<<< Dane tekstu >>>
Autor Thomas Moore
Tytuł Czciciele ognia
Pochodzenie Tłómaczenia
Wydawca Gebethner i Wolff
Wydanie drugie
Data wyd. 1874
Druk Czcionkami Gazety Lekarskiéj
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Antoni Edward Odyniec
Tytuł orygin. The Fire-Worshippers
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PIEŚŃ PIERWSZA.

Nad Perskiém morzem księżyc w pełni świeci.
Śpią mgłą owiane fale lazurowe,
I wkoło we mgle, jak w srebrzystéj sieci,
Skaliste brzegi i wyspy palmowe,
Kąpią się w blasku miesięcznéj pogody.
Z brzegu odbity we zwierciadłach wody,
Gród Gombarunu marmurem się bieli.
W nim gmach Emira góruje nad skały. —
Przed chwilą trąby i wdzięczny dźwięk zeli,
Z wież jego słońce gasnące żegnały: —
Spokojne słońce! miléj mu w dąbrowie
Zanóci pasterz, albo słowik w sadzie,
Gdy na szkarłatne zachodu wezgłowie
Ogniste skronie do spoczynku kładzie! —
Lecz teraz głucho na Emira dworze.
Jak ziemia milczy nieruchome morze,
Cisza w powietrzu, na polu i w grodzie.
Wiatr choć gdzie westchnie, wnet uśnie w powiewie

Żadna się fala nie zmarszczy na wodzie,
Żaden się listek nie wzruszy na drzewie.
Sam Emir nawet, śród nocnego chłodu,
Tyran Iranu[1], zasypia spokojnie.
Choć nad nim cięży przeklęstwo narodu.
Choć wkoło zemsta porywa się zbrojnie
Mścić krzywd i zniewag, które jego plemię
Zlewa od wieków na Iranu ziemię:
Twardéj w nim duszy ni miękczą, ni trwożą,
Ni łzy co płyną, ni miecze co grożą,
On, czci Proroka zapaleniec dziki,
Z rozkoszą patrzy na rzeź i płomienie,
Mieczem swéj wiary tępiąc przeciwniki,
Mniema tém własne okupić zbawienie.
Gotówby w pośród najzaciętszéj bitwy,
Uklęknąć we krwi przez siebie rozlanéj,
By w czas codzienne odmawiać modlitwy,
Lub na skrwawionym mieczu wypisany
Rozważać myślą jaki tekst proroka;
Gotówby śledzić, bez zmrużenia oka,
Po jakie słowo lub wiersz którą razą
W piersiach swych ofiar utopił żelazo!

Wielki Allahu! o! jakiejże kary
Nie wart przed tobą okrutnik zażarty,
Co z ksiąg twych świętych ludzkości i wiary,
Skrwawioną dłonią przewracając karty,

Rozgłasza tylko bluźnierczemi usty
Naukę mordów, zemsty i rozpusty?
Jak owa zgubna Trebizondy pszczoła,
Co oblatując kwieciste płaszczyzny,
Z najsłodszych kwiatów, z najzdrowszego zioła,
W szał wprawiające wysysa trucizny[2]!

Nigdy sroższego potęgą i złością
Satrapy Arab nie wsadził na państwo;
Nigdy tak Iran pod jarzma ciężkością
W Mahometańskie nie giął się poddaństwo. —
Wielkim był Iran — uczy dziejów księga —
Bał się go mocny, błogosławił słaby.
Cóż jest narodów wielkość i potęga?
Czas, własne swary, i bliskie Araby,
Przyniosły zmianę jego świetnéj doli:
Tron jego w gruzach, lud jęczy w niewoli.
Świątynie nawet — o! wstydzie bez miary!
Gdzie płonął Mitry ogień nieskażony,
Poszły skalane na łup cudzéj wiary:
A w nich niewolnik, mieczem nawrócony,
Cześć bałwochwalczą składając na progu,
Złorzeczyć musi ojców swoich Bogu! —

Ale są dusze, co czują zniewagę,
Co pomną przeszłość, i mają odwagę.

Są serca tchnące zemstą i nadzieją:
Serca podobne do drogich kamieni,
Co raz przesiąkłe od słońca promieni,
Śród nocy jeszcze blaskiem dnia jaśnieją.
Są i ramiona, co i chcą, i mogą,
Serc tych natchnienia wypełniać statecznie. —
Dozna ich wkrótce, i przypłaci drogo,
Ten, co w téj chwili zasypia bezpiecznie,
Jak gdyby mniemał, że nad jego łożem
Niebo Anioła postawiło stróżem! —

Śpij, śpij, tyranie! nie dla twoich oczu
Świecą te gwiazdy na niebios przezroczu,
Błyszczy zwierciadłem lazurowe morze:
Śpij śpij, tyranie! jakbyś nic nie winien!
W tak pięknéj nocy, w tak rozkosznéj porze,
Nikt prócz kochanków czuwać nie powinien! —

I oto, patrzaj! — na téj nagiéj skale,
Co się tak stromo wznosi po nad fale,
I wkoło po nich ściele cień ponury:
Widzisz tę wieżę z krużgankiem u góry?
Widzisz to okno? zkąd wzdłuż białéj ściany,
Dziewiczych włosów warkocz rozwiązany,
Spływa potokiem wdzięcznego nieładu:
Czarny i lśniący, jako czaple pióra,
Co zdobią turban monarchy Bagdadu[3]? —
W tém oknie czuwa Emirowa córa —

Aniół dobroci, wdzięków, niewinności,
Co choć z takiego i ojca i rodu,
Jest jak promienna Fontanna Młodości,
Co z gór najdzikszych wypływa z pod lodu[4]. —

O! jak urocza, święta, tajemnicza,
Jest młoda piękność, przed światem ukryta,
Co tylko blaskiem skromnego oblicza
Samotnie w domu rodzicielskim świta,
Zdala od wzroku natrętnego ludzi!
Kwiat na dnie morza kwitnący głębokiém,
Którego nawet blask słońca nie zbrudzi,
Nie tak jest czysty przed Allaha okiem! —
Tak dotąd Hildy i serce i lice,
Jak na ołtarzach święte tajemnice,
Były w zamknięciu haremu strzeżone.
Stokroć szczęśliwy! komu los przeznaczy,
Że z nich dziewiczą uchyli zasłonę,
Że je najpiérwszy pozna i obaczy!
Jak ów, co znagła na bezdrożnéj toni,
Zaczarowany raj ziemski odkryje,
I sam tchnie całém upojeniem woni,
Którą wprzód usta nie tchnęły niczyje! —

Piękne są, piękne, arabskie dziewice,
Gdy w lekkim tańcu depcą smug zielony!
Jak gwiazdy błyszczą ich pełne źrenice,
Gdy patrzą z okien przez cienkie zasłony. —
Piękne są, piękne, małżonki Arabów,
Białe jak jaźmin, co we włosach noszą;
Pierś ich miłości oddycha rozkoszą,
A rozkosz nowych dodaje powabów:
Gdy w swych altanach, gdzie w letnim upale
Cień liści czyni słońce łagodniejsze.
Przed zwierciadłami pędzą czas niedbale,
I z każdą chwilą stają się piękniejsze! —
Lecz próżno szukać w Arabii całéj,
Od Beduinki do żony Sułtana,
Coby się mogły, coby nawet śmiały,
Równać w piękności z córką Al-Hassana! —

Piękna jak Aniół, gdy we snach dziecinnych
Roztoczy w górze cień skrzydeł strażniczych:
Promienna blaskiem swych uczuć niewinnych,
Kwitnąca w pełni powabów dziewiczych.
Samo spójrzenie — gdyby z tém spójrzeniem
Spotkał się zbrodniarz, płakałby z rozpaczy,
Alboby musiał uciekać ze drżeniem
Jak wąż, gdy połysk szmaragdu obaczy[5]:

Tak jest spokojne, tak czyste — a razem
Tak gore ogniem i czucia wyrazem,
Że rzekłbyś tęcza zmięszanéj jasności
Niebieskiéj chwały i ziemskiéj miłości:
Promień jéj duszy, wpół boskiéj istoty,
Gdzie tylko ziemska czułość i tęsknoty
Są jakby cienie — śród których tém miléj,
Jaśnieje światłość złagodzona wiary:
Jak promień słońca, gdy w pogodnéj chwili
Przez drzew cieniste wciska się konary,
I takie światło rozkoszne rozlewa,
I tak łagodnie swym blaskiem ogrzewa,
Że wątpić trzeba, czy tych liści cienie
Nie milsze dla nas, niż same promienie! —

Taką jest Hilda — co na swym krużganku,
Bezzsenne we łzach opuściwszy łoże,
Duma samotnie czekając poranku,
I patrzy smutnie na błękitne morze. —
Ach! nie tak kiedyś — ach! nie tak ze łzami,
Nie tak z westchnieniem — w swych progach rodzinnych,
Patrząc na niebo zasiane gwiazdami,
Z jasnemi w duszy jak one myślami,
Marzyć lubiła za lat swych dziecinnych! —
Jakież dziś smutku przyczyny być mogą?
Czy co straciła? czy bojąc się żąda?
Czemu w noc czuwa? czemu z taką trwogą
Ku przepaścistym skałom tym pogląda,

Co najeżone u góry podnóża,
Ponurym cieniem plamią jasność morza?
To niepodobna! ażeby tą drogą
Mogła, lub śmiała spodziewać się kogo! —

Tak myślał Emir, gdy jéj na téj skale
Kazał zbudować ów ganek na wieży,
Gdzieby po skwarnym letnich dni upale
Mogła oddychać nocy powiew świeży;
Tak myślał Emir, gdy to jéj mieszkanie
Z téj strony całkiem zostawił bez straży. —
Śpij więc bezpiecznie, i nie patrz, tyranie!
Na co się miłość młodzieńcza odważy!
Miłość, co rosnąc śród niebezpieczeństwa,
W walce z niém szuka rozkoszy i chluby,
Któréj najmilszy ten wieniec zwycięztwa,
Co go zerwała nad przepaścią zguby!
Śmielsza od łowca pereł lub korali,
Co nie wprzód w morskiéj pogrąża się fali,
Aż się o cichéj zapewni pogodzie:
Miłość, choć piorun, choć ocean ryczy,
Tę tylko perłę za skarb sobie liczy,
Którą ułowi w najburzliwszéj wodzie! —

O! i w téj chwili — choć stroma opoka,
Choć skały śliskie, i przepaść głęboka:
Jest przecież taki, córko Al-Hassana!
Co byle ujrzeć blask twojego oka,
Co byle dotknąć twoich ust szkarłatu:

Wdarłby się nawet tam — gdzie niedeptana
Ścieżka prowadzi na szczyt Araratu[6]!

Słyszysz? szum wiosła! — Patrz! łódka bez żagli,
Pędzi jak strzała w niezachwianym biegu,
Tak szybko wioślarz do pędu ją nagli.
Przed nią i za nią, w księżyca promieniu,
Wre biała piana podobna do śniegu: —
Łódź coraz bliżéj — już znikła w skał cieniu —
Piasek zaskrzypiał — stanęła u brzegu.

„To on!“ — bledniejąc Hilda zawołała,
I na poręczach ganku pochylona,
Na dół otwarte wyciąga ramiona,
Jakby mu w pomoc rękę podać chciała.
Tak owa w pieśniach poetów sławiona.
Białowłosego Zala narzeczona[7],
Gdy na jéj ganek wdzierając się w nocy,
Raz nad przepaścią zachwiał się jéj luby:
Rzuciła własny warkocz ku pomocy,
By się go ujął, i uniknął zguby.

Ale zręczniejszy jest ów młodzian śmiały,
Co przy mdłych tylko księżyca połyskach,
Pnąc się w téj chwili po śliskich urwiskach,
Jak dzika sarna arabskiéj pustyni,

Szybkiemi kroki skacze z skał na skały —
Już ujrzał Hildę — już blisko — już przy niéj! —

Ona go kocha — lecz nie zna, i nie wie,
Kto on? z jakiego plemienia i kraju? —
Jak ów, co błądząc w Indyańskim gaju,
Cudnego ptaka obaczy na drzewie,
Co wczoraj z wiatrem wiejącym od morza,
Przyleciał z wysep nieznanych nikomu,
I nim jutrzejsza może błyśnie zorza,
Znów z tymże wiatrem odleci do domu: —
Na cóż mu ptaka nazwisko posłuży,
Kiedy się blaskiem jego piór zachwyca? —
Wielki Allahu! spraw tylko, by dłużéj
Kochanka swego widziała dziewica! —

Było to w nocy, o téj saméj porze —
Noc była cicha i spokojne morze,
I księżyc świecił na niebios przezroczu:
Gdy po raz piérwszy, z okien swego gmachu,
Nócąc przy arfie święty hymn poranku,
Ujrzała nagle — o! srogi przestrachu! —
Ujrzała dwoje płomienistych oczu,
Patrzących na nią przez kratę jéj ganku —
I była pewną, że to oczy ducha,
Co przez powietrzne przelatując drogi,
Tu się zatrzymał, i pieśni jéj słucha! —
Ta myśl tak umysł przenikła lękliwy,
Że choć wnet z piérwszéj ochłonąwszy trwogi,

Sama się własném przekonała okiem,
Że to był młodzian śmiertelny i żywy,
Co uniesiony jéj wdzięków widokiem,
Wskoczył na ganek, u kolan jéj klęczał,
Całował usta, i miłość zaręczał: —
Myśl ta w niéj nieraz budzi się nanowo,
Skoro z ust jego — jak się często zdarza —
Usłyszy dzikie, niepojęte słowo:
Gdy oko jego gniewem się rozżarza,
I tak dokoła żywym ogniem ciska,
Że go znieść wtedy niepodobna zbliska.
Wtenczas drży znowu, zali jéj kochanek
Nie duch zwodniczy, lub jeden z Aniołów,
Co uwiedzeni wdziękami ziemianek,
Jasne swe niegdyś rzuciwszy pobyty,
Zrzekli się Nieba za miłość kobiéty,
I dotąd błądzą śród ziemskich padołów! —

Nie drżyj, dziewico! nie drżyj! — twój kochany
Ni duch zwodniczy, ni Anioł wygnany;
Ach! jest on tylko z owych synów ziemi,
Co tak namiętni w miłości i gniewie,
Jak gdyby tchnęli płomieńmi samemi,
Lub czując w sercu piekielne zarzewie,
Zgasić je tylko mogli w krwi rozlewie! —

Lecz dziś w nim życie jakby mgła owiała;
Twarzy tak bladéj, oczu tak ponurych,
Nigdy w nim dotąd, nigdy nie widziała!
Lecz takim bywał we snach jéj, po których,

Jedną jéj ulgą w złowrogiéj obawie,
Było się budzić, i płakać na jawie.
Bo sny to były, których cień i we dnie
Zaczernia duszę — jak duch, co się jawi
Niosąc śmiertelnym nieszczęść przepowiednię,
Wszędzie gdzie stąpi, czarny ślad zostawi! —

„Jak pięknie“ — rzekła dziewica nieśmiało,
Jakby ją brzmienie własnych słów lękało:
Tak długo milcząc obok siebie stali,
Patrząc na połysk ugładzonéj fali. —
„Jak pięknie dzisiaj to światło księżyca
„Ową cienistą wysepkę oświéca!
„W moich marzeniach, jam nieraz żądała,
„Żeby ta wyspa ptaka skrzydła miała,
„I nas, siedzących pod cieniem swych gajów,
„Przeniosła razem gdzieś do pustych krajów,
„Lub gdzie na jakie nieżeglowne wody:
„Gdziebyśmy sami mogli żyć dla siebie,
„Żyć i umierać — bez ludzkiéj przeszkody! —
„Gdzieby się tylko przez gwiazdy na niebie
„Oczy Aniołów na nasz raj patrzyły! —
„Tego się tylko obawiam, mój miły!
„Czyby świat taki wystarczył dla ciebie?“ —

Rzekłszy, ku niemu spójrzała wesoło,
Pewna, że uśmiech wzajemny obaczy. —
On stał, ku ziemi opuściwszy czoło,
I tylko ku niéj podniósł wzrok rozpaczy,
Co jak miecz w duszy kochającéj tonie.
Zbladła dziewica, i klasnąwszy w dłonie:

„Nie patrz tak, nie patrz! już wiém, co to znaczy!“
Krzyknęła dłońmi zakrywając skronie.
„Ach! te sny moje! te widma złowieszcze!… —
„Wiém, co mi wróżą! — Nic, nic nie pomoże!
„Ty chcesz, ty musisz rzucić mię — dziś jeszcze! —
„Ach! ja wiedziałam, że to trwać nie może!
„Jam od dzieciństwa przywykła do tego,
„Utracać wszystko, com tylko kochała!
„Nie było krzewu, ni kwiatu jednego,
„By wnet nie usechł, gdym ja go wybrała.
„Nie było ptaka, ni młodéj gazeli,
„Gdy już mię znała i jadła z méj dłoni,
„Gdy igrać ze mną zaczęła już śmieléj,
„Bym zaraz potém nie płakała po niéj! —
„I ty, mój luby! ty, coś moję duszę
„Nauczył uczuć tak nowych, tak tkliwych:
„Wiém, że i ciebie równie stracić muszę! —
„Idź! nie dziel moich losów nieszczęśliwych!
„Idź, i nie wracaj! — choć twoje przybycie
„Niebem jest dla mnie; — lecz te strome skały!
„To zdradne morze! — ach! a tyś tak śmiały!
„Ty mógłbyś dla mnie narazić swe życie!… —
„Idź, i nie wracaj! — lecz przyjmij na drogę
„Łzy méj miłości i błogosławieństwo! —
„O mnie się nie bój! — ja czuję, że mogę
„Znieść łatwiéj żałość po tobie, niż trwogę
„Że cię narażam na niebezpieczeństwo!“ —

— „Niebezpieczeństwo! — chcesz, żebym się chlubił?“ —
Krzyknął młodzieniec; — „cóż mi ono znaczy?

„Co znaczy temu? kto raz wszystko zgubił,
„Co wzrósł śród nieszczęść, przywykł do rozpaczy;
„W którego uchu trąb wojennych dźwięki
„Brzmią co minuta; — co we dnie i w nocy,
„Śpiąc nawet miecza nie śmie puścić z ręki,
„By się nie ocknął w nieprzyjaciół mocy? —
„Niebezpieczeństwo!… “ —
— „Więc ty nie znasz trwogi?
„Powrócisz do mnie? mój luby! mój drogi!“ —

— „O nie! tak nie patrz! — bo te oczy twoje!…
„Ja się na świecie nic prócz nich nie boję! —
„Jeśli są gwiazdy, co wpływem swym mogą
„Popchnąć mię różną od obranéj drogą:
„Jeśli jest jaki talizman uroczy,
„Coby mi przeszłość z pamięci wymazał,
„Coby na przyszłość zapomnieć mi kazał:
„Tym talizmanem — byłyby twe oczy! —
„Lecz nie! — to próżno! — nie ma nam sposobu!
„Wyrok mój jasny — dopełnić go muszę —
„Musim się rozstać! — i z téj strony grobu
„Już się nie ujrzym! — bo choć nasze dusze
„Sam Bóg powiązał — świat wiecznie rozdziela. —
„Słuchaj mię, słuchaj! arabska dziewico!
„Wprzód gwiazdy razem ze słońcem zaświécą,
„Niż ja się złączę z krwią nieprzyjaciela! —
„Twój ojciec… “ —
— „Nie kończ! — niech go Allah strzeże!
„Wzrok twój mu zda się nieszczęściem zagraża.

„Lecz ty go nie znasz — nie wiész, jak on szczerze
„Szanuje męztwo, i mężnych poważa! —
„Dość niech, cie pozna! — nikt pewno goręcéj
„Czcić cię nie będzie, ani kochać więcéj. —

„Pomnę, w dzieciństwie, gdy w jego komnatach
„Lubiłam czasem bawić się z orężem,
„On mi rokował, że w późniejszych latach
„Bohater jakiś być musi mym mężem.
„I teraz nawet, gdy mu na wieczerzę
„Przynoszę sorbet i owoce świeże,
„A on nie smutny — jak się często zdarza —
„Lub go nie trudnią rządowe zajęcia,
„Pieszcząc się ze mną, z uśmiechem powtarza,
„Że wojownika chce tylko za zięcia:
„Bo mężne serce i chwała z oręża,
„Są najdroższemi bogactwami męża.“ —

„Ty się odwracasz? — ach! ty mój jedyny!
„Ty zyskasz łatwo chwałę i wawrzyny!
„Wstąp w jego szyki! — Wiesz, że się zuchwali
„Gwebrowie znowu do buntu porwali… —
„O! ja nieszczęsna! spójrzałeś tak srogo! —
„Czyliż te rady obrażać cię mogą? —
„Ach, nie! — w twym wzroku, co tak ogniem pała,
„Błyszczy już przyszłe zwycięztwo i chwała.
„Wstąp w jego szyki! — lecz śpiesząc na boje,
„Hamuj w nich, proszę, zapał twego męztwa;
„Pomnij, że miłość, i że serce moje
„Czekać cię będą z nagrodą zwycięztwa! —

„Wtenczas się o nie śmiało upominaj,
„Gdy ci, którymi mój ojciec się brzydzi,
„Bezbożne Gwebry… “ —
— „Milcz, milcz! nie wspominaj
„Tego imienia! — twe słowa są gromy!“ —
Krzyknął z rozpaczą młodzian nieznajomy,
I płaszcz swój rozkrył: — „Czy twe oko widzi
„Ten pas? znak Gwebra?[8] — Płacz więc, lub przeklinaj!
„Jak nas twój ojciec klnie i nienawidzi!

„Tak! — jam jest z tego bezbożnego rodu,
„Co choć nas ściga wasza zemsta sroga,
„Wiernie w godzinach wschodu i zachodu
„Wielbimy w słońcu tron żywego Boga[9]!
„Tak! — jam jest jeden z tych nędznych tułaczy,
„Wiernych ojczyźnie, zemście i rozpaczy,
„Co klnąc Arabów, co nas w jarzmo wprzęgli,
„Na krew poległych braci zaprzysięgli,
„Dopóty walczyć ogniem i żelazem,
„Aż lub kraj zbawim, lub zginiem z nim razem! —
„Dziki twój ojciec… — Lecz nie drzyj o niego!
„Kimbądź on dla nas — dawca życia twego

„Świętym jest dla mnie, jak Mitry ołtarze,
„Gdy na nich ogień ofiarny rozżarzę. —
„Lecz wiedz, żem jego szukał w owéj nocy,
„Gdy widząc światło na bezbronnéj wieży,
„Nadzieja zemsty dodała mi mocy:
„Wdarłem się tutaj od morskich wybrzeży —
„Wdarłem się z mieczem — z sercem krwi spragnioném… —
„Lecz ach! któż zbada tajnie przeznaczenia? —
„Chciałem zejść sępa w gniaździe zakrwawioném,
„Znalazłem tkliwą gołąbkę zbawienia!… —
„Tyś zwyciężyła! — Cel, co mię tu znęcił,
„Wypadł z méj duszy; — twój grzech, jeślim winien,
„Żem jedną chwilę miłości poświęcił,
„Gdym tylko zemście wszystkie był powinien! —

„Obym ja nigdy, nigdy nie znał ciebie!
„Lub mógł zapomnieć: jak byłem szczęśliwy,
„Jakbyśmy byli szczęśliwi — jak w Niebie!… —
„Gdyby — o! Hildo! — nie ów los straszliwy,
„Co wśród nas stanął — i nielitościwy
„Tak nas daleko rozepchnął od siebie! —

„O! gdyby kraj mój był i twoim krajem!
„Gdybyśmy w jednéj wsi, o! moja droga!
„Wzrastali razem, i jednego Boga
„O szczęście swoje błagali nawzajem;
„I połączeni węzłami świętemi
„Wspomnień dzieciństwa i rodzinnéj ziemi,
„Radzi z ubogiéj po ojcach spuścizny,
„Kochali siebie miłością ojczyzny!

„Gdybym z ust twoich, w pełnym westchnień głosie,
„Usłyszał piosnkę o jéj dawnym losie,
„Kiedy nasz Iran wielkim był Iranem!
„Gdybym w twych oczach, coby ogniem tlały,
„Ujrzał blask święty jego dawnéj chwały,
„Lub w łzach twych litość nad dzisiejszym stanem!…
„Wtenczas-to, wtenczas, mójby miecz zabłysnął —
„I biada temu, co te łzy wycisnął!
„Zmyćby je musiał morzem krwi wylaném!

„Lecz cóż nam dzisiaj, że nas miłość sprzęga,
„Dziś — gdy nas wszystko na wiek wieków dzieli:
„Wiara, ojczyzna, powinność, przysięga? —
„Gdybyśmy sobie wiernemi być chcieli,
„Musimy zdradzić krew naszą i Boga! —
„Ojciec twój nami jak piekłem się brzydzi:
„Ty sama może… — Przebacz, moja droga!
„Nie! — tak nie spójrzy ten, co nienawidzi! —
„Nie! — moja Hilda! — o! ja znam jéj duszę!
„Ona się losem Iranu rozczuli:
„Wyzwoli jeńców, odwróci katusze,
„Pocieszy wdowy, sieroty przytuli!
„A gdy w obronie nieszczęśliwéj ziemi,
„Ostatni nasi polegną rycerze:
„Pomnij, że jeden z nich kochał cię szczerze —
„Przez miłość dla mnie, zapłacz nad wszystkiemi! —
„Lecz patrz!“ —
Tu umilkł, i blednąc na twarzy,
Ukazał tylko na odległe wały,

Gdzie jak ogniki nad grobem żeglarzy,
Błękitne światła przeze mgłę migały,
I podwojone morskiemi zwierciadły,
Sypiąc iskrami, wzlatały ku górze:
Że rzekłbyś gwiazdy, co do morza spadły,
Lecą znów osiąść na niebios lazurze.

„Bądź zdrowa, Hildo! — to są hasła moje —
„Puszczaj mię, puszczaj! — bo hasła złowieszcze. —
„Chwila spóźniona — a zginiem oboje! —
„Najmilsza moja! raz jeszcze! raz jeszcze!
„Żegnaj! — Ojczyzno! teraz jam twój znowu!“ —
Rzekł, i wprost z ganku skoczył w głąb parowu,
Jakby śmierć tylko pociechą rozstania. —
A ona blada, bez tchu, bez pamięci…
Wszystkie jéj myśli, uczucia i chęci,
Zlały się w jeden zamęt obłąkania! —
Wtém w głębi woda zaplusnęła głucho.
Szmer ten jak gromem uderzył jéj ucho —
Szmer ten jéj zda się hasłem jego zguby! —
Podniosła ręce — na kraj ganku bieży,
Jak gdyby za nim w dół rzucić się z wieży:
„Idę za tobą! idę, o! mój luby!
„Niech nas przynajmniéj w téj saméj topieli
„Jedna śmierć razem oboje pogrzebie!
„Milej mi z tobą umierać, niżeli
„Żyć wieki wieków, daleko od ciebie!“ —

Lecz nie wybiła jeszcze ich godzina —
Bo łódź w téj chwili z cienia skał wybiegła,

I z szumem drogę pienistą przerzyna,
Tam, gdzie znów ognie błękitne postrzegła.
I uskrzydlona żaglem w pomoc wiosła,
Lekko, swobodnie ulata po falach:
Jakby wesołość tylko w sobie niosła,
I nikt na brzegu nie pozostał w żalach! —

KONIEC PIEŚNI PIÉRWSZÉJ.




  1. Iran, imię ogólne Persyi
  2. W okolicach Trebizondy znajduje się gatunek Rododendronów, których kwiat chciwie jest poszukiwany przez pszczoły, a miód z nich wyssany ma własność, że ludzi wprawia w szaleństwo.
  3. Królowie wschodni noszą czaple piorą po prawéj stronie turbanu, jako oznakę swojéj godności.
  4. Źródło, albo Fontanna Młodości, podług tradycji Mahometanów, płynie gdzieś między najdzikszemi górami na Wschodzie. —
  5. Utrzymują na Wschodzie, że gdy wąż wpatrzy się w blask szmaragdu, natychmiast ślepnie.
  6. Góra ta uważana była powszechnie za niedostępną.
  7. Zal, sławny bohater Perski, w pierwszych wiekach tego państwa, ojciec sławniejszego jeszcze od siebie Rustama, urodził się z białemi włosami. Zdarzenie wspomniane w tekście, sławne jest w poezjach perskich.
  8. Dla odróżnienia się od bałwochwalców Indyjskich, Gwebrowie opasują się pasem, skórzanym, i tak wielką do tego stroju przywiązują wagę, że bez niego chwili być nie mogą. —
  9. Gwebrowie utrzymują, że tron Najwyższego jest w słońcu, i dla tego tylko cześć mu oddają. —





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Thomas Moore i tłumacza: Antoni Edward Odyniec.