Czerwone i czarne (Stendhal, 1932)/Tom I/XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwone i czarne |
Wydawca | Bibljoteka Boya |
Data wyd. | 1932 |
Druk | Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Le Rouge et le Noir |
Podtytuł oryginalny | Chronique du XIXe siècle |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Pocieszność codziennych wydarzeń zasłania wam wprawdzie niedole namiętności.
Barnave.
Przywracając do dawnego porządku meble w pokoju który zajmował pan de la Mole, Juljan znalazł ćwiartkę grubego papieru, złożoną we czworo. Wyczytał na pierwszej stronicy u dołu:
Było to podanie, wypisane niewprawnem pismem kucharki.
„Jaśnie Wielmożny Panie Margrabio!
„Całe życie byłem wiemy zasadom religji. Przebyłem bombardowanie Lyonu, w czasie oblężenia, w roku haniebnej pamięci 1793. Przyjmuję komunję, bywam co niedzielę na mszy w parafjalnym kościele. Nigdy nie poniechałem wielkanocnej spowiedzi; nawet w ohydnej pamięci roku 1793. Kucharka moja (przed rewolucją miałem liczną służbę!) pości co piątek. Cieszę się w Verrières powszechnym i, mogę powiedzieć, zasłużonym szacunkiem. Na procesji idę pod baldachimem obok księdza proboszcza i pana mera. W wielkie uroczystości niosę grubą świecę, zakupioną z własnych funduszów. Świadectwa na to wszystko znajdują się w Paryżu w ministerjum finansów. Upraszam J. W. pana margrabiego o powierzenie mi kantoru loterji w Verrières, który niebawem zawakuje w ten czy inny sposób, ile że dzierżawca jego jest chory, przytem głosuje nielojalnie podczas wyborów, etc.
Na marginesie dopisek pana de Moirod:
„Miałem zaszczyt przemówić wczoraj w przedmiocie niniejszej prośby, etc.“
— Tak więc, nawet ten głupiec de Cholin wskazuje mi drogę po której należy iść, rzekł do siebie Juljan.
W tydzień po przyjeździe króla, wśród niezliczonych kłamstw, wniosków, pociesznych dyskusji, których przedmiotem byli kolejno król, biskup, margrabia de la Mole, dziesięć tysięcy butelek wina, katastrofa pana de Moirod, który w nadziei orderu przesiedział w domu cały miesiąc po wypadku, najdłużej była komentowana niewłaściwa obecność Juljana Sorel, syna cieśli, w gwardji honorowej.
Trzeba było posłuchać na ten temat zbogaconych fabrykantów, którzy od rana do wieczora aż chrypli w kawiarni rozprawiając o równości! To owa wyniosła dama, pani de Rênal, była sprawczynią tej ohydy. A powód? Ładne oczy i świeży buziak młodego kleryka dopowiadały reszty.
Wkrótce po powrocie do Vergy, najmłodszy z chłopców, Stanisław, dostał gorączki. Panią de Rênal ogarnęły straszliwe zgryzoty sumienia. Pierwszy raz zaczęła się zastanawiać nad swą miłością i wyrzucać ją sobie; zrozumiała, jakby cudem, ogrom występku do jakiego dała się pociągnąć. Mimo że z natury religijna, do tej chwili nie pomyślała czem jest jej zbrodnia w obliczu Boga.
Niegdyś, w Sacré-Coeur, kochała Boga z całą namiętnością; teraz drżała przed nim w ten sam sposób. Walki rozdzierające jej duszę były tem straszliwsze, iż umykały się zupełnie działaniu rozumu. Juljan przekonał się, że najlżejsze rozumowanie drażni ją miast uspakajać: widziała w niem podszept djabelski. Ponieważ i Juljan kochał małego Stasia, lepiej rozumieli się rozmawiając o jego chorobie. Niebawem przybrała ona poważny charakter. Wówczas, nieustanne wyrzuty odjęły pani de Rênal wręcz możność snu; zacięła się w jakiemś upartem milczeniu; gdyby otwarła usta, to poto aby wyznać swą zbrodnię przed Bogiem i ludźmi.
— Zaklinam cię, powtarzał Juljan gdy zostali sami, nie mów do nikogo; niech ja sam będę powiernikiem twych cierpień. Jeśli mnie kochasz jeszcze, milcz; twoje słowa nie zmniejszą gorączki biednego Stasia.
Ale perswazje zostawały bez skutku; pani de Rênal mówiła sobie, że, aby uśmierzyć gniew zazdrosnego Boga, trzeba jej znienawidzić Juljana albo też być przygotowaną na śmierć syna. Czuła, że nie może znienawidzić kochanka i dlatego była tak nieszczęśliwa.
— Uchodź odemnie, rzekła jednego dnia, na miłość boską, opuść ten dom: to twoja obecność zabija mego syna. Bóg mnie karze, dodała ciszej; on jest sprawiedliwy, korzę się przed jego sprawiedliwością: zbrodnia moja jest straszna, i ja żyłam w niej bez wyrzutów! To pierwszy znak że Bóg mnie opuścił: mam być podwójnie ukarana.
Juljan był głęboko wzruszony; nie mógł w tem widzieć obłudy ani przesady. — Ona myśli, że zabija syna kochając mnie, a jednak, nieszczęśliwa, kocha mnie więcej niż syna. Niema wątpliwości, zgryzota ją zabija; oto zaprawdę wielkie uczucie. Jakim cudem zdołałem natchnąć taką miłość, ja biedny, bez wychowania, nieokrzesany, czasem tak gminny, tak brutalny?
Jednego dnia, z chłopcem było bardzo źle. Około drugiej w nocy, pan de Rênal zaszedł go odwiedzić. Dziecko trawione gorączką, było bardzo czerwone i nie poznało ojca. Naraz, pani de Rênal rzuciła się do stóp męża: Juljan uczuł, że wyzna wszystko i zgubi się na zawsze.
Szczęściem, wybuch ten zniecierpliwił pana de Rênal.
— Dobranoc, dobranoc, rzekł odchodząc.
— Nie, słuchaj mnie, wykrzyknęła klęcząc i siląc się go zatrzymać. Dowiedz się całej prawdy. To ja zabijam syna. Dałam mu życie i odbieram mu je. Niebo mnie karze; w oczach Boga winna jestem mordu. Muszę się zgubić, upokorzyć siebie samą, może ta ofiara ułagodzi Stwórcę.
Gdyby pan de Rênal miał trochę lotniejszą wyobraźnię, domyśliłby się wszystkiego.
— Romantyczne baśnie! zawołał, usuwając żonę, która siliła się objąć jego kolana. Romantyczne baśnie! Juljanie, każ pan zawołać doktora o świcie.
I poszedł spać. Pani de Rênal osunęła się wpół-zemdlona, odpychając konwulsyjnym ruchem Juljana, który chciał jej przyjść z pomocą.
Juljan zdumiał się.
— Więc to jest wiarołomstwo! rzekł do siebie. Byłoby możliwe, aby ci księża, tacy szalbierze... mieli słuszność? Oni, którzy popełniają tyle grzechów, czyżby posiadali przywilej prawdziwej teorji grzechu? Dziwna rzecz!...
Upłynęło dwadzieścia minut jak pan de Rênal odszedł; Juljan patrzał na ukochaną kobietę, klęczącą z głową wspartą o łóżeczko, martwą, prawie bezprzytomną.
— Oto kobieta o niepospolitej duszy znalazła się w otchłani nieszczęścia, dlatego że mnie poznała, myślał. Godziny mkną szybko. Co mogę dla niej uczynić? Trzeba się zdobyć na coś. Nie chodzi tu już o mnie. Co mi ludzie i ich płaskie błazeństwa! Co mogę zrobić dla niej?... Opuścić ją? Zostawiłbym ją na pastwę najstraszliwszej boleści. Mąż, ten bezduszny bałwan, raczej zaszkodziłby jej niż pomógł. Brutal, zrani ją jakiem twardem słowem, kobieta może popaść w szaleństwo, rzuci się z okna. Jeśli ją opuszczę, jeśli przestanę czuwać nad nią, wyzna wszystko. I kto wie, mimo spadku jaki mu żona wniesie, ten człowiek byłby zdolny zrobić skandal. Gotowa wszystko powiedzieć, wielki Boże! temu drabowi Maslon, który, pod pozorem choroby sześcioletniego dziecka, nie rusza się z tego domu, i nie bez intencji! Ona, w swoim bólu i lęku przed Bogiem, zapomina wszystkiego co wie o człowieku, widzi jedynie kapłana.
— Idź stąd, rzekła nagle pani de Rênal otwierając oczy.
— Dałbym tysiąc razy życie aby ci pomóc, odparł Juljan: nigdy cię tyle nie kochałem, drogi aniele, lub raczej dopiero od tej chwili zaczynam cię ubóstwiać tak jak zasługujesz. Co ja pocznę, zdala od ciebie, i ze świadomością żeś nieszczęśliwa przezemnie! Ale nie mówmy o moich cierpieniach. Wyjadę, tak, ukochana moja. Ale, jeśli cię opuszczę, jeśli przestanę czuwać nad tobą, być wciąż między tobą a mężem, powiesz mu wszystko, zgubisz się. Pomyśl, on wygna cię haniebnie z domu; całe Verrières, Besançon będą mówić o tym skandalu. Zwalą na ciebie wszystko; nigdy w życiu nie podźwigniesz się z hańby...
— Chcę tego, wykrzyknęła wstając. Będę cierpiała, tem lepiej.
— Ale, przez taki okropny skandal, unieszczęśliwisz i jego!
— Ale upokorzę się sama, rzucę się w błoto; w ten sposób może ocalę dziecko. To poniżenie w oczach wszystkich, to może publiczna pokuta. O ile mnie nędznej wolno o tem sądzić, czyż to nie jest największe poświęcenie jakie mogę uczynić Bogu?... Może raczy przyjąć moje upokorzenie i wróci mi syna! Wskaż mi cięższą jaką ofiarę, a spełnię ją natychmiast.
— Pozwól mnie, abym się ukarał, jam także winien. Chcesz bym wstąpił do trapistów? Surowość tej reguły zdoła może przebłagać twego Boga?... Och, Boże, czemu nie mogę wziąć na siebie choroby Stasia!...
— Och, ty go kochasz, rzekła pani de Rênal, rzucając się w jego ramiona.
W tej samej chwili, odtrąciła go ze zgrozą.
— Wierzę ci, wierzę, mówiła, padłszy na nowo na kolana; o mój jedyny przyjacielu! czemu nie jesteś ojcem Stasia! Wówczas nie byłoby straszliwym grzechem kochać cię więcej niż twego syna.
— Pozwolisz mi bym został i abym odtąd kochał cię jak brat? To jedyna rozsądna pokuta; nią zdołamy przebłagać gniew Najwyższego.
— Ale ja, wykrzyknęła wstając, ujmując w dłonie głowę Juljana i przyciągając ją do siebie, ja, czy potrafię kochać cię jak brata? Czy jest w mej mocy kochać cię jak brata?
Juljan zalał się łzami.
— Będę cię słuchał, mówił u jej stóp; będę cię słuchał, cobądź rozkażesz; to jedno mi pozostało. Duch mój grzęźnie w ciemnościach; nie widzę drogi. Jeśli cię opuszczę, powiesz wszystko mężowi, zgubisz siebie i jego. Nigdy, po takiem ośmieszeniu, nie wybiorą go posłem. Jeśli zostanę, będziesz we mnie widziała przyczynę śmierci syna i umrzesz z boleści. Chcesz spróbować, jak podziała na ciebie mój wyjazd? Jeśli chcesz, skarzę się za naszą winę tygodniową rozłąką. Spędzę ten czas gdzie każesz, w klasztorze naprzykład: ale przysięgnij, że, w czasie mej nieobecności, nic nie wyznasz mężowi. Pomyśl, że nie będę mógł wrócić, jeżeli powiesz...
Przyrzekła; Juljan opuścił dom, ale, po dwóch dniach, wezwała go z powrotem.
— Niepodobna mi bez ciebie dotrzymać przysięgi. Powiem wszystko mężowi, jeśli ciebie nie będzie wciąż tutaj, aby mi wzrokiem nakazywać milczenie. Każda godzina tego strasznego życia trwa dla mnie całą dobę.
Wreszcie, niebo ulitowało się nad nieszczęsną matką; Stasiowi przestało grozić niebezpieczeństwo. Ale stało się; pani de Rênal objęła myślą rozmiar występku, nie mogła już odzyskać równowagi. Wyrzuty zostały i stały się tem, czem musiały być w tak prostem sercu. Życie było dla niej niebem i piekłem: piekłem, kiedy nie widziała Juljana, niebem kiedy był u jej nóg. — Nie mam złudzeń, mówiła w chwilach upojenia, jestem przeklęta, przeklęta bez ratunku. Tyś młody, uległeś mym pokusom, niebo ci przebaczy; ale ja jestem stracona. Mam tego nieomylny znak, boję się; któżby się nie bał, widząc przed sobą piekło. Ale w głębi nie żałuję: popełniłabym na nowo swój błąd, gdyby to było możebne. Niech tylko niebo nie karze mnie na tym świecie i nie ściga w mych dzieciach, a będę miała więcej niż zasługuję. Ale ty bodaj, Juljanie, wołała kiedyindziej, czy jesteś szczęśliwy? czy uważasz że dosyć cię kocham?
Nieufność i drażliwość Juljana, który łaknął nad wszystko miłości heroicznej, nie ostały się wobec tak wielkiego, tak oczywistego i ciągłego poświęcenia. Ubóstwiał panią de Rênal. — Mimo że szlachcianka, a ja syn robotnika, kocha mnie... Nie jestem dla niej lokajem, podniesionym do funkcyj kochanka. Wyzbywszy się tej obawy, Juljan pogrążył się we wszystkie szaleństwa miłości, w jej śmiertelne niepokoje.
— Gdybym bodaj mogła ci dać szczęście przez ten krótki czas który mamy przed sobą! wołała, widząc że wątpi o jej miłości. Spieszmy się, jutro może już nie będę twoją. Jeśli niebo ugodzi mnie w dzieciach, próżno siliłabym się żyć, kochać cię, nie widzieć że to twoja zbrodnia je zabija. Nie przeżyłabym tego. Gdybym chciała nawet, nie mogłabym, oszalałabym. Och! gdybym mogła wziąć na siebie twój grzech, jak ty chciałeś tak szlachetnie wziąć gorączkę Stasia.
Ten wstrząs moralny zmienił charakter uczuć Juljana. Miłość jego nie była już tylko podziwem dla piękności, dumą posiadania. Szczęście ich wzbiło się o wiele wyżej; płomień, który ich pożerał, zyskał jeszcze na sile. Miewali chwile graniczące z szaleństwem. Ale nie odnaleźli już rozkosznej słodyczy, błogości bez chmurki, pogodnego szczęścia pierwszej opoki miłości, kiedy jedyną troską pani de Rênal było to że Juljan nie dość ją kocha. Szczęście ich miało niekiedy coś ze zbrodni.
W najsłodszych, najspokojniejszych na pozór chwilach, pani de Rênal wykrzykiwała nagle: — Och! wielki Boże! widzę piekło! — i ściskała konwulsyjnie rękę Juljana. — Cóż za straszliwe męki! ach, zasłużyłam na nie. Ściskała go, tuląc się doń jak bluszcz do muru.
Próżno silił się Juljan uspokoić tę oszalałą duszę. Brała go za rękę, okrywała pocałunkami. I znowu popadała w posępne majaki. Piekło, mówiła, piekło byłoby dla mnie dobrodziejstwem; miałabym jeszcze na ziemi jakiś czas z nim przed sobą; ale piekło na tym świecie, śmierć dzieci... Jednak, za tę cenę, możeby mi odpuszczono zbrodnię... Och! wielki Boże, nie chcę łaski za tę cenę. Te biedne dzieci nie obraziły cię: to ja, ja sama jestem winna: kocham człowieka, który nie jest moim mężem!
Czasami następowały chwile pozornego spokoju. Pani de Rênal siliła się panować nad sobą; nie chciała zatruwać życia ukochanemu.
Wśród tych kolejnych przypływów miłości, zgryzoty i rozkoszy, dnie mijały z szybkością błyskawicy. Juljan stracił nałóg zastanawiania się.
Panna Eliza wybrała się, z powodu jakiegoś drobnego procesu, do Verrières. Spotkała pana Valenod, który miał Juljana mocno na wątrobie. Ona sama nienawidziła Juljana i często natrącała o nim dyrektorowi Przytułku.
— Zgubiłby mnie pan, gdybym powiedziała całą prawdę!... rzekła jednego dnia do pana Valenod. Gdzie chodzi o ważne rzeczy, tam państwo wszyscy trzymacie z sobą... Nie przebacza się biednym sługom, jeśli zdradzą pewne tajemnice...
Po tych zwykłych ceregielach które podrażniona ciekawość pana Valenod umiała skrócić, dygnitarz ten dowiedział się rzeczy nader dotkliwych dla swej miłości własnej.
Kobieta najdystygowańsza w okolicy, którą od sześciu lat otaczał takimi względami, i to, nieszczęściem, z wiedzą i na oczach całego świata; kobieta tak dumna, której lekceważenie przyprawiło go tyle razy o rumieniec, pasowała na swego kochanka czeladnika przebranego za preceptora. I — aby nic nie brakło upokorzeniu pana Valenod — pani de Rênal ubóstwia tego kochanka! Co więcej, dodawała służąca z westchnieniem, pan Juljan nie raczył nawet zabiegać się o to, nie porzucił wobec pani zwykłej swej obojętności.
Eliza zyskała pewność tego dopiero na wsi, przypuszcza jednak, że romans zaczął się o wiele dawniej. — Dlatego to z pewnością, dodawała z żalem, nie chciał swego czasu ożenić się ze mną. A ja, głupia, radziłam się pani de Rênal, prosiłam ją aby pomówiła z preceptorem!
Tego samego dnia, pan de Rênal otrzymał, wraz z dziennikami, długi anonimowy list, objaśniający go najszczegółowiej o wszystkiem co się dzieje w domu. Juljan spostrzegł, że, czytając ten list, skreślony na sinym papierze, pan de Rênal blednie i obrzuca go nienawistnem spojrzeniem. Przez cały wieczór mer nie zdołał ochłonąć; próżno Juljan starał się go rozchmurzyć, wypytując o genealogję pierwszych rodzin w okolicy.