Czerwony testament/Część druga/XXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwony testament |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Testament rouge |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Dalej! — zawołał Jolivet — dalej! popchnąć razem!...
Flisacy zrobili ostatni wysiłek.
Kotwicę wraz z topielcem, wciągnięto nareszcie do statku.
— To jakiś stary człowiek — zauważył la Fouine — i nie bardzo dawno widocznie znalazł się w wodzie... Patrzcie no, patrzcie no tylko! Zegarek ze złotym łańcuszkiem, ma w kieszeni od kamizelki.
— A prawda... — powiedział Jolivet. Nie ruszajmy nic jednakże i złóżmy ciało na brzegu.
Trzej ludzie złożyli trupa na drodze prowadzącej do przystani.
Stróże bezpieczeństwa przechodzili nieopodal w tej chwili.
La Fouine przyłożył kulak do ust i zawołał:
— Hej! obywatele, chodźcie no tutaj!...
Stróże bezpieczeństwa, nie wiedząc, czy to do nich odnosi się to wołanie, przystanęli i spojrzeli ku brzegowi.
— Co tam takiego? — zapytał jakiś człowiek, który się do nich przyłączył i przystanął wraz z nimi.
Tym człowiekiem był Rajmund, który przypadkową, poranną swą a bezcelową przechadzkę, skierował w tę stronę.
La Fouine odpowiedział, podniósłszy głowę do góry:
— Hej... hej... panowie sierżanci miasta... przybywajcie... Wyciągnęliśmy topielca...
— Topielca?... — powtórzył Rajmund.
I wraz z sierżantami bezpieczeństwa publicznego, skierował się ku pochyłości, prowadzącej do brzegu.
Wioślarze zabrali się z powrotem do roboty.
Fromental i agenci zbliżyli się do trupa, którego twarz blada, oświecały pierwsze promienie słońca.
Spostrzegłszy Rajmunda, la Fouine nie mógł powstrzymać ździwienia i przypatrywał mu się z ciekawością:
— Fizjonomia tego faceta, nie jest mi bynajmniej obcą!... Gdzie ja go mogłem widzieć?...
Fromental pochylił się tymczasem nad trupem i zdawał się rozpoznawać jego rysy, nie zupełnie jeszcze zmienione.
Naraz wyprostował się i wykrzyknął prawie radośnie:
— Tak……. to on!...
— Pan znasz tego człowieka? — zapytał jeden z sierżantów.
— Znałem go.
— Będziemy mogli zatem spisać zaraz protokół.
— To do mnie należy... wy go po prosta podpiszecie tylko...
— Pan spiszesz protokół, a to jakim prawem? — zapytał jeden z policyantów.
— Prawem, jakie mi to oto nadaje — odrzekł Fromental, wyjmując kartę szczególnego formatu i koloru. — Ja zostałem wydelegowany do wyszukania i aresztowania tego człowieka...
Agenci skłonili się z uszanowaniem.
— Mucha! — mruknął la Fouine — ale ja go już gdzieś z tem wszystkiem widziałem. Tylko gdzie? — Nie mogę sobie przypomnieć żadną miarą...
— Jak i kiedy wydobyto tego człowieka? — zapytał Rajmund.
Właściciel statku opowiedział co zaszło i podał Fromentalowi kawałek papieru, na którym napisał kilka słów ołówkiem.
— Ja dłużej nie mogę z panami pozostawać, rzekł, oto moje nazwisko i nazwiska moich ludzi, a także adres mój dokładny... Statek nadchodzi, muszę odjeżdżać... Ten chłopiec dodał wskazując na la Fouina — był z nami i jest w stanie najdokładniej podać wszystkie potrzebne szczegóły.
— Dobrze... jedź pan sobie z panem Bogiem...
Patron wsiadł na statek i polecił ludziom, aby się skierowali ku parowcowi, który zbliżał się z hałasem, buchając ogromnemi kłębami czerwonego dymu...
Stanął sam u stera i popłynęli w górę Sekwany.
— Niechno który z was pójdzie do Morgi po nosze i ludzi — odezwał się Rajmund do agentów. Trzeba tam bezzwłocznie przenieść to ciało.
Jeden z policyantów poszedł natychmiast wypełnić rozkaz odebrany.
— Do Morginie zbyt daleko, nie trzeba będzie zapewne czekać zbyt długo.
Rajmund wpatrując się ciągle w twarz topielca, co raz bardziej w pierwotnem swem przekonaniu upewniał się.
— Nie mylę się rzekł. — To zpewnością zwłoki Antoniego Fauvela, antykwaryusza z ulicy Guénégaud... Zadanie moje spełnione, wyręczył mnie przypadek.
La Fouine bezskutecznie mordował swoję pamięć.
Nie mógł żadną miarą, przypomnieć sobie, gdzie i kiedy widział Rajmunda.
— A więc mój chłopcze — odezwał się ten ostatni — to podnosząc kotwice znaleziono to ciało?...
— Tak jest panie.
— Czy masz w tej chwili co do roboty?...
— Nie proszę pana... nic a nic... wolny jestem jak ptak...
— To pójdziesz zemną do Morgi, gdzie spiszę protokół.
— Jeżeli się panu podoba...
— Zresztą bądź spokojny, otrzymasz nagrodę, jaką ci odstąpili marynarze...
— E! to najmniejsza proszę pana... nie chodzi mi tak bardzo o te piętnaście franków... Mam dobre rzemiosło z którego żyję.
Agent posłany do Morgi powrócił wkrótce z dwoma ludźmi niosącymi nosze...
Złożono na nich ciało i ruszono w drogę w kierunku mostu Archevacho.
La Fouine pozbierał swoje rybackie narzędzia i pospieszył za orszakiem.
Po przybyciu do Morgi, zaniesiono zwłoki do amfiteatru, aby je tu wystawić...
Dozorca nie pozwolił rozbierać trupa i przeglądać ubrania, bez obecności sadu.
Rajmund uznał tę ostrożność i zabrał się do spisania protokółu, na mocy zeznań Prospers Juljusza Boulenois, przezwanego la Fouin’em.
— Przede wszystkiem zapytał go gdzie mieszka.
Julek podrapał się w ucho i odpowiedział z uśmiechem:
— Po trocha wszędzie i nigdzie... Jestem kosmopolitą proszę pana. Najczęściej jednak znaleźć mnie można w restauracyj na wyspie Saint-Maur.
Zdziwiony tą odpowiedzią Fromental, spojrzał na zeznającego i zapytał znowu.
— Zajęcie twoje?...
— Łowie ryby na wędkę dla restauratorów i osób prywatnych.
— Pamiętajno sobie tylko, że ja nie żartuję — ofuknął Rajmund.
— Ja takie szanowny panie... nie mam wcale ochoty do żartów, odpowiedział Boulenois.
— Odpowiadaj więc jak należy.
— Odpowiadam najszczerszą prawdę. Byłem stolarzem... zajęcie niepodobało mi się i zostałem rybakiem... Miałem do tego fachu prawdziwe powołanie... przynosi mi on daleko więcej, aniżeli hebel i piła... Zarabiam z łatwością tyle ile mi potrzeba na życie... Zapytaj pan restauratora z wyspy, najlepszego mojego klienta, to panu powie...
— Musisz mieć rodzinę?...
— O! naturalnie, że mam... Oto adres poczciwego mego ojca, Anastazy Boulenois, ulica des Recoltes Nr. 17.
Rajmund skończył protokół, ściągnął podpisy i uwolnił policyantów i młodego rybaka, który poszedł włóczyć się nad brzegami Sekwany, sam zaś wrócił do domu, z zamiarem zaczekania tamże do godziny, w której będzie można odnieść papier do prefektury.
Zbytecznem byłoby dodawać, jak szczerze błogosławił przypadek, który poprowadził go do przystani i pozwolił odnaleźć chociaż nieżywego nędznika, jakiego mu odszukać polecono.
Skoro Fauvel, nie żyje, jego zadanie skończone, może więc cieszyć się nadzieją, iż minister sprawiedliwości uwzględni jego żądanie i obdarzy nakoniec zupełną może wolnością.
W każdym razie nie odmówią mu teraz przynajmniej natychmiastowego urlopu, a tak go gwałtownie pragnął i potrzebował, aby przepędzić swobodnie kilku dni z synem i poczynić stosowne kroki celem poparcia prośby o ułaskawienie!
Godzina była bardzo jeszcze wczesna.
Paweł nie wyszedł jeszcze ze swego pokoju.
Do doktora amerykańskiego udać się mieli dopiero o pierwszej z południa, tu bowiem godzina naznaczona była na konsultacye, i publicznie ogłoszoną została we wszystkich gazetach i dziennikach.
Rajmund miał aż nadto dosyć czasu, do ułatwienia się w prefekturze i zobaczenia się z naczelnikiem służby bezpieczeństwa publicznego, nie chcąc jednakże zaniepokoić Pawła wyjściem tak wczesnem, napisał kilka słów tłomaczących to wyjście, i położył kartkę na stolika w przedpokoju, przez który młody człowiek musiał przechodzić, idąc do mieszkania ojca.
Gdy to uczynił, spojrzał na zegarek, i przekonał się, że była godzina ósma.
Wziął kapelusz i wyszedł.
Naczelnik, człowiek energiczny, czynny, niezmordowany, znajdował się już W swoim gabinecie.
Wprowadzony do niego natychmiast Fromental, przyjęty został zimno trochę, z powodu zapewne wczorajszego zajścia.
— Przybywasz pan po rozkazy? zapytał zwierzchnik.
— Tak panie... przynoszę i dobrą zarazem nowinę.
— Jakąż mianowicie?
— Mamy już antykwaryusza z ulicy Guénégaud, mamy przechowywacza książek kradzionych...
— Antoniego Fauvela!... wykrzyknął uradowany naczelnik.
— Tak, Antoniego Fauvela.
— Czy się dał wziąć bez oporu?...
— Niestety nie mógł się bronić.
— Jakto?...
— Nie żyje.
— Nie żyje?... powtórzył naczelnik.
— Utopił się lub został utopiony... oto jest raport objaśniający, w jaki sposób wyciągnięty został z rzeki w mojej obecności.
Mówiąc to Rajmund podał raport naczelnikowi a ten chciwie go przeczytał i zapytał zaraz potem:
— Czy przypuszczasz pan, że utopił się dobrowolnie?...
— Nie mogę na to pytanie dać panu żadnej odpowiedzi.
— Na ciele nie ma żadnych znaków po zwalających przypuszczać morderstwo?...
― Obejrzałem trupa jak najdokładniej.
— Fauvel więc sam pozbawił się życia?...
— Nie jest to pewne, ale jest bardzo prawdopodobnem... Dowiedział się, że jest grubo podejrzanym... boć odbyła się u niego rewizya, a przewidując rezultaty tej rewizyi, wolał skończyć ze sobą, aniżeli narazić na sąd i na pozbawienie praw i mienia...
— Zapewne, że i tak być mogło, jeżeliby jednakże dowiedziono, że miał przy sobie pieniądze, możnaby przypuszczać, że stał się ofiara rabusiów...
Rajmund potrząsnął głową przecząco.
— Co do tego, to nie. — Kradzież nie była przyczyną zabójstwa... Znaleziono przy nim zegarek i w jednej z kieszeni dobrze wyładowany pugilares.
— Czy zupełnie pewnym pan jesteś, że topielec jest Fauvelem, handlarzem książek?...
— Najzupełniej! — byłem u niego jak pan wiesz w wigilię rewizyi. Przypatrzyłem się dokładnie jego rysom... Poznałem je od razu i z pewnością się nie omyliłem...
— Niema w raporcie pańskim żadnej wzmianki, żeby znaleziono przy nim jakiekolwiek papiery...
— Bo nie znaleziono ich wcale... Zresztą jeżeli pan ma jakąkolwiek wątpliwość, łatwo się przecie przekonać.
— Jakim sposobem?...
— Konfrontując wspólników z trupem... można też zawezwać do Morgi siostrę jego, wdowę Laborre i siostrzeńca, wychowańca seminaryum świętego Sulpicyusza...
— To będzie zdaje się koniecznem... Na teraz poprzestaniemy na obejrzeniu zwłok przez jednego z lekarzów prefektury... Niech pan trochę na mnie poczeka... Pójdziemy zaraz do Morgi z doktorem...
W pół godziny później, naczelnik, Fromental i doktor, wchodzili z dozorca Morgi do amfiteatru zakładu.
Zbliżyli się do ciała nie rozebranego jeszcze.
Doktór egzaminował twarz.
— Powiadacie panowie, że ten człowiek wyciągnięty został z Sekwany? zapytał.
— Tak jest panie konsyliarzu — odpowiedział Rajmund — wyciągnięto go na brzeg w mojej obecności.
— Ale nie umarł on z utopienia, mogę o tem zapewnić stanowczo. Widać to dokładnie z twarzy...
— Co! — wykrzyknął naczelnik publicznego bezpieczeństwa, więc ten człowiek nie utonął?..
— Nie! stanowczo nie!... Nieżywego już wrzucono do Sekwany!...
— Nie widać jednakże najmniejszych śladów gwałtu — zauważył naczelnik.
— Kto wie, czy niema ich pod ubraniem... Potrzeba obnażyć zwłoki.