Czego to chytrość nie może

<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Mátyás
Tytuł Czego to chytrość nie może
Pochodzenie Z za krakowskich rogatek
Redaktor Michał Arct
Wydawca Michał Arct
Data wyd. 1894
Druk Józef Jeżyński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


2. Czego to chytrość nie może.

Jeden chłop wdowiec miał córkę po „niebożce“ żonie i ożenił się z wdową, która miała także córkę. Ta macocha tej swojej pasierbicy robiła wielką krzywdę, żeby się jej prędzej pozbyć, ażeby „osiedliła“ majątek dla swojej jedynaczki. Medytowała tylko nad tym, jakby się jej pozbyć.
A był w tej wsi młyn, w którym w nocy djabli „mélli;“ djabli w nim mieli „osiedlenie” w nocy; ludzie w nocy nie mogli mleć, bo już jak ta godzina przyszła, to tam nikt wejść nie śmiał, boby mu głowę urwali.
Tak ta macocha wygnała raz w nocy tę pasierbicę do tego młyna, ażeby zmełła korzec pszenicy. Dziewczyna się nie sprzeciwiała macosze, zabrała się i poszła. Ano przychodzi do tego zaklętego młyna, postawiła worek i siadła sobie na nim. Dziewczyna się boi, przytula się do drugich worków, nie wie, co robić: czy uciekać, czy zostać? — a uciekać się bała, żeby jej co głowy nie urwało. Siedzi przy tym worku, przychodzi do niej pan w cylindrze, we fraku, w białych rękawiczkach, tylko mu ogon było widać z pod fraka. I mówi do niej:
— Maryś! chodź tańczyć!
A ona mu na to odpowiada:
— E! nie póde, bo nie mam spódnice!
Ona chciała, żeby jej przyniósł białą spódnicę. On się zabrał i poszedł, przyniósł jej spódnicę i mówi:
— Maryś! chodź tańczyć!
— E! nie póde, bo nie mam koszule.
On się zabrał i poszedł, przyniósł jej tę koszulę, pięknie wyszywaną i haftowaną. I mówi jej, żeby szła z nim tańczyć, ale ona nie chciała:
— E! nie póde, bo nie mam gorseta.
Przyniósł jej ten gorset, bardzo piękny, wyszywany:
— Maryś! chodź tańczyć!
— E! nie póde, bo nie mam fartucha.
Przyniósł jej fartuch:
— Maryś! chodź tańczyć!
— E! nie póde, bo nie mam trzewików.
Przyniósł jej trzewiki ładne, sznurowane po kolana i prosi jej, żeby szła tańczyć.
— E! nie póde... Jakże bede tańczyć? przyniosłeś mi trzewiki, a pończoch-eś mi nie przyniósł: jakże trzewiki obuję?
Przyniósł jej pończochy i chce, żeby szła tańczyć, to ona teraz znowu chce korali, potym kolczyków, potym znowu pierścionków... On jej to wszystko przyniósł i prosi jej, żeby szła tańczyć.
— E! nie póde... nie mam grzebienia, nie mam się czym uczesać.
Przyniósł jej grzebień; potym ona znowu chce, żeby jej przyniósł wstążki do warkocza. Djabeł przyniósł i wstążkę i myśli se: „To już koniec! teraz już pójdzie tańczyć.“ I prosi jej, a ona mu mówi:
— E! nie póde. Jakże póde, kiedym nie umyta?
— W czymże ci przyniosę tej wody kiedy nie mam garnka?
— Ano w tym! — i daje mu przetak.
On nosi tę wodę, nosi i nosi, co nabierze, to mu się wszystko wyleje, i nie może przynieść. Zezłościł się, cisnął tym przetakiem przed nią, i zawołał:
— Poczekaj ty, kanalijo! tylko przyjdziesz drugi raz do młyna...
Bo już czas było, już wyszła jego godzina, i musiał już iść, a ona obejrzała się, już miała pełny wór naładowany mąką, wzięła go na plecy i przyniosła do domu. W domu było zamknięte, wszyscy spali, ani nikt nie pomyślał, że ona nazad przyjdzie z tego młyna żywa. A onej się nic nie stało, bo była mądra; ona dlatego temu djabłu po jednemu se kazywała nosić, żeby temu djabłu czas zeszedł, żeby nie poszła z nim tańczyć, boby jej głowę urwał. Przychodzi do domu i puka.
— Kto tam? — pyta się macocha.
— Otwórzcie, matusiu! to ja, Maryna; przyszłam z mąką ze młyna.
Macocha otwarła, nierada z jej powrotu, że się jej nic nie stało, zapaliła świeczkę, przypatruje się jej: czy to Maryna żywa, czy to nie Maryna? Przypatruje się jeszcze bliżej, a Maryna ma gorset nowy, spódnicę jedwabną, fartuch wyszywany, korale jak orzechy, trzewiki po kolana na guziki zapinane, kolczyki, pierścionki... Aż się za głowę wzięła i pyta się tak:
— Maryś! ktoś ci to dał? gadaj że! we młynie ci dali?
— O je! matusiu! takie też to tam piękne rzeczy we szafach są! co człekowi na myśl przyjdzie, w to się ubrać może, a taki piękny pan przyszedł prosił mnie tańczyć, ale ja nie poszła, bo mi się nie podobał.
Macocha zadumała się, zazdrość jej było, i pomyślała sobie:
— Trzeba moją Jagusię posłać do młyna, niechta i ona tak się ustroi!
Na drugą noc wysyła Jagusię z korcem pszenicy, żeby szła mleć do młyna. Ano Jagusia, przykro jej to było iść w nocy, ale se pomyślała:
— Przecie i ja mogę mieć takie ubranie, jak i Maryna!
Przyszła do młyna i siadła sobie, siedzi i siedzi, boi się okropnie, nareszcie przychodzi do niej ten sam pan w cylindrze, we fraku i białych rękawiczkach. Djabeł myślał, że to Maryna, i przyszedł się zemścić.
— Aha Maryś! pójdziesz ze mną tańczyć?
A ona mu mówi:
— Kiedy nie mam spódnicy, koszuli, fartucha, trzewików, pończoch, gorseta, korali, kolczyków, pierścionków, wstążki do warkocza, kiedy nie mam się w czym umyć!
On poszedł i przyniósł jej wszystko naraz, co sobie kazała, i wodę w cebrzyku przyniósł, żeby się umyła. I mówi jej:
— Ale się prędko umyj! ubierz! bo ja nie mam czasu.
Ona się też ubrała prędko, umyła, uczesała i poszła z nim tańczyć. Jak się obrócił z nią trzy razy dokoła, tak sama nie wiedziała, czy to trzy razy, czy raz. Za czwartym razem urwał jej głowę i tę głowę wyrzucił za młyn i pół ciała oknem wystawił przez kratę, a pół zostawił we młynie.
Matka czeka i czeka, córki nie widać, nic nie mówiła, tylko wzdychała do samego rana. A wstyd ją było żalić się przed Maryną, żeby się z niej nie śmiała. A Maryna wiedziała, dlaczego macocha wzdycha, że pewno Jadze djabły głowę urwały. Macocha rychło świt wstała z ciekawością okropną, ubrała się prędko, wyszła przed młyn i znalazła głowę swej Jagi i zaczęła narzekać:
— O mój miły Boże! któż ci też to taką krzywdę zrobił? moje drogie dziecko!
Spogląda wyżej, a tu w oknie reszta Jagi jest. Nie śmiała do nikogo nic mówić, ani się żalić, ani płakać, boby się byli wszyscy z niej śmieli, że taka głupia, że wiedząc o tym młynie, posłała swoje dziecko „na stratę.“ Przyszła do chałupy i pokazuje Marynie głowę Jagi.
— Widzisz, Maryś! widzisz! co się to mojej Jagusi przytrafiło.
— Ano widzicie, matusiu, mogliście jej nie posyłać, bo stamtąd mogą tylko mądrzy ludzie wyjść.
Macocha teraz tak pokochała Marynę, bardziej jeszcze niż swoją „niebożkę” Jagę, bo już miała tylko ją jedną.
Czego to chytrość nie może! Żałowała później, że się złakomiła na taką głupią bagatelę i postradała ukochane dziecko.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karol Mátyás.