Czerwony testament/Część druga/XXXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwony testament |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Testament rouge |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
La Fouine, wstał z ławki i zamierzył udać się w drogę, gdy w tem ujrzał przejeżdżający wolno powóz, w którym siedziały dwie kobiety.
— A to co — pomyślał la Fouine, wytrzeszczając oczy — toż ja znam te turkawki Ta dojrzała, to ta sama, która w Petit-Castel nie chciała kupić a mnie ryb — druga, to prześliczna panienka, co niby do Ameryki pojechała, a w której się pan Paweł zadurzył!... A to mnie stara oszukała! Biedny pan Paweł, uważa ją za straconą dla siebie! Gdybym mógł mu powiedzieć dziś zaraz, gdzie odnajdzie zgubę?... A tosby się ucieszył!... Żal mi było serdecznie chłopca!... Głupstwo to wielkie wbić sobie ćwieka w łepetynę dla kobiety i chudnąć od tego... Każdy robi jak chce ale mnie to nie spotka... Muszę się jednak dowiedzieć, gdzie ona mieszka...
Tak rozmawiając z sobą, młody rybak udał się za powozem, który wyjechał z głębi lasu i zmierzał do bramy.
— Jasne jest jak dzień — ciągnął dalej la Fonine — że kokoszki ruszą prędzej, gdy wyjadą na ulicę Grande-Armée i że piechotą ich nie dogonię. — Trzeba zafundować sobie dorożkę. Pan Paweł zwróci mi wydatek... Zabierzmy się raźnie do dzieła. Mam czem zapłacić za kurs powozu nie jeden i jeszcze nie zostanę na czysto.
Lando wyjechało za bramę i konie przywykłe widać do spaceru, ruszyły kłusem ku ulicy Grande Armée.
La Fouine dobiegł na stacyę dorożek, wskoczył do jednej z nich i krzyknął na Woźnicę:
— Powiedz no, mój kochanku, czy widzisz tę starą arkę — zaprzężoną w dwie szkapy, która się wlecze przed nami? Jedź mi za nią krok w krok... Będziesz miał dobry poczęstunek...
— Rozumiem! — odrzekł furman i zaciął konia.
Dopędził lando, w którem Angela i Marta odbywały codzienną przejażdżkę.
W chwili gdy lando dosięgło l’Arc de Triomphe, oddział wojska z muzyką na czele wychodził z Pól Elizejskich.
Powozy zmuszone zostały zatrzymać się obok stacyi tramwajów z Courbevois, w oczekiwaniu aż wojsko przejdzie.
Tramwaj pierwszy ruszył z miejsca.
Konie przestraszone hałasem wspięły się, wyrwały lejce z rąk woźnicy, i puściły galopem z ciężkim wehikułem.
Dwóch ze strażników bezpieczeństwa rzuciło się, chcąc powstrzymać zaprzęg. Konie jak wściekłe leciały naprzód.
Tłum ludzi tymczasem uniemożliwiał posuwanie się landa, a dyszel tramwaju zbliżał się i groził przebiciem powozu i zranieniem kobiet.
Marta z Angelą spostrzegły niebezpieczeństwo.
— Jedź prędzej! uciekajmy — wołały do furmana, który nie mógł się z miejsca ruszyć, mając przed sobą mur żywy...
Trzask okrutny dał się słyszeć, a po nim głos przerażenia dwóch kobiet.
Dyszel tramwajowy przebił pudło powozu...
Ale konie natrafiły na opór, stanęły i dały się opanować.
Angela zbladła jak śmierć, Marta zemdlała...
W chwili gdy się wypadek zdarzył, jakiś młodzieniec wyszedł z tłumu pospiesznie i zbliżył się do powozu aby u dzielić pomocy wylękłym kobietom.
Nowo przybyły wskoczył na stopień.
— Pani towarzyszka zemdlała, rzekł do Angeli: Czy ma pani czem ją ratować?
— Niestety nie mam nic z sobą...
— To ja na szczęście mogę paniom służyć — odparł nieznajomy, podając flakon solami trzeźwiącemi.
Gdy się to działo, woźnica wezwawszy brygadyera straży bezpieczeństwa, kazał spisać protokół szkody zrządzonej przez tramwaj.
Powozik la Fonina nie był narażony.
W chwili gdy pudło landa zostało przebite, rybak zaczął drżeć straszliwie o los kobiet, które cudem tylko ocalały. Dla jednej skończyło się na strachu, dla drugiej na zemdleniu.
Co najwięcej dziwiło la Fouina, to wdanie się młodego człowieka, śpieszącego na ratunek Marty z solami trzeźwiącemi.
— Bez wątpienia — mruknął — dziś jest dzień samych spotkań! Przecież nie oślepłem... Ten młody facet, który robi słodkie oczy na stopniu dryndy, to pan Fabian de Chatelux! Znałżeby tę panienkę?... Czyżby miał ochotą podejść pana Pawła?...
Julek Boulenois niemylił się, był to syn hrabiny de Chatelax, Fabian, który przechadzał się po lasku i zatrzymał na chwile, dla posłuchania muzyki wojskowej.
— Co mi też do głowy przyszło — ciągnął la Fouine. — Gdyby znał ją, to i pan Paweł znał by ją także. — Wypadkiem się tu znalazł... a jednak, strasznie mu jakoś miło, podtykać jej pod nosek swój ocet czterech złodziei...
Więcej się zajmuje dzierlatką, jak jej zemdleniem. — Prawda, że dyabelnie ładna — nie żal się popatrzeć. Pojmuję teraz, że pan Paweł mógł zgłupieć odrazu, ujrzawszy taką laleczkę!
La Fouine miał słuszność:
Fabian rzeczywiście, trzymając flakon z solami, zapatrzył się w cudowną twarzyczkę Marty, której matowa bladość dodawała jeszcze uroku.
Marta odetchnęła ciężko, młodzieniec śledził jej oddech, ujął rączkę maleńką, zupełnie zimną, i szukał pulsa.
— Pani rzekł do Angeli — zemdlenie trwa za długo — wypadłoby może przewieźć chorą do najbliższej apteki?...
Angela odzyskała już zimną krew.
— Dobrze, jeżeli trzeba koniecznie — odpowiedziała — lecz wolałabym wrócić jak najprędzej do pałacu... Doktór Thompson najprędzej ją uzdrowi...
Usłyszawszy nazwisko doktora, Fabian zapytał:
— Czyżby młoda osoba była kuzynką doktora, którego nazwisko pani wymieniła?...
— Tak jest panie...
— Czy to ten doktór Thompson sławny specyalista amerykański, mieszkający przy ulicy Miromesnil?...
— Ten sam panie... Czy pan zna doktora?...
— Z opinii tylko. Matka moja i ja, dostaliśmy zaproszenie na wieczór muzyczny, mający się u niego odbyć w przyszły poniedziałek...
— Czy wolno zapytać pana o nazwisk o?...
— Hrabia Fabian de Chatelux do usług pani...
Angela skłoniła się.
Fabian, zajęty Martą, której piękne Oczy zaczęły się otwierać, nie widział dreszczu jaki przeszedł ex-magazynierkę.
— Przychodzi do siebie! — zawołał.
Młoda dziewczyna poruszyła się.
Strażnik bezpieczeństwa podał Fabianowi szklankę wody.
— Racz pani dać mi chusteczkę, rzekł zwracając się do Angeli — i umoczywszy batyst w wodzie, zwilżył nim skronie Marty.
Pod wrażeniem zimnej wody dziewczę otworzyło oczy i powiodło do koła spojrzenie niepewne — i zdziwione...
— Czyś nie skaleczona pieszczotko?... zapytała troskliwie Angela.
Marta nie odpowiedziała, budziła się dopiero do życia.
— Bardzo się pani przelękła? dorzucił Fabian.
Marta skierowała wzrok na pana de Chatelux i pamięć dopiero jej zaczęła powracać.
— Przelękłam się — bardzo przelękłam — wyszeptała. — Słysząc powóz łamiący się, myślałam, że już po nas...
— Szczęśliwie pani uniknęła niebezpieczeństwa! — Czy nic się pani nie stało?...
— Nic a nic. Doznałam strasznego wzruszenia i na tem koniec...
Sierota zupełnie przyszła do siebie, odzyskała przytomność, oczy nabrały blasku, a na twarzyczkę wystąpiły lekkie rumieńce.
Fabian patrzył na nią zachwycony.
Nie miał pojęcia dotąd o tak doskonałej piękności.
Po spisaniu protokółu przez brygadiera, furman wsiadł na kozioł.
— Czy możemy powrócić tym powozem? zapytała Angela.
— Jak najwyborniej, proszę pani, uszkodzony jest tylko z boku... Możemy jechać śmiało...
— Więc jedźmy już... a zwracając się do Fabiana, Angela dodała:
— Doktór Thompson bardzo wdzięczny panu będzie za pomoc, jakiej nam łaskawie udzieliłeś... Mam nadzieję, że w krótce ujrzymy pana...
— Spodziewam się mieć ten zaszczyt... — odrzekł młody człowiek, obejmując Martę wzrokiem płomiennym. — Ośmielę się dowiedzieć o zdrowie... a teraz racz mnie pani zaprezentować...
— Pan hrabia de Chatelux — powiedziała Angela, wskazując Fabiana. — Jemu zawdzięczamy, że się ocknęłaś z omdlenia.
— Dziękuję panu — rzekła Marta, z prześlicznym uśmiechem.-— Spodziewam się także zobaczyć pana, ponieważ pan zna doktora Thompsona...
— Nie zapomnę zaproszenia, które mi łaskawie przysłał... Przybędę na wieczór poniedziałkowy i myślę, że zaledwie pani wspomnienie zostanie o wypadku, któremu zawdzięczam szczęście jej poznania.
Marta zarumieniła się lekko i spuściła oczy.
Fabian skłonił się kobietom i powóz ruszył, Młodzieniec rozmarzony, patrzył długo za oddalającemi się.
— Co za przecudna twarz! — mówił prawie bezwiednie. — Madonna Rafaela, wystąpiła z ram obrazu! Jaki głos kryształowy! Cudowne stworzenie!...
Powozu widać już nie było, a on stał ciągle w miejscu.
La Fouine za daleko się znajdował,
aby mógł słyszeć rozmowę Angeli z Fabianem; lecz zobaczywszy oddalające się lando, zawołał na woźnicę:
— Do góry uszy, mój stary! — Nie trać czasu. Gońmy landarę!...
Dorożkarz podążył w niejakiej odległości za landem.
Powożący niem zatrzymał się przed bramą pałacu przy ulicy Miromesnil, którą otworzono natychmiast i wjechał w dziedziniec.
Jednocześnie La Fouine zapłacił swemu furmanowi, zarzucił na ramię przybory rybacze i stanął wprost bramy do mu doktora.
W kilka minut, ujrzał wyjeżdżające lando próżne, które zatrzymało się nieopodal przed winiarnia.
Woźnica zsiadł i wszedł do sklepu.
La Fouine podążył za nim.