<<< Dane tekstu >>>
Autor Anonimowy
Tytuł Czerwonoskóra władczyni
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 3.8.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Człowiek o wielu nazwiskach

Wreszcie Buffalo Bill zapłacił rachunek i spokojnym krokiem opuścił lokal. Gryf kroczył za swoim panem godnie i powoli, oblizując się po smacznym mięsie. Cody skierował się ku lokalowi, który nosił piękną nazwę „U Bram Raju“. Nie był to jednak raj. Gdyby zakładowi, za którego ladą królował Paddy Wells, nadać jego właściwą nazwę, brzmiałaby ona niewątpliwie „Piekło“.
Buffalo Bill wszedł do baru. Panował tu nieopisany hałas i gwar. Ludzie grali w karty, pili przy bufecie, kłócili się, a od czasu do czasu sięgali po rewolwery. W takich chwilach wszyscy cofali się szybko pod ściany, aby nie zainkasować kuli przeznaczonej dla kogo innego.
Gdy Buffalo Bill ukazał się w drzwiach, oczy wszystkich zwróciły się w jego kierunku. Bywalcy lokalu poczuli się nagle nieco nieswojo, gdyż znali dobrze Buffalo Billa i wiedzieli, że jeśli zdecydował się na przybycie do tak obskurnej knajpy, musi mieć w tym jakiś ukryty cel.
Ale Buffalo Bill nie patrzył na nikogo, mimo, że dokoła rozlegały się przytłumione okrzyki i rozmowy. Wywiadowca nie dbał o drobnych przestępców — chodziło mu tego wieczora o grubszą zwierzynę.
Podniecenie, wywołane pojawieniem się Buffalo Billa w zakładzie, minęło szybko. Goście wrócili do kart i whisky i no chwili dokoła znów zapanował wesoły gwar. Buffalo Bill siedział spokojnie przy stoliku, a Gryf ułożył się u jego stóp, zwinął się w kłębek i przymknął ślepia.
Nagle Cody spojrzał w kierunku drzwi, które właśnie się otwierały. Stanął w nich jakiś człowiek potężnego wzrostu, który rozejrzał się po sali, a potem począł przeciskać się między stolikami, witając się z licznymi znajomymi.
Był to wielki drab, odziany w strój poszukiwacza złota. Jego opalona na brązowo twarz okolona była czarną brodą, a spod krzaczastych brwi patrzyły oczy czarne i przenikliwe. Buffalo Bill spojrzał na tę twarz i powziąwszy nagle decyzję powstał i szybkim krokiem zbliżył się do przybysza.
— Co za spotkanie! — zawołał głośno. — Kapitan Calvin Clement!
Brodacz drgnął, jakby go ukąsił jakiś zjadliwy owad i spojrzał na człowieka, który zbliżał się ku niemu. Po chwili odzyskał jednak panowanie nad sobą i rzekł spokojnie:
— Pan się myli. Nie noszę tego imienia, które pan przed chwilą wymienił...
— Czy na pewno? — rzekł Cody z uśmiechem. — A mnie się wydaje, że pan ma tylko nader krótką pamięć, kapitanie Clement! Co do mnie, to zapewniam pana, że moja pamięć działa doskonale. Gdy spotkaliśmy się ostatnim razem przed kilkunastu laty nie byłem jeszcze wywiadowcą armii, lecz skromnym kurierem konnym. Mimo to dałem panu porządnie po łapach gdy chciał pan zaatakować dyliżans, którym się opiekowałem. Było was wtedy trzech, ale pan jeden wyszedł cało z walki. Czy teraz pan pamięta?
Słowa te, wypowiedziane głośno i wyraźnie, wywołały na sali olbrzymie poruszenie. Dokoła Buffalo Billa i człowieka o czarnej brodzie zebrała się grupka ciekawych. Brodacz pozostał zupełnie spokojny i opanowany.
— Powtarzam, że pan się myli — rzekł chłodno. — Możliwe, że jestem podobny do człowieka, o którym pan mówi... Ja zaś nie pomylę się chyba, jeśli wyrażę przypuszczenie, że pan jest słynnym wywiadowcą Buffalo Billem? Słyszałem, że jest pan w naszej kolonii...
— Tak. Jestem Buffalo Billem — rzekł spokojnie wywiadowca. — Pan zaś nosi wiele imion. Nie wiem, jak pan się obecnie nazywa, ale wiem, że dawniej nazywał się pan Calvin Clement, a czasem przybiera pan imię El Mogador!
Szmer, jaki rozległ się między słuchaczami, został zagłuszony potężnym wybuchem śmiechu człowieka z czarną brodą.
— To wspaniałe! — zawołał brodacz. — Wydaje mi się, że pan jest dziś w dobrym humorze, Cody! Ale żarty na bok. Wiem o istnieniu El Mogadora, ale nie widziałem go nigdy w życiu. Mam jednak nadzieję, że zawrę z nim znajomość, gdyż obrano mnie dziś kapitanem Vigilantów i niebawem mam zamiar wyruszyć na wyprawę przeciwko temu bandycie. Jestem następcą Hastingsa i nazywam się Burke Traller.
— Jeszcze jedno imię!... — uśmiechnął się Buffalo Bill. — Imiona zmienia się równie łatwo jak peruki i fałszywe brody. Nie można jednak zmienić oczu, a te pozostały te same. Pamiętam doskonale twoje oczy, panie El Mogador, Calvinie Clement czy też Burke Traller.
— Tego już za dużo! — zawołał jakiś drab, przeciskając się przez tłum. — Jeśli pan pragnie awantury, musi pan się wynosić, Cody! Przecież to śmieszne, co pan opowiada! Burke Traller jest moim przyjacielem od wielu lat i znam go tylko pod tym imieniem...
Człowiekiem, który wypowiedział te słowa, był Paddy Wells, właściciel zakładu. Słowa jego przyjęte zostały z aprobatą, zwłaszcza, że Traller natychmiast kazał obdzielić wszystkich wódką na swój koszt.
Buffalo Bill zdawał sobie sprawę, że plan jego nie udał się. Miał on zamiar nagłością swego wystąpienia zaskoczyć bandytę i wydobyć z niego przyznanie się do winy, ale El Modagor był szczwanym lisem i nie okazał ani na chwilę wzburzenia. Cody był pewny, że ma do czynienia z Clementem, który obecnie stał na czele wielkiej bandy i wiedział, że prędzej czy później schwyta go na gorącym uczynku. Teraz jednak należało zachować spokój.
Cody miał wielką ochotę zbliżyć się do Trallera i zerwać mu czarną brodę, która z pewnością była przyprawiona, ale opanował się. Postanowił czekać.
Po chwili Traller zbliżył się z przyjaznym uśmiechem do wywiadowcy i zaprosił go do bufetu. Buffalo Bill przyjął zaproszenie.
— Napiję się z panem — rzekł — ale pod warunkiem, że ja stawiam następną kolejkę dla całej kompanii.
Gdy towarzystwo napiło się raz i drugi raz na koszt Buffalo Billa, na sali zapanował wesoły nastrój. Wywiadowca wyczuł, że wszyscy darzą go sympatią.
— Czy chciałby pan zagrać ze mną w karty? — zaproponował po chwili Traller.
— Z przyjemnością — odparł Buffalo Bill. Obaj mężczyźni zasiedli przy stoliku, otoczeni kręgiem ciekawych. Wszyscy rozumieli, że nie chodzi tu o zwykłą partię kart, lecz o rozgrywkę na śmierć i życie. Domyślano się, że Traller wykorzysta grę, aby wywołać awanturę.
— W co zagramy? — zapytał bandyta.
— Wszystko jedno.
— Jaka stawka?
— Czy dziesięć dolarów wystarczy?
— Doskonale!
Gra rozpoczęła się. Buffalo Bill był zupełnie spokojny i opanowany. Wygrał pierwszą partię. Następną wygrał Traller, a potem dwie kolejne wygrał znów Buffalo Bill. Traller zasępił się i widać było, że jest bardzo wzburzony. Cody przyjmował z równą obojętnością wygrane i przegrane.
Następną partię przegrał znów Traller. Bandyta rzucił karty na stół i zawołał:
— Pan jest szulerem, Cody!
W tej samej chwili Traller wyrwał zza pasa rewolwer i wymierzył go w kierunku Buffalo Billa. Na twarzy wywiadowcy nie drgnął ani jeden muskuł. Patrzył spokojnie w oczy przeciwnika, jakby chodziło o niewinną zabawę.
— Leżeć, Gryf! — rzekł spokojnie.
Słowa te zmieniły zupełnie sytuację. Traller wiedział o wypadku w Hotelu pod Bawołem i zląkł się, że pies powtórzy swój dzisiejszy wyczyn. Bandyta spojrzał w kierunku psa i ta chwila nieuwagi wystarczyła w zupełności Buffalo Billowi.
W ciągu ułamka sekundy wyrwał zza pasa rewolwer, a jednocześnie unieruchomił dłoń bandyty w stalowym uścisku. Rewolwer Trallera wypadł na ziemię.
Calvinie Clement, vel El Mogador, vel Burke Traller! — rzekł zimno wywiadowca. — Nie chodzi tu zresztą o imię, które można zmienić. Zaprosiłeś mnie do gry, aby zaskoczyć mnie znienacka. Rzuciłeś mi w twarz oskarżenie, którego nigdy nie zapomnę! Nie zdajesz sobie jednak sprawy, że masz do czynienia z Buffalo Billem, łotrze! Nie lękam się łotrów w twoim stylu! Mógłbym cię teraz zastrzelić jak psa, ale nie chcę robić konkurencji katowi. Ostrzegam cię, że urządzam na ciebie polowanie. Strzeż się! Jeśli chcesz ocalić swą nędzną skórę, wynoś się jak najprędzej z Durango City nie pokazuj mi się na oczy, bo gorzko tego pożałujesz! Następnym razem nie będę miał litości nad tobą.
— To ty powinieneś się raczej pilnować... — wykrztusił bandyta z wściekłością.
Buffalo Bill roześmiał się i powstał z krzesła.
— Dobranoc panom! — rzekł wesoło.
Wywiadowca skierował się powoli ku drzwiom, a za nim ruszył powoli Gryf. Wszyscy śledzili wzrokiem wyniosłą postać bohatera Dzikiego Zachodu, który spokojnie wyszedł na ulicę i zatrzasnął za sobą drzwi.
Gdy wywiadowca zniknął za drzwiami Burke Traller zaklął straszliwie i rzucił się w jego ślady, ale Paddy Wells chwycił go za rękę.
— Oszalałeś? — szepnął mu do ucha. — Jeśli go nawet teraz zabijesz, będzie to zwykłe morderstwo... Jesteś przecież kapitanem Vigilantów. Buffalo Bill nie da się podejść. Gdy napadniesz go na czele silnej grupy Vigilantów, nie będzie mógł się obronić, a ty będziesz mógł powiedzieć, że zabiłeś go w obronie prawa.
W oczach Trallera płonęła straszliwa nienawiść, ale słowa przyjaciela przekonały go. Opadł na krzesło i mruknął coś niewyraźnie pod nosem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: anonimowy.