangamon Charlie. Znają go wszyscy dobrze w forcie Grand i nikt nie może o nim powiedzieć dobrego słowa. Ten drab sprzedaje Apaczom whisky i pracuje na spółkę z wszystkimi bandytami Granicy. Boston Jack, który za pańską sprawa dostał się do więzienia, to jeden z jego przyjaciół.
Buffalo Bill znał się na ludziach i od razu poznał, że ma do czynienia z człowiekiem prawdomównym. Nie ulegało wątpliwości, że siedział przed nim prawdziwy Juan Francisco.
— Dobrze, senor Francisco — rzekł spokojnie wywiadowca. — Ale pozostaje jaszcze jedna sprawa do wyświetlenia. W jakim celu Sangamon Charlie przybył do mnie?
— Niech mi pan dokładnie powie, z czym do pana przyszedł, a będę może mógł udzielić panu wyczerpujących informacyj.
Buffalo Bill opowiedztał Meksykaninowi historię o czaszce wielkiego Narbony i o dziwnej prośbie rzekomego Juana Francisco. Na twarzy Meksykanina odmalowało się najpierw bezgraniczne zdumienie, a potem przerażenie.
— Por Dios! — zawołał. — Teraz dopiero rozumiem o co temu łotrowi chodzi!... Sangamon Charlie chce stanąć na czele bandy Apaczów. Wiem jednak, że i Lasca, córka Boston Jacka, również chce stanąć na czele tych czerwonoskórych łajdaków... Zanosi się na walkę między Sangamonem i Lascą. Ten drab będzie miał twardy orzech do zgryzienia, gdyż Lasca to prawdziwa tygrysica.
— Skąd pan o tym wie Francisco?
— Mówią o tym wszyscy w forcie — odparł Meksykanin. — Jeden z rannych Apaczów, których sprowadzono do fortu, powiedział o tym amerykańskim oficerom, od których ja się z kolei wszystkiego dowiedziałem.
— Dobrze, ale co ma z tym wszystkim wspólnego czaszka Narbony?
— Właśnie to jest najciekawsze — rzekł żywo Francisco. — Jeniec opowiedział, że to czaszka uchodzi wśród Apaczów za wielką świętość. To jest ich „totem“. Człowiek, który jest w posiadaniu tego „totemu“, może rozkazywać wszystkim Apaczom. Boston Jack dlatego trzymał ich żelazną ręką, ponieważ posiadał tę czaszkę. Apacz opowiadał, że robił on niesamowite rzeczy. Czaszka poruszała się na jego rozkaz... Diablo! To wszystko jest strasznie skomplikowane!..
— Boston Jack to sprytny drab i wymyślił sobie coś, aby pozyskać zaufanie i posłuszeństwo Indian — zauważył Buffalo Bill.
— Tak, ale to nie zmienia faktu, że Apacze ślepo wierzą człowiekowi, w którego roku znajduje się ich „totem“. Dlatego właśnie oddałem tę czaszkę gubernatorowi. To, co powiedział rzekomy Francisco, jest prawdą. Znalazłem worek z czaszką po napadzie na mnie i oddałem go najpierw pułkownikowi, a potem gubernatorowi. W ten sposób chciałem unieszkodliwić Lascę i Sangamona Charlie. Gdy czaszka znajduje się w ręku gubernatora, nie mają oni żadnego wpływu na Indian.
— Słusznie — rzekł Buffalo Bill. — Więc Samgamon Charlie chciał odebrać „totem“ od gubernatora, posługując się moim listem polecającym... To był niezły pomysł, ale...
Nagle drzwi uchyliły się i ukazała się w nich głowa Małego Lamparta.
— Ugh! — rzekł młody Indianin. — Przyniosłem „mówiący papier“ z poczty dla Pae-has-ka.
Buffalo Bill odebrał od swego młodego przyjaciela list, rozerwał kopertę i zagłębił się w czytanie. Na twarzy wywiadowcy odmalowało się zdumienie.
— Stało się! — zawołał. — Czaszka nie znajduje się już w gabinecie gubernatora w Phoenix!... Gubernator donosi mi, że spełnia moją prośbę, zawartą w liście... Jakiś młody Meksykanin, zaopatrzony w list, pochodzący rzekomo ode mnie, zgłosił się do gubernatora Brathwaita i odebrał worek z cennym talizmanem. Przypuszczam, że ten młody Meksykanin również pretenduje do objęcia stanowiska Boston Jacka...