<<< Dane tekstu >>>
Autor Anonimowy
Tytuł Czerwonoskóra władczyni
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 3.8.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Awantura w Hotelu pod Bawołem

Pierwsze swe kroki skierował wywiadowca do magazynu, gdzie królował za ladą stary Sloan. Przyjął on Buffalo Billa z otwartymi ramionami i powitał go serdecznie.
— Cieszę się serdecznie, że przybyłeś znów do nas, Bill! — zawołał, a potem pochylił się do ucha wywiadowcy i rzekł przyciszonym głosem: — Jesteś bardzo nieostrożny... Czy nie wiesz, że są tu ludzie, którzy przysięgli ci śmierć? Patrz, tam przy drzwiach... To jeden z nich!... Musisz się strzec, Bill...
Buffalo Bill uśmiechną} się lekko. Człowiekiem, którego wskazywał magazynier był nikt inny, jak Bricktop. Rzecz jasna, że Bricktop nie opowiadał nikomu w osadzie, że pomaga Buffalo Billowi. Uchodził on, jak i inni bandyci i złoczyńcy, do których grona niedawno jeszcze należał, za nieprzejednanego wroga Buffalo Billa.
Buffalo Bill zauważył odrazu swego sprzymierzeńca, ale nie chciał rozmawiać z nim na oczach ludzi, aby go nie zdemaskować. Odwrócił się jakby od niechcenia w stronę drzwi i zagadnął Bricktopa., który stał pod drzwiami:
— Zdaje się. że jesteś jednym z tych, którzy napadli mnie w moim rancho?
— Tak... — mruknął Bricktop. — Byłem tam i żałuję teraz gorzko. To wstyd dla nas, że nie mogliśmy sobie dać rady z jednym człowiekiem...
Odpowiadając Buffalo Billowi były łotr mrugnął na niego nieznacznie, dając mu w ten sposób znak, że chce z nim porozmawiać na osobności. Buffalo Bill dostrzegł mrugnięcie i skinął nieznacznie głową na znak, że zrozumiał. Jednocześnie zapytał głośno:
— A więc nie chciałbyś mieć więcej ze mną do czynienia?
— Za żadne skarby świata — odparł Bricktop. — Jeszcze mi życie miłe...
Ludzie, którzy znajdowali się właśnie w magazynie, wybuchnęli śmiechem na takie oświadczenie byłego bandyty. Tymczasem Buffalo Bill wyszedł z magazynu i począł powoli kroczyć ulicą, kierując się pod mur magazynu, ukryty między drzewami. Po chwili dopędził go tam Bricktop.
— A więc jednak n\przybyłeś. Buffalo... — rzekł Bricktop zduszonym głosem.
— Czy wiesz coś o pewnym liście, który przysłano pod moim adresem? — zapytał z uśmiechem wywiadowca.
Bricktop kiwnął głową i rzekł:
— Wiem wszystko, stary... Wiem również, że chcą cię wciągnąć w pułapkę. Są ludzie, którzy przysięgli, że Buffalo Bill nie powróci żywy z Rancha Duchów
— Czy znasz jakieś szczegóły?
— Zaraz ci wszystko powiem, co wiem. Nie znam wszystkich szczegółów, gdyż nie należę do starszych bandy, a jestem tylko zwykłym członkiem. Wiem tylko, że list, który dostałeś, miał zwabić cię do Rancha Duchów, gdzie El Mogador i dwunastu jego ludzi ma cię napaść i zabić... El Mogador, którego twarzy nikt nie zna w naszej osadzie, ma zamiar dostać się do Vigilantów i stanąć na ich czele... Będzie jeszcze gorszy od Hastingsa. Chce napaść cię już jako dowódca Vigilantów, a potem oskarżyć cię o kradzież koni.
— Hm!... — mruknął Buffalo Bill. — Będzie tu jeszcze gorąco...
Bricktop rozejrzał się podejrzliwie dokoła, jakby obawiając się, że ktoś podsłuchuje a potem rzekł:
— To nie wszystko jeszcze. Bill... Gdy zjawiłeś się w Durango City, naraziłeś się na nieustające niebezpieczeństwo. Musisz uważać na siebie, gdyż z za rogu każdej ulicy, z każdego kąta czyha na ciebie śmiertelne niebezpieczeństwo.
— Czy to wszystko?
— Nie traktuj tego tak lekko, Buffalo... — rzekł poważnie Bricktop. — Na twoim miejscu poprosiłbym o pomoc Masampę, młodą władczynię Sjuksów.
— Mówisz o córce Czarnej Stopy? Masz słuszność. Mogę zawsze liczyć na jej pomoc. Czy udasz się do niej z poleceniem ode mnie?
— Jestem zawsze na twoje usługi, Bill...
— Nie będziesz tego żałował. Gdy wypędzę „duchy“ z mojego rancha, nie będzie ono miało dla mnie żadnej wartości i będziesz je sobie mógł zabrać...
— Niech cię kule biją, Bill! — zawołał zdławionym głosem nawrócony bandyta.
— A więc zaniesiesz Masampie mój list. Ta dziewczyna umie pisać i czytać. Sjuksowie nie uczynią ci nic złego, jeśli zjawisz się w ich obozie jako mój wysłannik. Ale teraz dość rozmowy! Jestem głodny jak wilk i idę na obiad do Hotelu pod Bawołem. Bądź zawsze w pobliżu mnie, ale nie rzucaj się w oczy.
Buffalo Bill udał się teraz szybko do sali jadalnej. Sala była przepełniona, gdyż wszyscy mieszkańcy Durango City spodziewali się jakichś niezwykłych wydarzeń i tłumnie zebrali się w hotelu
Pojawienie się Buffalo Billa na sali wywołało olbrzymie poruszenie. Rozległy się szepty i przyciszone rozmowy. Wszyscy wiedzieli, że w mieście znajdują się osoby, które zapowiadały niejednokrotnie, że zastrzelą Buffalo Billa jak psa przy jego pierwszym pojawieniu się w Durango City. Zanosiło się na grubszą awanturę.
Nie okazując najmniejszego wzburzenia Cody przecisnął się przez tłum i zajął miejsce przy jednym ze stolików. Po chwili powstał, zostawił kapelusz na krześle na znak, że miejsce jest zajęte i zbliżył się do kontuaru, aby podpisać się w księdze nowoprzybyłych.
Za kontuarem stał właściciel baru, którego wygląd bynajmniej nie budził zaufania. Buffalo Bill przerzucił księgę, chwycił za pióro i zamierzał się podpisać. Nagle, zanim obecni zdążyli się zorientować, wywiadowca rzucił się na ziemie i przypadł płasko do podłogi.
W tej samej chwili padł strzał i oberżysta, który stał za ladą, wydał okrzyk bólu. Kula, przeznaczona dla Buffalo Billa, przebiła mu ramię.
Buffalo Bill zerwał się na równe nogi, chwycił rewolwer i dał ognia. Wywiadowca spostrzegł, że w chwili gdy zamierzał podpisać się w księdze, jakiś człowiek dobył rewolweru. Cody nie dał poznać po sobie, że zauważył ten manewr i w ostatniej chwili rzucił się na ziemię. Zapamiętał jednak, gdzie stał zamachowiec i gdy tylko zerwał się na nogi, strzelił w tę stronę.
Obecni rzucili się w stronę bandyty, który leżał na podłodze, jęcząc z bólu. Buffalo Bill postrzelił go w pierś.
— Trafiony! — rozległy się głosy.
— Buffalo Bill nigdy nie chybia!
— To jeden z tych, którzy przysięgli wywiadowcy zgubę!...
— Zaopiekujcie się oberżystą!...
Kilku ludzi podniosło jęczącego oberżystę i zaniosło go do jego mieszkania. Inni zajęli się bandytą, który został opatrzony i umieszczony w areszcie. Tymczasem Buffalo Bill podpisał się w księdze, jakby nic nie zaszło i spokojnym krokiem skierował się ku swemu stolikowi. Gdy zbliżył się chłopiec hotelowy, wywiadowca zamówił dwa obiady, jeden dla siebie, a drugi dla swego psa Gryfa.
— Przypuszczam, że nie macie tu specjalnych obiadów dla psów? — zapytał.
— Nie! — odparł rezolutnie chłopiec. — Przypuszczam, że pański pies nie pogardzi ludzkim jedzeniem.
Buffalo Bill roześmiał się wesoło i oparł się wygodnie o poręcz krzesła. Wiedział, że niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło i nie łudził się ani na chwilę, że może być spokojny, ale na twarzy jego nie malowało się żadne wzruszenie. Uśmiechał się spokojnie i czekał na podanie obiadu
Obserwował nieznacznie otaczających go ludzi, badając pilnie ich twarze. Buffalo Bill odznaczał się niezwykła pamięcią. Gdy widział kiedyś jakaś twarz, potrafił zapamiętać ją na całe życie.
W pewnej chwili zauważył jakiegoś człowieka, który przecisnął się przez tłum do stolika, na którym leżały serwetki dla kelnerów, zabrał jedną serwetkę, opasał się nią i udał się do kuchni, jakby pragnąc uchodzić za kelnera.
Manewry te nie uszły bystrego oka Buffalo Billa. Spojrzał w pewnym momencie na twarz tajemniczego człowieka i poznał w nim natychmiast jednego z rzekomych Vigilantów, którzy napadli go w swoim czasie pod dowództwem Hastingsa.
Buffalo Bill zrozumiał, że szykuje się nowy zamach na jego życie. Przed sobą miał lustro, w którym mógł obserwować poruszenia przebranego bandyty. Widać było w tym lustrze wejście do kuchni, w którym lada chwila powinien znów pojawić się złoczyńca.
Ale obiad zbliżał się ku końcowi, a bandyty nie było widać. Buffalo Bill zapalił spokojnie cygaro i zaciągnął się dymem. Przed nim stała filiżanka kawy. Nagle Gryf, który przez cały czas siedział spokojnie pod stołem, zjeżył sierść i począł groźnie warczeć. Buffalo Bill spojrzał na psa z niepokojem, gdy zwierzę zerwało się na równe nogi i jednym skokiem rzuciło się ku oknu, które znajdowało się za plecami wywiadowcy
Wszyscy spojrzeli w tym kierunku i ujrzeli przewracające się na podłodze dwa ciała. Gryf zwarł się w straszliwej walce z jakimś człowiekiem, który zaszedł Buffalo Billa od tyłu, przedostał się przez okno do sali i zamierzał strzelić w plecy wywiadowcy.
Był to ten sam człowiek, który dostał się do kuchni w przebraniu kelnera. Gryf, który leżał pod stołem, zauważył człowieka skradającego się przez okno. Rozumne zwierzę zaczekało, aż nieprzyjaciel znajdzie się na sali i dopiero wtedy skoczyło mu do gardła.
Bandyta nie zdążył już strzelić. Pies rzucił się na niego z gwałtownością huraganu i począł szarpać go zębami. Przerażony bandyta zasłaniał gardło przed straszliwymi kłami Gryfa, który gryzł bez litości, warcząc straszliwie.
Buffalo Bill z trudem oderwał psa od ofiary. Bandyta leżał bezwładnie na ziemi, dysząc ciężko i jęcząc. Kły psa poraniły go ciężko.
— Leżeć, Gryf — rzekł Cody, głaszcząc psa po grzbiecie. — Leżeć, piesku... Jesteś dzielnym bydlątkiem!...
Ranny bandyta został natychmiast zaprowadzony do aresztu, a Buffalo Bill spokojnie zasiadł przy stoliku i zawołał:
— Hej, chłopcze! Podaj mi inna kawę, bo ta zupełnie wystygła!
Gryf uspokoił się już zupełnie i zwinąwszy się w kłębek położył się u stóp swego pana, podnosząc co chwila na niego swe mądre ślepia.
— Porcję mięsa dla Gryfa! — zażądał Buffalo Bill. — Dzielna psina zasłużyła na to.
Ludzie, którzy znajdowali się na sali, utworzyli dokoła Gryfa i jego pana wielki, pusty krąg. Lękali się zarówno pana, jak i jego psa. W Hotelu pod Bawołem zapanował spokój. Wszyscy wiedzieli jednak, że spokój ten potrwa niedługo. W osadzie znajdowało się jeszcze wielu ludzi, którzy byli nieprzejednanymi wrogami Buffalo Billa i przysięgli mu zgubę. Kto wie, czy na sali nie znajdował się w przebraniu sam El Mogador, przywódca bandytów, dla którego pozbycie się Buffalo Billa było kwestią życia i śmierci.
Ludzie patrzyli na siebie podejrzliwie, nie ufając sobie wzajemnie. Spośród obecnych na sali jeden tylko człowiek zachował zupełny spokój. Człowiekiem tym był Buffalo Bill. A w kącie obok drzwi zaczaił się Bricktop, który pilnie rozglądał się na wszystkie strony, czy nie zauważy w pobliżu znajomej twarzy jednego z ludzi El Mogadora.
Ale nic się nie zdarzyło. Buffalo Bill dopił kawy i począł zabierać się do wyjścia, a Gryf pożerał z apetytem smakowity płat mięsa, przyniesiony mu z kuchni.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: anonimowy.