Czciciele ognia/Pieśń III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Thomas Moore
Tytuł Czciciele ognia
Pochodzenie Tłómaczenia
Wydawca Gebethner i Wolff
Wydanie drugie
Data wyd. 1874
Druk Czcionkami Gazety Lekarskiéj
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Antoni Edward Odyniec
Tytuł orygin. The Fire-Worshippers
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PIEŚŃ TRZECIA.

Dzień blizki końca: — czarny i ponury
Blask morskiéj wody, choć leży uśpiona,
Wyżéj i niżéj nad nią mgły i chmury
Wiszą jak niebios podarta zasłona:
A każda tylko lub nawałność wróży,
Lub zda się szczątkiem przeminionéj burzy. —
Te z nich rozwiane po niebieskich sklepach,
Jak końskie grzywy od wichru na stepach;
Te w czarnych klubach tocząc się nad ziemią,
Zdają się pysznić, że w nich gromy drzemią;
I wszędzie tylko widać na przestworzu,
Tu obłok wstaje, a tam tonie w morzu.
Rzekłbyś, że burza straszna, niedaleka,
Chmur już matczyne rozszarpawszy łono,
Z piorunném jeszcze narodzeniem czeka,
Aż się zuchwałość jakiego człowieka
Odważy puścić na wodę uśpioną. —

Na brzegu jeszcze wszystko w martwéj ciszy,
Strasznéj — straszniejszéj niż huk nawałnicy.
Najstarszy majtek zwołał towarzyszy,
By mocniéj łodzie przywiązać do brzegu;
Krzyk dziki ptastwa słychać w okolicy,
Gdy z morza w stadach, lub długim szeregu,
Leci, po skalach szukając zachrony.
W porcie już nieraz sternik doświadczony
Wstrzymał przybory; i wątpliwém okiem
Tocząc po niebie w dumaniu głebokiém,
Na nowy rozkaz zdał się czekać jeszcze.

Tak wszystko było groźne i złowieszcze,
Jak dola twoja, Arabska dziewico!
Gdy się z bezpieczną rozstawszy kotwicą,
Łódź twoja z portu szybkim poszła biegiem. —
Nikt cię nie żegnał: — ni muzyki dźwięki[1],
Ni przyjaciele stojący nad brzegiem,
Coby ci głosem, lub skinieniem ręki,
Choć już nie widzisz, ni słyszysz w oddali,
Jeszcze ostatnie pożegnanie słali! —
Nikt cię nie żegnał — nie było nikogo.
Łódź twa samotna poszła dziką drogą,
Cicho, jak barka korsarzy w złym celu,
Przez straszna Bramę-Łez Babel-Mandelu[2].

Gdzież był Al-Hassan, ów straszny bicz Boży?
Czyż ni na chwilę innych prac nie złoży,
By dziecię swoje w drogę błogosławił? —
Nie! — on samotny, zamknięty w haremie,
To zwąc Proroka, to klnąc Gwebrów plemię,
Blizkiéj ich rzezi obrazem się bawił:
Z rozkoszą sępa, gdy w stepach bez końca,
Przez dzień za błędną goniąc karawaną,
Zwietrzy, że zaraz po zachodzie słońca
Świeże z niéj trupy na żer mu zostaną[3].
Podczas gdy jego córka nieszczęśliwa,
Płacząc od brzegów Iranu odpływa,
Jako gołąbka śnieżna Babilonu[4],
Co lecąc z wieścią nowych zwycięztw plonu,
Choć ja z rąk krwawych zwycięzcy puszczali,
Żadna krwi skaza białych piór nie kali.

Lecz czyż nadzieja rodzinnego kraju
Żadną jéj serca pociechą nie darzy? —

Tam wśród wonnego akacyi gaju,
Co tyle razy we snach jéj się marzy,
Błądzić znów będzie; — tam, gdy się zatrzyma
Na łąkach pełnych i róż i lilii,
Przyjdą się głaskać z jasnemi oczyma
Młode gazelki, z dzwonkami na szyi! —
Tam różnopióre, w napowietrznych klatkach,
Ptaki ją przyjmą dawnemi piosenki;
Tam całe w złotych oplecione siatkach
Rybki na dzwonek przybiegną do ręki[5]!
Tam znów, gdy zgaśnie dnia światło gorące,
Będzie samotna w chłodniku z jaźminów,
Liczyć to gwiazdy coraz się mnożące,
To swój różaniec z pereł i rubinów! —
Ach! czyż te niegdyś tak miłe uciechy,
Żadnéj dziś sercu nie sprawią pociechy? —
Nie! — ona smutna, od sług swych zdaleka,
Siedzi i duma — jak gdyby już wsobie
Czuła chłód straszny losu, co ją czeka.
Siedzi i duma — piękna w swéj żałobie,
Jak smutny Aniół na świętego grobie.

I niepamiętna na chmury i wały —
Na Gwebrów tylko ponadbrzeżną górę,

Któréj cień właśnie jéj żagle mijały,
Oczy i myśli zwróciła ponure. —
Dzisiaj tam jeszcze — o! straszny obrazie!
Z gór strumieniami popłynie krew wrząca,
I dymić będzie na wrogów żelazie,
Jako ostatnie kadzidło dla słońca!
I on tam może!… — „O! strzeż go od zguby,
„Strzeż go, Allahu!“ — zawoła w rozpaczy. —
„Mój nieznajomy! mój drogi! mój luby!
„Tyś wróg nasz, Gweber! — lecz co mi to znaczy?
„Co mi twe imię? — gdy między wszystkiemi,
„Tyś mi najwyższy, najmilszy na ziemi! —
„Wielki Allahu! gdy to gniew twój wzrusza,
„Każ, niech mię zaraz to morze pogrzebie,
„Wprzód niźli moja obłąkana dusza
„Zapomni ojca, i wiary, i ciebie! —
„Ratuj mię, ratuj! — wszak znasz serce moje,
„Wiész, jak go kocha; widzisz, jak się boję,
„Aby dla niego Nieba się nie zrzekło:
„Bo raj bez niego, straszny mi jak piekło!“ —

Tak się modliła padłszy na kolana —
Wzniesione oczy, i dłoń załamana.
I choć jéj usta, w dzikiem uniesieniu,
Grzeszą rozpaczą; choć z Niebem się swarzy: —
Niebieski promień jaśnieje w spójrzeniu,
Niebieska świętość oddycha z jéj twarzy!
Bo taka dusza — choć zbłądzi w pomroku,
Jak Aniół we mgle, nie zmieni postaci;

Jak promień słońca, złamany w potoku,
Choć zboczy z nurtem — jasności nie traci. —

Lecz tak się w myślach głębokich ponurza,
Że choć się niebo zaćmiło jak nocą,
Ona nie widzi; — choć gwałtowna burza,
I przeraźliwy wicher z wściekłą mocą
Ciska okrętem: — nic to jéj nie wzrusza.
Nawet ów hałas tak nagły, tak dziki,
Co nad jéj głową huk gromów zagłusza:
Te szczęki mieczów, stąpania, i krzyki…
Ona nie słyszy. — A wtém jednym razem,
Okręt zaskrzypiał, zatrzeszczał tak nagle,
Jak gdyby pokład, i maszty, i żagle,
Jęknęły ciężkim przywalone głazem,
Śród wrzasku majtków, i jęków rozpaczy! —
Straszliwy łoskot! — Nieba! cóż on znaczy? —
Nie głos to burzy — choć niebo i morze
Grzmią jak grom jeden! — „O! przebacz mi, Boże!
„Przebacz mi!“ — Hilda krzyknęła — i zbladła,
Jakby szła stanąć przed sędziego tronem,
Wpół martwych dziewic otoczona gronem,
Podnosząc ręce, na kolana padła:
„Allah! twa litość nad nami niech świeci!“ —
A wtém znów z góry, raz drugi i trzeci
Skrzyp się powtórzył — zapadły się deski,
Jakby je piorun roztrzaskał niebieski,
I pokład runął. — O! straszny widoku!
Krew, woda, trupy, i ludzie w natłoku,

Spadają, walczą — ci zemdloną dłonią,
Jeszcze znać życia i łodzi swéj bronią;
Tamci z okrzykiem: „Za Iran i Boga!“
Znać już zwycięzcy, zabijają wroga. —

Jakiż stróż-Aniół strzegł wtedy jéj życia?
Czyja dłoń nad nią czuwając statecznie,
Z pośrodka szaleństw rzezi i rozbicia,
Zemdloną martwą, uniosła bezpiecznie?
Ona niepomni; — nagłe zimno dreszczu
Pierś jéj ścisnęło — i blada leżała,
Śród krwi i ruin, jak lilija biała,
Zwiędła w wulkanów płomienistym deszczu. —
Lecz ach! straszliwe obrazy i krzyki,
Co tkwią w pamięci jak sen jaki dziki!
Runący pokład — na deskach zachwianych
Walczące tłumy! — i wyżéj u góry,
Podarte szmaty żaglów krwią zbryzganych
Miotane wiatrem! — i ciemność, i chmury!
I błyski gromów, i miganie stali,
I szczęk oręża, i ryk morskiéj fali!…
Rzekłbyś, że cała natura się wściekła,
A rozdąsanych żywiołów szaleństwo
Z człowiekiem w gniewie walczy o pierwszeństwo —
Tak wrzało morze — tak krew ludzka ciekła!

Raz tylko — Allah! — sen-że to niebieski,
Czy prawda była? — raz jednak się zdało,
Nim przed oczyma wszystko pociemniało,
Że nad przepaścią łamiącéj się deski,

Ujrzała postać duszy swój Anioła;
Że wtenczas nawet — miłości złudzenia! —
We mgłach, śród burzy, nad sceną zniszczenia,
Świecił pogodnym blaskiem swego czoła,
Jak w pośród niebios burzliwych obwodu
Gwiazda Egiptu: co pała tak jasno,
Nieznana ludziom Białych Wysp Zachodu[6],
Że przy niéj drugie jak przy słońcu gasną!
Byłoż to tylko przywidzenie, mara? —
Krzyk skonał w ustach — w oczach jakaś szara
Noc się rozwlekła; mdłość członki owładła —
Nie pomni więcéj — bez życia upadła. —

O! jak uroczy jest uśmiech pogody,
Jak luba cisza, gdy szturm już przewionie,
I głośne wichrów umilkną niezgody:
A rozjaśnione niebiosa i wody
Znów miłe słońce piastują na łonie!
Cała natura, tak piękna, tak świeża,
Zda się w téj chwili na nowo rozwija,
A niebo tęczą łaski i przymierza
Do snu zwaśnione żywioły spowija.
Kwiaty wróconą lubując się ciszą,
Lekko się z wiatrem łagodnym kołyszą,
I świeżéj woni balsam tchną w niebiosa.
Na liściach deszczu burzliwego rosa,

Jako ów kamień spadły w nawałnicy,
Tli zda się ogniem gromów błyskawicy[7].
Tysiąc wietrzyków z murawą się pieści,
Tysiąc wietrzyków po liściach szeleści,
A każdy zda się innego stróż zioła,
Jego woń tylko roznosi dokoła.
A całe niebo blaskiem się uśmiécha,
A cała ziemia wonnością oddycha,
A całe morze usypia, ucicha —
Fale się tylko gdzie niegdzie podnoszą,
Jak upojone miłości rozkoszą
Piersi kochanki — gdy za lubym wzdycha!

Taka nad światem godzina wesoła
Świeciła wtenczas — świat w takiéj był ciszy:
Gdy Hilda z mdłości ockniona — dokoła
Nic, oprócz wody pluskania nie słyszy,
Co o brzeg łodzi bijąc zamiast wiosła,
Zlekka ją daléj po głębinie niosła. —

Lecz gdzież jest ona? — patrzy obłąkana —
Jestże to barka, co ją dzisiaj z rana
We łzach uniosłszy od Perskiego brzegu,
Szybkie delfiny wyścigała w biegu? —

Wszystko jéj tutaj nowe i nieznane. —
Gdzież jest jéj łoże jedwabiem ustane,
I nad niém namiot z kaszmirskiéj purpury?
Gdzie są dziewice, co strusiemi pióry
Powinny we śnie ochładzać jéj czoło? —
Gdzie są? — z przestrachem spojrzała wokoło.
Łódź z twardéj sosny ciosana po prostu;
Łożem, jéj zbite dwie deski pomostu,
Grubo wojenną nasłane odzieżą.
Nad głową na krzyż trzy włócznie się jeżą,
Na nich skórzane pasy rozwieszone,
Cieniem od słońca służą za zasłonę. —
Przy sterze tylko, widać, ludzie zbrojni
Odpoczywają leżąc na pokładzie;
Krwawe ich ręce, ich szaty w nieładzie;
Smutni na twarzach — lecz wszyscy spokojni,
Znać że na dzisiaj pracy dokonali. —
Jedni po cichu prowadząc rozmowy,
Coraz to ku niéj rzucą wzrok surowy;
Ów marząc patrzy po dalekiéj fali;
Ów niedzielący wczasów towarzyszy,
Klnąc na wpół głośno napowietrznéj ciszy,
Z gniewem na wiosła nieczynne spogląda,
Jak gdyby użyć ich nie śmiał — choć żąda. —

Nieszczęsna Hildo! niech cię Allah broni! —
W całym orszaku tych majtków-żołnierzy,
Nie znać Arabskiéj broni, ni odzieży,
Zawojów nawet nie widać na skroni! —

Cała ich odzież, są żółte kaftany[8]
Barwa to Gwebrów! — jak pożarów łuna
Straszna Arabom; — każdy w nią ubrany,
Każdy wpół ciała nosi pas skórzany,
I czarny kołpak z tatarskiego runa. —
Tak! — drżyj nieszczęsna! — nikt ci wsparcia nie da —
A to są Gwebry — tyś w mocy Hafeda! —

Ach! na to imię nadzieja jéj znikła. —
On, wróg jéj wiary, jéj ojca, jéj rodu!
Postrach jéj ziomków! — on, co go od młodu
Tak nienawidzieć i bać się nawykła
Jak syna piekieł: co przez nie nadany
Wzrostem tak strasznym, spójrzeniem tak srogiém,
By wszędzie wierne niszczcząc Muzułmany,
Rzucał cień miedzy człowiekiem i Bogiem!…
Dziś w mocy jego!… — wkoło dzika tłuszcza,
Co krwi żadnego z brańców nie przepuszcza,
Cóż krwi jéj ojca — krwi ciemieżyciela? —

Biada ci Hildo! — Lecz cóż ją ośmiela?
Jakaż myśl nagła, lotem błyskawicy,
Pierś jéj przenikła i błyszczy w źrenicy —
Gdy śmiało, bystro tłum dziki przegląda?
Tak, że najśmielsi nawet wojownicy,
Spuścili oczy przed wzrokiem dziewicy,
Jak gdyby zgadli — kogo ujrzeć żąda. —

Próżne żądanie! — nie ma go! — przepadło
To tak krzepiące jéj duszę widziadło,
Co błysło tylko, jak ów sen uroczy,
Co przez dzień łzami zmordowane oczy
Na chwilę drogą postacią omami:
Obraz tęczowy, pół w świetle, pół w cieniu,
Co na tle duszy, w smutku lub uśpieniu,
Promień miłości maluje przed nami! —
Próżne żądanie! — lecz skoro ujrzano,
Że ze snu oczy i głowę podniosła,
Wnet, jakby tylko na znak jéj czekano,
Cała się rzesza rzuciła do wiosła;
Morze wkrąg białą okryło się pianą,
I wre pod łodzią — lecz gdzież łódź ich niosła? —
Spójrzała Hilda — o! straszne zjawisko!
To skała Gwebrów! — już blizko, już blizko! —
Oni wprost pędzą, gdzie zamiast przystani,
Czerni się paszcza podziemnéj otchłani. —
Wzrok się jéj zaćmił — zamknęła powieki. —
Niegdyś, bezpieczna z okien swego gmachu
W tę stronę spójrzeć nie mogła bez strachu,
Gdzie wieczne wrogi Jemenu i Mekki,
Leżą ukryci po skałach i grotach,
Jak skorpiony w zatrutych swych splotach. —
Cóż teraz? — czyjéj zawezwie opieki? —

Z brzegów, słoneczną świecących pogodą,
Pod jasném niebem, po nad jasną wodą,

Ta jedna tylko przepaścista góra,
Mroczy się ciemna, groźna i ponura;
Nad czołem tylko jeden kłąb obłoku,
Jak krew od słońca czerwono jaśnieje,
Rzekłbyś, rozwita chorągiew wyroku
Wskazuje miejsce, gdzie się krew poleje. —

Gdyby Jéj myśli nie zmięszała trwoga,
Gdyby spójrzała — w téjby nawet porze
Dziwić się mogła, jak się ludzka noga
Na wierzch téj skały tędy dostać może?
Bo dotąd Arab wie tylko że na nią
Jedna jest droga — przez most nad otchłanią. —
Lecz ach! jéj myśli! — gdy nagły pęd wiru
Porwał łódź, skręcił, i niesie bez stéru,
Wprost, gdzie z łoskotem piorunów tysiąca,
Co chwila głośniéj wre fala hucząca.
„Pospuszczać maszty! pozapalać głównie!
„Prędko!“ — głos groźny zawołał z pośpiechem. —
Runęły maszty z przeraźliwém echem,
Błysnęły światła — a fala gwałtownie
Zatrząsłszy łodzią i wzniósłszy do góry,
Pchnęła ją w paszczę otchłani ponuréj,
Czarnéj jak brama, przez którą z ohydą,
Po strasznym sądzie, potępieńcy idą.

Choć z łodzi świecą głównią i pochodnią,
Blask ich czerwony nie dosięga daléj,
Jak piérwsze kręgi na tle czarnéj fali,
Co wre dokoła i pieni się pod nią.

Płynęli cicho — każdy bez oddechu,
Jakby oniemiał śród tego chaosu,
Śród tego mroku — gdzie nawet dźwięk głosu
Zdaje się mrocznym — i w dzikiém skał echu
Brzmi powtórzony wzdłuż sklepionych ciemnic,
Jak straszny poszept grobowych tajemnic.
Nagle łódź w biegu wstrzymała się sama —
Wstecz ją cofnęły fale zapienione;
Znać niewidoma odparła je tama,
Że nurt swój w inną obracają stronę:
I trzeba było naprzeć wszystkie wiosła,
By wód gwałtowność łodzi nie uniosła. —

Lecz co za echo? — Ktoś widać zuchwały
Z łodzi przez wodę skoczył między skały:
Dźwięki żelaza o głaz zabrzęczały,
I już do brzegu przykuta łańcuchem,
Drga łódź bezpieczna konwulsyjnym ruchem.
I w téjże chwili, jako słup promienny,
Smugiem od góry błysnął promień dzienny.
Lecz nim dziewica dójrzała lub zgadła,
Zkąd i którędy ta jasność się wkradła,
Dłoń czyjąś cudzą uczuła na skroni:
I wprzód nim krzyknie, wprzód nim się uchroni,
Oczy jéj gęsta zakryła zasłona. —
O! straszna chwilo! — przeczucia ponure!
Gdy ją wraz z łożem wzniósłszy na ramiona,
Ktoś wydał hasło — i poszli pod górę. —

O! blasku dzienny! jasności słoneczna!
Ileż pociechy, szczęścia w twym promieniu!
Oglądać codzień, i czuć je we tchnieniu,
Jest rozkosz życia tak miła, stateczna,
Że choćby wszystkie nadzieje zmyliły,
Siedzieć na słońcu, i patrzeć po niebie,
Człowieku! dość już byłoby dla ciebie,
Abyś się ciemnéj obawiał mogiły!
Tak Hilda, chociaż nie widzi i nie wie
Gdzie ją prowadzi niebezpieczna droga:
Ledwie dzień w ciepłym uczuła powiewie,
Wnet w niéj nadzieją rozświtała trwoga,
Wnet przypomniała kochanka — i Boga!

Krótka pociecha! bo droga ich znowu
Spada w głąb zimną mrocznego parowu. —
Tchnie wkoło wilgoć podziemnego zmierzchu,
Trzeszczą gałęzie, szeleści liść suchy,
A tu i ówdzie, z gór kamiennych wierzchu
Głaz spadający szerzy łoskot głuchy.
Echem tém zbudzon lampart wygłodniały,
Myśli że przemknął kozieł, albo łani,
I długo słychać, jak ze skał na skały
Skacząc, za głazem goni w głąb otchłani.
I znowu cicho — nim znowu gdzie zdala
Zabrzmi płaczliwe szczekanie szakala,
Albo hyena zawyje ponuro. —
Szum tylko wody wciąż słychać w głębinie,
Co gdzieś w przepaściach niedójrzana płynie,
Jak owa Czarna rzeka, po nad którą
Stoi Most Śmierci, otoczony chmurą.

Wszystko tu dzikie, okropne — a przecie,
Choć miejsc straszniejszych nie znaleźć na świecie,
Ujrzeć je, dla niéj byłoby pociechą:
Zgrozaby sama ulżyła bojaźni.
Bo cóż wyrówna strachom wyobraźni,
Rzuconéj w ciemność — gdzie takie brzmi echo? —

Zadrżała nagle — Czy ją sen znów myli?
Czy strach obłąkał? — Nie! — słyszy w téj chwili
Głos cichy, miły, jak arfa cheruba:
„Twój Gweber z tobą! nie bój się, o! lubal“ —
Nie! ona nie śpi — czuje całą sobą
Ten głos, te słowa: „twój Gweber jest z tobą!“—
To był głos jego! — dotąd pierś i uszy
Brzmią jego echem; — nie! sen jéj nie łudził! —
Czyjżby głos inny tak trafił do duszy,
Takie w jéj sercu wzruszenie obudził? —
Ach! prędzéj róża najmłodsza śród krzewu
Weźmie szmer wiatru za pieśni słowicze,
Lub na głos ptaka gminniejszego śpiewu
Rumiane z pączka wychyli oblicze,
Niźli się miłość, w uniesienia chwili,
Cudzém westchnieniem lub głosem omyli!

Lecz choć się dusza marzeniem uśmiécha:
Że on jest przy niéj, że on patrzy na nią,
Że jego tchnieniem i ona oddycha,
Że ją dłoń jego wstrzyma nad otchłanią:
Znowu na straszne wspomnienie niewoli
Nowa jéj myśli ogarnęła trwoga. —

Bo ach! czyż Hafed okrutny pozwoli,
By który z Gwebrów śmiał bronić krwi wroga,
Krwi Al-Hassana? — w czyich dotąd rękach
Żaden z ich braci jeńcem nie ocalał;
Co się w ich dzikich rozkoszując mękach,
Krwią ich kapłanów święte ognie zalał? —
Cóż gdy dziś jeszcze, jak nocny zabójca,
Przyjdzie ich wyprzeć z ostatniéj ustroni!… —
Któż ją przed zemstą Hafeda zasłoni?
Kto jéj kochanka przed zemstą jéj ojca? —

„Strzeż go, Allahu! — wszak wszystko w twéj mocy!“ —
Modli się w myślach. — „o! strzeż go téj nocy!
„A jeśli kiedy przed twym tronem, miła
„Serc grzesznych skrucha i ofiara była —
„Strzeż go téj nocy! — Na grób święty Mekki,
„Na wszystko święte na ziemi i w Niebie,
„Klnę się, przysięgam, że odtąd na wieki
„Cała się tylko poświęcę dla ciebie!
„Miłość, myśl o nim, nadzieje, wspomnienia,
„Wyrwę z méj duszy, jako kwiat zatruty,
„I żadnéj myśli, żadnego westchnienia,
„Żadnéj łzy po nim — oprócz łez pokuty —
„Żadnéj pociechy nie chcę, nie zachowam.
„A gdy téj jeszcze nie dosyć ofiary —
„Zeszlij mi, Allah! nędze, smutki, kary,
„Lecz ocal jego! — ja znieść je gotowam.
„Młodość przepędzę w żalu i pokucie,
„Na starość pójdę na życie pielgrzymie,

„Aż grzeszne w sercu wygaśnie uczucie,
„Aż prócz w modlitwie, nigdy jego imię
„Z ust mych nie wyjdzie! — bo modlić się muszę,
„Za tę tak wielką — tę tak jasną duszę!
„Modlić się będę — aż ją sam z ciemnoty
„Głos twój ku światłu twéj wiary powoła:
„Aż znów tę gwiazdę obłąkaną cnoty
„Osadzisz w jasnym wieńcu twego czoła! —
„Zbaw go dziś tylko — nie dla mnie — dla siebie!
„A będziem razem sławić imię twoje.
„Bo ja bez niego nie chcę być w twém Niebie —
„I gdy on zginie — zginiemy oboje!“ —

KONIEC PIEŚNI TRZECIÉJ.




  1. Mieszkańcy Wschodu puszczają się zwykle w podroż przy odgłosie muzyki.
  2. Nazwisko Bramy-Łez, nadane zostało ciaśninie Babel-Mandel, z powodu niebezpieczniéj żeglugi, i częstego w niéj rozbicia  okrętów w tém miejscu. Płynący przez nią uważani już byli za zgubionych, tak dalece, że równo z ich odjazdem, kładziono po nich żałobę.
  3. O tym, dziwnym instynkcie sępów, przeczuwających blizką śmierć ludzi i zwierząt, świadczy wielu podróżnych na Wschodzie. „Ledwo zwierz lub człowiek padnie trupem na polu, natychmiast zjawia się jeden lub kilka sępów, których przedtém nigdzie nie było widać.“Pennat.
  4. Gołębie babilońskie lub bagdadzkie, sławne są z przenoszenia listów, które się im przywiązują pod skrzydło.
  5. Żona cesarsa Jehan-Guir, bawiła się zwykle karmieniem małych rybek w sadzawkach swego ogrodu. — Niektóre z nich, aby nie rosły, kazała oplatać całkiem delikatną siatką ze złota.Harris.
  6. Jasny Kanopus, niewidzialny w Europie.
  7. Drogi kamień Indyjski, zwany u starożytnych: Ceranium, gdyż jak mniemano, znajdowano go tylko w tych miejscach, gdzie piorun uderzył. — Tertulian mówi, że się tak połyskuje z wierzchu, jak gdyby wewnątrz był ogień. — Najpodobniéj do prawdy że to jest opal.
  8. Oprócz skórzanego pasa, będącego charakterystyczną cechą Gwebrów, można ich jeszcze rozpoznać po ciemno-żółtym kolorze ich szat, naśladującym ogień. Czapki Persów są ze skór owiec tatarskich.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Thomas Moore i tłumacza: Antoni Edward Odyniec.