[313]PIEŚŃ DRUGA.
Nad Perskiém morzem ranek świta blady.
Coraz to jaśniéj widać okolice:
Widać palmowe Bareinu sady,
I ambrozyjskie Kiszmai winnice[1],
I różnobarwne wysp kwiaty i krzewy.
Tchnie brzeg Arabski wonnemi balsamy:
A z wód Indyjskich łagodne powiewy,
Wkoło świętego nadbrzeża Selamy[2],
Igrają z falą i z kwiatów wieńcami,
Które z ziem różnych pobożni żeglarze,
Z ziół swych ojczystych uwiwszy je sami,
Płynąc tu, morzu poświecili w darze,
[314]
Na cześć wielkiego Gieniusza wody,
Za wiatr przychylny i wierne pogody. —
Słowik się rozstał z rożanemi krzewy,
Zkąd nócił w nocy niesłuchane śpiewy,
I przed spójrzeniem jutrzenki się chroni,
Pod cieniem liści granatnych jabłoni,
Co od jéj blasku, na tle swéj zieleni,
Błyszczą jak tęczą ognistych kamieni,
Oblane rosy tak czystéj perłami,
Że najlepszego oręża nie splami[3],
Że miecz nią zlany, wartby jeszcze z rana
Uzbrajać ramię młodego Sułtana,
Gdy po raz piérwszy zasiądzie na tronie!
Lecz oto słońce ze wschodniéj purpury
Wzniosło promieńmi uwieńczone skronie —
I już świat cały ogniem życia płonie! —
Słońce! — Aniele światłości! ty, który,
W dniu narodzenia świata i natury,
Sam piérwszy, wiodąc jasne gwiazd gromady,
Wszedłeś w ogniste Stworzyciela ślady!
Gdzie są dni owe — świadku ich odwieczny!
Gdy cały Iran, jako kwiat słoneczny,
Z czcią i miłością, o każdéj dnia dobie,
Okiem i sercem zwracał się ku tobie?
[315]
Gdzie są ołtarze, co wzdłuż jego krajów,
Jak dzieciom kazał przykład ojców stary,
Płonęły ogniem twojéj czci i wiary:
Od orzechowych Samarkandy gajów,
Do Bendemiru skalistych wybrzeży? —
Gdzie są? — Zapytaj cieniów tych rycerzy,
Co po jednemu walcząc z tysiącami,
Śród krwią oblanéj Kadesu płaszczyzny,
Wrogów ją swoich zasławszy trupami,
Szczęśliwi! z chwałą polegli i sami —
Nie czują więzów, ni krzywd swéj ojczyzny! —
Spytaj wygnańca, co w nędzy wygnania,
Bez pocieszenia, bez politowania,
W pustyniach życie prowadzi tułacze:
Albo z wierzchołka gór wiecznie zimowych,
Patrzy ku stronie Iranu, i płacze
Po kraju słońca i cieniów palmowych!…
Lecz czyż Iranu chwała i ołtarze
Na zawsze w Mitry zagasły pieczarze? —
O nie! są jeszcze synowie w Iranie,
Co nie napróżno Muzułmanom grożą:
Co za swą wiarę, za krew swoich braci,
Dopóty miecza i zemsty nie złożą,
Póki ich słońce światłości nie straci,
Póki im ziemi jak na grób zostanie!
Młodzieńcze serca, w których siła ducha,
Na lada krzywdę płomieniem wybucha;
I dusze męzkie, w których mrocznéj głębi,
Gniew, jako ogień w przepaściach wulkanu,
[316]
Tleje ukryty, lecz się nie wyziębi,
Aż przy nim zemsty dojrzeją nasienia,
Aż jako palma olbrzymia Ceylanu[4],
Hukiem rozkwitu świat zbudzą z uśpienia!…
Lecz któż jest, który na Iranu brzegach
Rozwija sztandar wolności i chwały;
Przed czyim mieczem, w złamanych szeregach,
Arabskie hordy po polu pierzchały,
A on spokojnie postępował daléj,
Śród muru włóczni Kermańskich górali? —
Są to ostatni wiary swéj obrońce,
Lecz umrzeć za nią każdy żądzą pała:
Jakby w ich sercach, jak w ich górach słońce,
Cześć jego światła najdłużéj jaśniała!
Hafed ich wodzem; — imię to straszliwe,
Jak złośliwego rym czarnoksiężnika;
Dość je wymówić — drżą tłumy lękliwe,
I najmężniejszych zimny dreszcz przenika. —
Hafed — o którym Arabowie w nocy
Tak dziwne wieści prawią przy ogniskach,
O jego wzroście i nadludzkiéj mocy,
O jego oczu rażących połyskach:
[317]
Że nieraz straże słuchając z uboczy,
Z trwogą swój kaptur nasuną na oczy[5],
By się im Hafed nie zjawił śród cienia,
By ognistego nie spotkać spójrzenia! —
Bo Hafed, mówią, nie z ludzkiego rodu:
Szczep tajemniczéj rodziny Tamura[6],
Co mu, gdy wojnę prowadził za młodu,
Gryf Symurg z piersi dał zaklęte pióra,
Które gdy szyszak jego okrywały,
Miecz go nie ranił, nie dosięgły strzały.
Te pióra dzisiaj zdobią hełm Hafeda,
A sam Duch Ognia wspiera go przez czary:
Bo przezeń wierze swojéj upaść nie da,
A chciałby zguby muzułmańskiéj wiary.
Taka wieść o nim, którą Arab szerzy,
I chcąc lżyć wroga, sam swój postrach wzmaga. —
Lecz on, wódz młody Irańskich rycerzy —
Talizman jego, jest miecz i odwaga;
A te tak straszne Muzułmanom czary:
Miłość ojczyzny, wolności, i wiary!
[318]
Krew, co w nim płynie z bohaterów dawnych,
Miła jest ziomkom i czczona w Iranie,
Nie z długich wieków, lecz z dzieł synów sławnych;
Jako ta rzeka na górze Libanie,
Co ztąd jest tylko i świętą i głośną,
Że święte cedry na jéj brzegach rosną[7].
Nie z jego duszą, nikczemném kolanem
Bić przed swym wrogiem, i przed Muzułmanem!
Nie jemu miejsce w niewolników gronie,
Co na sam widok turbanu na głowie,
Blednąc na twarzach pochylają skronie,
Jak nagłym wichrem pognane sitowie! —
O! nie! — on uciekł w pustynie — tam woli
Spotkać tygrysa, niż braci mordercę,
Gdzieby mu każda łza ich nędznéj doli
Jak kropla ognia spadała na serce!
Tam — jak kochanek, któremu zaświtał
Piérwszy wzrok długo czekanéj miłości:
Tak on tam piérwszy blask miecza powitał,
Gdy w ręku zemsty błysnął dla wolności! —
Lecz próżne męztwo! — próżno kwiat Kermanu,
Gardząc mnogością Al-Hassana dziczy,
Jak z chmur zesłany obrońca Iranu,
Zstąpił z gór zerwać łańcuch niewolniczy!
[319]
Próżno ognisty, jak sam Bóg ich, słońce,
Zapał w ich sercach dzień zwycięztwa wróżył!
Przeciw ich jednéj, wróg miał strzał tysiące,
Przeciw jednemu, co tysiące pożył,
Miryadami płynął tłum pohańczy:
Aż po daremnym morza krwi rozlewie,
Zastęp ich zrzedniał — jak liście na drzewie,
Gdy po niém chmura przeleci szarańczy. —
Jest niedaleko Gombarunu miasta,
Wysoka, stroma, przepaścista góra,
Wierzch jéj skalisty nad morze wyrasta,
I cięży nad niém, jakby wieczna chmura,
Jakby wiszące ogniwo, co kończy
Gór owych łańcuch, co bodąc obłoki,
Od bram Kaspijskich do Perskiéj zatoki,
Dwa światy dzieli, i dwa morza łączy.
Skały sterczące w krąg u jéj podnóża,
Zdają się nagie olbrzymy śród morza,
Postrach i wrogi żeglarzów ciaśniny;
A z jéj ostrego, najwyższego szczytu,
Na tle pogodnym jasnego błękitu,
Czernią się dawnéj świątyni ruiny.
Nieraz Albatross w powietrzu drzemiąca[8],
Gdy o ich mury senném skrzydłem trąca,
[320]
Z krzykiem przestrachu zdumiona się budzi,
Że i w obłokach są mieszkania ludzi.
Pod stopą góry, jéj wnętrza kamienne,
Czas pobił w groty i lochy bezdenne,
Gdzie fale morza z wściekłą wpadłszy mocą,
Pienią się, ryczą, i wrzeniem bełkocą —
A taki łoskot wkoło się rozlega,
A taka straszna wieść po kraju biega
O duchach, które tam się dręczą na dnie:
Że żaden Arab, chociaż w boju śmiały,
Za skarby świata, skoro mrok zapadnie,
Nie zbliży łodzi do téj Gwebrów skały. —
Od strony lądu, te na szczycie wieże,
Co je czas, zda się, jak swój pomnik strzeże;
Od reszty świata, od ludzkiéj napaści,
Dzieli szeroko rów strasznéj przepaści,
Tak niezgłębionéj, tak dzikiéj, tak ciemnéj,
Że zda się bramą, zkąd piekielne duchy
Wychodzą na świat z otchłani podziemnéj.
Jako echo gromów, huk się tylko głuchy
Wznosi z jéj głębi: — lecz nie dójrzéć okiem,
Czy to jest woda, co w łożu głębokiém
Szumi wezbrana; czy gdzie w łonie ziemi
Ogień tak huczy z wichry podziemnemi:
Bo znać, że kiedyś w czasie zapomnianym,
Cała się góra paliła wulkanem[9].
[321]
Lecz choć wiek dawny, gdy z jéj wzniosłych szczytów,
Z owych jéj świątyń — których same szczęty
Cześć budzą jeszcze: — śród niebios błękitów,
Wieczny jak słońce, pałał ogień święty;
Choć go kapłani i wierni czciciele,
Krwią swą i łzami zaleli w popiele:
Znowu — o! cudo niepojętéj mocy! —
Z gruzów tych Iran codzień widzi zdala,
Jak w dzień słup dymu, a słup ognia w nocy,
Wzbija się w niebo: — bo któż go zapala?
Tam Hafed resztę odważnych w Iranie,
Przed Muzułmanów zemstą uprowadził.
„Witam was — wołał — wy dzikie otchłanie!
„Choćby w was Eblis tron piekieł osadził,
„Wy rajem temu, kto w waszym pomroku,
„Ujdzie niewoli i wroga widoku!“ —
Rzekł, i po ciasnéj, po jedynéj drodze,
Którą znał tylko on i jego wodze,
Po wątłym moście nad głębią jaskini,
Przeszedł ją z braćmi, i wszedł do świątyni.
„To miejsce, bracia! jedno nam zostało,
„Gdzie możem umrzeć, i zapłakać śmiało.
„Łez naszych widzieć wzrok nie będzie wroga,
„Ani z nich jego urągać pochlebce!
„Tu możem umrzeć: — tu zuchwała noga
„Muzułmanina naszych ciał nie zdepce!
„A choć konając obaczym, jak sępy
„O skały na nas ostrzą dziób swój tępy;
[322]
„Chociaż czuć będziem, jak z nas ząb tygrysa,
„Albo hyena ciepłą krew wysysa:
„Cieszyć się będziem śród saméj rozpaczy,
„Że jéj w nas tutaj Arab nie zobaczy.“ —
Tak mówił Hafed — a wtém ogień święty,
Co na ołtarzu sam przed chwilą wzniecił,
Jakby tajemnym tchem duchów rozdęty,
Wzmógł się w téj chwili, i twarz mu oświecił.
„Stało się!“ — kończył — co dłoń ludzka może,
„Myśmy zrobili w obronie Iranu.
„Lecz gdy sam Iran, w spodlonéj pokorze,
„Chce nieść hołd obcym i bogom, i panu:
„Jeśli ci nawet — ci, których krew sama
„Zwaćby powinna w ślady wielkich ojców,
„Synowie plemion Zala i Rustama[10],
„Cześć widzą w pętach bisurmańskich zbójców;
„Albo — o! hańbo! — gdy Mitry ołtarze
„Zalały świeżo krwi kapłańskiéj rzeki,
„Oni, bezwstydni, padają na twarze
„Przed ołtarzami oszukańca z Mekki!…
„Niech więc przed wrogiem Iran gnie kolano,
„Do całowania stóp jego niech drze się,
„Aż więzy jego tak sprośne się staną,
„Że najpodlejszy ich dłużéj nie zniesie.
[323]
„Aż wstyd, na który tak długo nie dbali,
„Do rdzeni wewnątrz ich dusze przepali;
„Aż łzy, gdy nawet i płakać zakażą,
„Połknione, pierś ich trucizną zarażą…
„Wtedy — ha! wtedy znajdą się obrońce —
„Z burzy i z nocy odradza się słońce! —
„Lecz dziś, o! bracia! zostaliśmy sami,
„Których dusz podłość, ni zdrada nie plami.
„Miejsc tych Araba tchnienie nie skalało:
„Tu więc zostańmy! — a choć nas tak mało,
„Choć nam z ran jeszcze płynie krew gorąca —
„Dość nam krwi jeszcze na zemstę zostanie!
„Pójdziem, jak dziki lampart na Libanie[11],
„Czyhać na zbójców po zachodzie słońca,
„I na kark z góry wskoczym niespodzianie!
„A gdy się miecz nasz na ich czaszkach złamie,
„Gdy już od rzezi omdleje nam ramię,
„I dalszéj pomsty nie znajdziem sposobu:
„Wtedy, zmuszeni Bogu ją zostawić,
„Wrócim tu sami do wolnego grobu,
„Umrzeć za Iran — nie mogąc go zbawić!“ —
Rzekł — wszystkim wodzom łzy z oczu wytrysły,
Wszystkie ich miecze w powietrzu zabłysły,
Wszystkie skłonili ku gruzom ołtarza. —
Choć wkoło tylko pustka i zniszczenie,
Choć sam gruz nawet upadkiem zagraża.
A ze ścian między rozpadłe kamienie
[324]
Bluszcz tylko zwisa, lub chwast szumi suchy:
Tu, gdzie najświeższe owoce i kwiaty
Lud niósł w ofierze, gdy niemi przed laty
Mag żywił przodków wędrujące duchy[12]; —
Choć teraz pusto — gdzie kapłanów rzędy,
Świąteczne niegdyś sprawując obrzędy,
Siały dym wonny z kadzielnicy brzękiem; —
Choć teraz głucho — gdzie hymnów tysiące
Witało codzień odrodzone słońce,
I obraz jego grał cudownym dźwiękiem[13]; —
Lecz Bóg ich dawnéj nie stracił potęgi,
Jak słuchał ojców, i synów usłyszy —
Gdy miecz podniósłszy, w imię towarzyszy,
Wódz wyrzekł słowo najświętszéj przysięgi:
Że się pomściwszy czci i krzywdy bratniéj,
Tu wrócą umrzeć, i pożegnać słońce. —
Oni! ostatni ojczyzny obrońce,
Umrzeć na gruzach świątyni ostatniéj!…
[325]
O! wielkie dusze! godne łez Anioła,
Łez uwielbienia i żalu, któremi —
Oni nie wiedzą — że śród wrogów koła
Aniół-dziewica płakała nad niemi!
O! piękna duszo! w któréj miłość budzi
Tak tkliwą litość na cierpienia ludzi!
Życie jéj dotąd, bez trosk i bez grzechu,
Nakształt spokojnéj jasnych wód przezroczy,
Drzemało w niebios błękitnym uśmiechu:
Aż w nie swój miłość talizman uroczy
Rzuciła z góry, i wkrąg coraz daléj
Rozwiodła drżenie poruszonéj fali.
Niegdyś, Emirze! twa córka spokojna,
Choć wkoło wrzały pożoga i wojna,
Jedna w tym kraju z wesołém obliczem,
Żyła nie myśląc, nie wiedząc o niczém:
Jako na polu bitw perska lilija,
Gdy krew wkoło niéj płynie strumieniami,
Kwiat jéj tém bieléj ku niebu się wzbija,
Aż i jéj saméj kropla krwi nie splami. —
Niegdyś szczeliwa, że cię los ocalił,
Nie czując innéj trwogi ni boleści,
Gdyś się po bitwach z krwi rozlanéj chwalił,
Nie słysząc, dzikich słuchała powieści.
Sam nieraz myślą dręczony bolesną,
Lub chodząc szybko w zapalczywym gniewie,
Sam nieraz kląłeś wesołość niewczesną,
Co się w jéj słodkim ożywała śpiewie:
[326]
Jak arfa w jasnéj cherubina ręce,
Któréj głos w piekle słyszą potępieńce. —
Dzisiaj! — o! gorzki słodkich uczuć skutek!
Straszne nieszczęsnéj miłości męczeństwo! —
Jéj dusza — płomień; jéj spojrzenie — smutek,
Ach! a myśl o nim — rozpacz i szaleństwo! —
Słuch jéj brzmi dotąd słowami strasznemi:
„Przez miłość dla mnie, zapłacz nad wszystkiemi!“ —
I gdy nieszczęsna każdego poranku,
O ległych w bitwie wczorajszéj usłyszy,
Nie śmiąc, nie mogąc spytać o kochanku,
Płacze go w każdym z jego towarzyszy.
Nie ujrzy miecza, ni włóczni błyszczącéj,
By się nie zdało, że krew jego na niéj;
Nie ujrzy strzały w powietrzu lecącéj,
By nie zadrżała, że pierś jego zrani.
Żadna ją siła na świecie nie skłoni,
Gdy się jéj ojciec uzbraja do bitwy,
By mu jak dawniéj, z cichemi modlitwy,
Miecz ciężki z własnéj podawała dłoni.
I gdyby nie ta czarnych dusz ślepota,
Co jak mgła z bagnisk powstaje nad niemi,
By się szlachetne uczucia i cnota
Mogły bezpieczniéj ukazać na ziemi:
Gdyby ta jego nie zaćmiła wzroku,
Wracając z boju, obaczyłby snadnie,
Że się w tém dzikiém, obłąkaném oku,
Że się w téj twarzy, co tak drga i bladnie,
Jakby się śmierci lękała widoku:
Że się w tych słowach plączących bezładnie,
[327]
Straszliwa zmiana jéj duszy objawia; —
I zgadłby może — bo i któż nie zgadnie,
Że taka zmianę miłość tylko sprawia? —
Nie owa miłość, pogodna, młodzieńcza,
Co tchnie rozkoszą i weselem bawi;
Co gdy się wzajem na ziemi zaręczą,
Ludzie ja chwalą, a Bóg błogosławi.
Nie owa miłość, co od lat dziecinnych
Wzrosła i kwitnie pod rodziców okiem,
I wszystkich uczuć najsłodszych — rodzinnych,
Urok, z swym własnym złączyła urokiem; —
Nie takie, Hildo! są twoje płomienie!
Żywiół ich, rozpacz i wieczne milczenie. —
Bo twe nadzieje, straszne ci jak grzechy;
Bo łzy twe, łzami zgryzot, nie pociechy.
Namiętność twoja, jak skarb źle zebrany,
Co pod zaklęciem w ziemi zakopany,
Grobowym ogniem błyszczy tylko w nocy;
Jak to bożyszcze czarnoksięzkiéj mocy,
Któremu czciciel nim cześć złoży własną,
Czeka, aż wszyscy prawowierni zasną!
Siedem już nocy okrywało morze,
Jak łódź jéj Gwebra w mgle dalekiéj znikła:
Lecz ona co noc o téj saméj porze,
Idzie na ganek, gdzie z nim bawić zwykła,
I we łzach czuwa do świtu, i czeka,
Czy go jak dawniéj nie ujrzy zdaleka. —
[328]
Lecz próżno czeka, próżno się spodziewa,
I bystrém okiem po przestrzeni wodzi,
Próżno się modli, i łzami zalewa —
Nie ma i nie ma pożądanéj łodzi!
Gdzie niegdzie tylko między dzikie skały
Nietoperz mignie, lub krwią ociężały
Sęp załopoce; — gdzie niegdzie śród ciszy,
Z głębi puszczyka zabrzmi śpiew grobowy,
W cieniach przepaści błysną oczy sowy, —
Oto jest wszystko, co widzi i słyszy.
Ósmy dzień błysnął; — Al-Hassana czoło
I oczy radość niezwykła rozżarza;
Usta mu nawet śmieją się wesoło. —
Komuż to jakie nieszczęście zagraża? —
Bo fal Herkendu iskrzenie się w burzy[14],
Kiedy je wicher przewraca aż do dna,
Nie pewniéj zgubę i rozbicia wróży,
Jak jego uśmiech, albo twarz pogodna!
„Zbudź się, wstań, córko! — Kerna już zabrzmiała[15],
„Głos-by jéj zmarłych obudził z pod ziemi,
„A ty śpisz jeszcze! — Wstań! byś powitała
„Dzień, co mię laury okryje nowemi,
[329]
„Dzień, co mię wsławi i zbawi na wieki!
„Bo nim na niebie świt zabłyśnie nowy,
„Morze zrumienią krwi pogańskiéj rzeki,
„A na pal wbite ręce, serca, głowy…
„Ha! sam téj może pociechy dostąpię,
„Że miecz, dłoń moja, w krwi się jego skąpie!“ —
— „W krwi Jego!„— nagłym powtórzyła krzykiem —
Bo dla niéj tylko On jeden na świecie;
Bo myśleć więcéj nie umie o nikim! —
— „Tak, tak jest, Hildo! — ciesz się, lube dziecię!
„Mimo skał swoich i jaskiń, téj nocy
„Bezbożnik Hafed będzie w mojéj mocy! —
„Dzięki niech będą Prorokowi świętych!
„W moc go nam daje złota kiesa błaha;
„Inaczéj twierdze i złość tych przeklętych
„Mogłyby długo urągać z Allaha!…
„On to — poganin! co moję tu drogę
„Usłał stosami ciał mych wojowników;
„On to — syn piekła! co nawet był trwogę
„Rzucił przez czary wpośród moich szyków!…
„Ha! dzisiaj dozna, jak głęboko mogę
„Wpędzić żelazo w serca buntowników,
„Kiedy mi dobra zdarzy się pogoda,
„Gdy zemsta natchnie, a Bóg siły doda! —
„Wielki Proroku! na hełm Al-Mawasza[16],
„Co w bitwach zdobił twoję skroń zwyciezką,
[330]
„Klnę się przed tobą: — gdy dziś zemsta nasza,
„Twych i mych wrogów nasyci się klęską:
„Za każdą kroplę krwi, co po méj ręce,
„Co po mym mieczu z ich piersi popłynie,
„Z min perskich kamień najdroższy poświęcę,
„Na twych ołtarzach w Mecce i Medynie!… —
„Nieba! ty mdlejesz! — córko! dziecię moje!…
„Jak blade usta! jak szkliste spójrzenie! —
„Nie! nie dla ciebie, widzę, krew i boje!
„Żyć ci, jak żyłaś, w spokojnym Jemenie[17]! —
„Anibym słabéj płci twéj nie wystawił,
„Żebyś się miała trwożyć krwi widokiem,
„Gdybym nie myślał, że za każdym krokiem
„Tryumf mój tylko będzie wzrok twój bawił. —
„Ja byłem pewny — i na to cię wziąłem —
„Że Pers pokorném uderzy mi czołem,
„Że się przed tobą, jak bóztwem pokłoni,
„Że cię te hołdy ucieszą — a oni! —
„Bezbożne plemię! — wzięli się do broni! —
„Lecz się uspokój! — wiatr, co teraz wionie,
„Chłodząc twe usta spalone i skronie,
„Wnet żagle twego powrotu rozwinie;
„I nim krew wrogów co w nocy popłynie,
„Skrzepnie na skałach, albo wsiąknie w ziemię,
„Spoczniesz bezpieczna w rodzinnym haremie!“ —
Groźby Emira nie daremne były. —
Na świętéj górze, gdy oczy Hafeda
[331]
Z dumą ostatnich braci swych liczyły,
Mógłże on myśleć, że go z nich kto przeda? —
Lecz ach! był Gweber, co swą duszę zmazał,
Odstepca braci, ojczyzny, i wiary;
Gweber, co drogę Arabom pokazał,
Ów most tajemny nad głębią pieczary,
Ostatnią twierdzę, i ufność ostatnich
Obrońców wiary, mścicieli krzywd bratnich!
Śród nich raz walcząc z Arabami śmiało,
Przemożon liczbą i okryty blizny,
Został na polu — lecz nie umarł z chwałą;
Słońce, co jego grób oświecać miało,
Widzi go jeńcem — i zdrajcą ojczyzny! —
I gdy się bracia, co zdołali wrócić,
Nad stratą jego nie przestają smucić;
Albo o jego rozmawiając chwale,
Nadzieją zemsty wspólne koją żale:
On żył — i rękę po złoto wyciągał,
Przedał krew braci, i słońcu urastał.
O! gdzież są słowa na przeklęcie zdrady!
Co jak zaraza z piekieł wyzioniona,
Padnie na mężnych odwagę i rady,
Pomięsza serca, i zemdli ramiona?
Gdzie godna kara nędznika — zbrodniarza,
Co kupcząc przyszłém zbawieniem i cnotą,
[332]
Bluźni na stopniach cudzego ołtarza,
Krew braci swoich przedawszy za złoto? —
O! niech dlań zdrada będzie karą zdrady!
Niech jéj gorzkiemi zaprawiony jady,
Zdrój życia łzami do ust mu się leje!
Niech sen jak zdrajca odbiegnie od łoża!
Niech jego radość, pociechy, nadzieje,
Jako owoce Umarłego Morza[18],
Łudząc wzrok chciwy i piersi spragnione,
W ustach się w popiół rozsypią jak one!
Niechaj się w zbrodni uporem zatwardzi,
Niech się nim dzieci i rodzice brzydzą,
Niech go przyjaciel — nie! — sam wróg niech wzgardzi,
A z nędzy jego najpodlejsi szydzą!
Niech po pustyniach błądzi bez ochłody,
Niech przed nim słońce łudzącemi blaski
Mami go wiecznie morzem świeżéj wody,
A on niech coraz brnie w gorętsze piaski[19]!
[333]
A gdy w rozpaczy końca mąk zażąda,
I sam się musi dobić ręką wściekłą:
Spraw, o! Proroku! niech na raj spogląda,
A sam niech wiecznie — wiecznie cierpi piekło! —
KONIEC PIEŚNI DRUGIÉJ.
|