<<< Dane tekstu >>>
Autor Anonimowy
Tytuł Czerwonoskóra władczyni
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 3.8.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Czerwonoskóra władczyni
Dom, w którym straszy

„Do nędznego tchórza Buffalo Billa“.
„Od pewnego czasu jesteś przyczyną nieustannych niepokojów w Durango City, a co więcej, kupiłeś w górach, w pobliżu tego miasta, rancho, zwane Ranchem Duchów, którego wszyscy właściciele zginęli w tajemniczy sposób.
Chwalisz się, że zaprowadzisz porządek w tych stronach i pomścisz zabójstwo majora Harta i jego syna. Ocaliłeś córkę majora Harta Hazel i córkę wodza Sjuksów. Wyrwałeś obie z moich rąk, ale to ci nie ujdzie płazem.
Jak prawdziwy pies gończy wywęszyłeś, że Hastings, kapitan Vigilantów, jest moim sprzymierzeńcem. Zaatakowałeś go, ale nie udało ci się go zlikwidować. A teraz uprzedzam cię, psie, że jeszcze żyję i nie pozwolę, abyś mieszał się do nieswoich spraw.
Jeśli rzeczywiście masz dość odwagi na to, aby zamieszkać w Rancho Duchów, będziesz miał do czynienia z ludźmi, którzy poprzysięgli ci zgubę. Wyślemy cię do piekła, gdzie jest twoje właściwe miejsce. Mam jednak nadzieję, że nie odważysz się na przybycie w okolice Durango City i jeszcze raz powtarzam, że jesteś nędznym i tchórzliwym psem“.
„El Mogador“.

W chwili gdy Buffalo Bill otrzymał ten list, znajdował się w forcie, odległym o sześćdziesiąt mil od Durango City. Gdy pokazał list komendantowi fortu, twarz oficera wydłużyła się.
— Co pan zamierza uczynić, Cody? — zapytał.
— Odwiedzę moje rancho — rzekł spokojnie wywiadowca. — Wydaje mi się, że ta sprawa warta jest zachodu.
Pułkownik uśmiechnął się i rzekł:
— Nie wolno panu zapominać, Buffalo Bill, że ta sprawa jest bardzo poważna. Udając się do Rancha Duchów naraża się pan na poważne niebezpieczeństwo. Z raportów, jakie otrzymałem z Durango City wynika, że w tej osadzie znów zapanowała anarchia. Szumowiny i męty społeczne znów są górą. Najlepszym tego dowodem jest zresztą ten list. O ile wiem, bandyci grasują w całej okolicy. Przebierają się oni za Sjuksów, pragnąc, aby wszystkie ich zbrodnie szły na rachunek Indian. Wie pan również, że Hastings, który stoi na czele Vigilantów (ochotników, którzy walczą z przestępcami), jest sprzymierzeńcem El Modagora i współdziała z nim...
Pułkownik począł przechadzać się wielkimi krokami po pokoju, pogrążony w rozmyślaniach.
— To byłoby śmieszne, gdyby nie było tak tragiczne... — rzekł po chwili. — Pomyśleć, że Vigilanci, którzy powinni być stróżami prawa i sprawiedliwości, łączą się z bandytami i działają na szkodę spokojnych i uczciwych obywateli. To straszne!
— Nic w tym nie ma dziwnego — rzekł spokojnie Buffalo Bill. — Na Granicy jest zawsze bardzo dużo złych elementów, które wykorzystują każdą okazję, aby występować przeciwko prawu. Hastings nie jest bynajmniej wyjątkiem. Wie pan przecież, pułkowniku, że na Zachód przybywają nie tylko uczciwi i pracowici ludzie. Wszyscy, którzy zadarli ze sprawiedliwością na Wschodzie, wszyscy ci, którym grozi więzienie, a nawet szubienica, uciekają na Zachód. Niektórzy z nich zamieniają się tu w dzielnych obywateli, ale większość nie zrywa z przeszłością i kontynuuje zbrodniczą działalność, w nadziei, że wymiar sprawiedliwości w naszych stronach jest mniej szybki i sprawny niż na Wschodzie. Trzeba ich więc ciągle przekonywać, że się mylą.
— Dobrze więc! — zawołał komendant. — Niech pan zabierze oddział wywiadowców oraz dwa szwadrony kawalerii i niech ona jedzie do Durango City.
Buffalo Bill roześmiał się.
— Nie, pułkowniku — rzekł. — Wolę sam wyruszyć na tę wyprawę. Wojsko zawadzałoby mi tylko.
— W takim razie nawet sam prezydent Stanów Zjednoczonych nie będzie mógł ręczyć za pańskie bezpieczeństwo! — zawołał pułkownik.
— Będę uważał na siebie... — uśmiechnął się Cody — Wybieram się natychmiast w drogę. Kupię nieco bydła i udam się z moim wiernym pieskiem Gryfem do rancha. Tam urządzę sobie punkt wypadowy. Oczywiście, że będę potrzebował pomocy, ale znajdę ją na miejscu. Wie pan, pułkowniku, że oddałem ważną usługę wodzowi Sjuksów Czarnej Stopie i jego córce, którą nazywają Masampa. Gdy tylko zajdzie potrzeba, mogę liczyć na pomoc całego plemienia Sjuksów. Miss Hazel Hart ma na swoim rancho również dość cowboyów, aby przyjść mi w razie potrzeby z pomocą. A poza tam jestem jeszcze ja sam. Wie pan dotrze, pułkowniku, że Buffalo Bill nie pozwoli sobie dmuchać w kaszę i że gdy zajdzie potrzeba, potrafi sobie dać rade z przeciwnikiem.
Przygotowania do wyjazdu zabrały dwa dni. Tymczasem w forcie rozchodziły się najfantastyczniejsze pogłoski. Mówiono, że Buffalo Bill zamierza zrezygnować z dalszej działalności, że opuszcza armię i udaje się do Rancha Duchów, aby tam spokojnie hodować konie do końca życia.
Ludzie szeptali po kątach, kiwali i potrząsali głowami, kłócili się, ale najrozumniejsi utrzymywali, że w wyjeździe Buffalo Billa kryje się jakaś tajemnica, że wywiadowca ma jakieś ukryte plany.
Buffalo Bill uśmiechał się tylko. Pod eskortą kilku żołnierzy, którzy pomogli mu poganiać konie i bydło, udał się do Rancha Duchów, a potem odesłał żołnierzy z powrotem do fortu.
Chata Buffalo Billa leżała w kotlinie, między stromymi skałami, które otaczały ją ze wszystkich stron. Dokoła było dość trawy dla koni i bydła, a i drzewa nie brakło w okolicy.
Było to więc miejsce jakby stworzone na rancho, a jednak dom i okolica nie cieszyły się dobrą sławą. Dom nazywano Ranchem Duchów, gdyż mówiono, że w nocy uwijają się dokoła widma, które napełniają powietrze strasznymi wrzaskami. Nikt nie utrzymał się długo na tym rancho. Niektórzy właściciele uciekali po kilku dniach pobytu, inni zaś ginęli w tajemniczy sposób. Nie ulegało wątpliwości, że padali ofiarami tajemniczych zamachowców.
Gdy Buffalo Bill odesłał swą eskortę do fortu, udał się wraz ze stadem i wiernym Gryfem do pobliskiego wąwozu, gdzie znajdowała się naturalna zagroda dla zwierząt. Cody był niemało zdumiony, gdy ujrzał w zagrodzie kilka koni i kilka sztuk bydła, które spokojnie skubały trawkę.
— Patrzcie! — zawołał z radością. — Przyjaciel Bricktop dotrzymał słowa! Opiekuje się moimi zwierzątkami...
Bricktop był poszukiwaczem złota, a przynajmniej podawał się za takiego. Był to człowiek tego rodzaju, jakich często napotyka się na Dalekim Zachodzie. Nie należał do najspokojniejszych i najuczciwszych obywateli Durango City, ale oddał Buffalo Billowi jakąś usługę i Cody postanowił wykorzystać dobre skłonności swego nowego sprzymierzeńca.
Dzięki Bricktopowi wywiadowcy udało się zdemaskować Hastingsa i jego fałszywych Vigilantów. Rozegrała się wówczas w Rancho Duchów straszliwa walka Buffalo Billa przeciwko kilkunastu bandytom, z której dzielny wywiadowca wyszedł zwycięsko.
Buffalo Bill zbliżył się teraz do domu, gdy nagle Gryf zawarczał podejrzliwie, okazując obawę. Buffalo Bill spojrzał w kierunku domu i ujrzał, że na ścianie wisi na gwoździu szkielet ludzki.
— Nie lękaj się, piesku... — rzekł łagodnie Cody. — Przecież to nasz stary znajomy. Znalazłem go kiedyś w łóżku! Tym razem jednak przekonamy się, kto jest autorem tych wszystkich psich figlów i ukarzemy go przykładnie.
Cody śmiało zbliżył się do chaty, pchnął drzwi i znalazł się w izbie. Była ona umeblowana bardzo prymitywnie, ale nie brak w niej było niczego, co jest niezbędne w życiu na Dzikim Zachodzie.
Buffalo Bill pozostał na swoim rancho cały dzień, zajmując się sprawami gospodarskimi i bydłem. Gryf nie odstępował go ani na chwilę, przeszukując dokładnie wszystkie kąty i napełniając powietrze swym wesołym naszczekiwaniem.
Nazajutrz Buffalo Bil! dosiadł konia i pogalopował w kierunku Durango City. Podejmował rękawicę, jaką rzucił mu El Mogador.
Durango City nie można było nazwać wsią, ale też nie zasługiwało ono na nazwę miasta. Była to duża osada, bardzo chaotycznie zabudowana i zamieszkała przez poszukiwaczy złota, kupców i ludzi o nieokreślonym zajęciu.
Przybyszowi rzucał się przede wszystkim w oczy wielki budynek Hotelu pod Bawołem, który był jednocześnie zajazdem, restauracją i domem gry. Rzecz jasna, że spragniony cowboy mógł znaleźć tam tyle whisky, ile tylko dusza zapragnie.
Najważniejszą salą w Hotelu pod Bawołem była sala jadalna, gdzie zbierali się codziennie wszyscy prawie obywatele osady, aby pogawędzić nieco przy kieliszku. Dokoła sali jadalnej znajdowało się mnóstwo małych pokoików, w których specjalnie wyróżniani goście mogli spokojnie grać w karty.
Z korytarza prowadziły drzwi do kuchni oraz do magazynu, w którym można było kupić wszystko — od igły, do konia.
Było już prawie południe, gdy Buffalo Bill zjawił się w Durango City. Wjechał wolnym truchtem w ulice osady, a za nim biegł zwolna Gryf z wywieszonym ozorem. Nagłe pojawienie się Buffalo Billa wywołało w osadzie wielkie poruszenie. Ludzie zatrzymywali się na ulicy i pokazywali sobie wywiadowcę palcami.
— Buffalo Bill powrócił!... Ten człowiek ma odwagę...
— On myśli, że nic mu nie grozi, gdy Hastings i Bouncer Brooks są za kratkami...
— A ja myślę, że dziś jeszcze będzie wesoło w Durango... Znam takich, którzy przysięgli mu zgubę!
— To znana rzecz! On nie powinien narażać się na niebezpieczeństwo. Nikt nie może odpowiadać za to, że wpakują mu kulę w łeb z zasadzki...
Mieszkańcy Durango City nie krępowali się bynajmniej z wypowiadaniem swych opinii i Buffalo Bill słyszał wszystkie te głosy, ale nic sobie z nich nie robił. Jechał zwolna przez ulicę i rozglądał się od niechcenia na wszystkie strony.
Zatrzymał się wreszcie przed Hotelem pod Bawołem, zsiadł z konia i przywiązał go do słupa przed drzwiami.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: anonimowy.