Czerwony testament/Część pierwsza/XLII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Czerwony testament
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Testament rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLII.

Juliusz Boulenois, zwrócił się ku Jakóbowi i Pascalowi z uśmiechem.
— A co moi panowie — cóż moja filozofia! — Wczoraj nie złapałem nic, musiałem więc poprzestać na suchym kawałku chleba z serem... dzisiaj za to zjem sobie potrawkę z kartofelkami, i palne połówkę białego wina...
Skłonił się po swojemu, poleciał nad brzeg i wydobył z czółna ryby, jakie kupić miał restaurator.
Ten ostatni poszedł za chłopakiem.
Pascal chwycił Jakóba za rękę.
— No, chyba, że sprzyja nam szczęście? — szepnął po cichu. — Oto już jeden, któregośmy napotkali i którego odszukamy tutaj — bo potrzebujemy mieć jego medal...
— Cicho! — syknął Jakób, spostrzegłszy chłopaka niosącego połów w siatkowym woreczku.
Boulenois, albo le Fouine, jak go restaurator nazywał, przeleciał obok i zniknął.
Kiedy na wyspie działo się to cośmy opowiedzieli, Rajmund Fromental z synem podążali do mostu Charenton i rozmawiali przez drogę.
— A zatem kochany ojcze, życzysz sobie — mówił Paweł — abym zaraz jutro rano przeniósł się do małego domku, któryśmy wynajęli?...
— Tak kochano dziecko, zmuszony sam wyjść zaraz z rana, byłbym bardzo kontent, gdybym cię widział już tutaj. Myślę nawet, że dobrze będzie wysłać tu dziś jeszcze wieczór Magdalenę, aby Wszystko przygotowała.
Po chwilowem milczeniu, Rajmund odezwał się znowu bardzo niepewnym głosem:
— Teraz chciałbym pomówić o pewnej rzeczy, tyczącej się ciebie, a która mnie bardzo obchodzi. — Od dwóch lat pracujesz za dużo...
— Ale.. zapewniam cię kochany ojcze, przerwał Paweł.
— Pozwól no tylko!... Od dwóch lat, powtarzam ci, pracujesz więcej niż można i bardzo się obawiam, aby przygotowania do złożenia egzaminu w szkole politechnicznej, nie wyczerpały cię zanadto i nie zaszkodziły zdrowiu. Życzyłbym sobie, ażebyś opóźnił o rok ten egzamin... To mnie uspokoi, a tobie przywróci siły...
— Jakto ojcze? — wykrzyknął Paweł zmięszany, czy naprawdę chcesz mnie o rok opóźnić?... Cóż ja bym robił jednakże przez czas tak długi?... Doprawdy żebym rozchorował się z nudów...
— Nie idzie o to, ażeby wcale nie pracować, ale o to aby pracować powoli, nie mordując się zanadto. Życzę sobie aby tak było, żadne uwagi twoje nie wpłyną na zmianę tego postanowienia... Co do nudów, nie obawiam się ich dla ciebie... Chodź na przechadzki, zajmuj się łowieniem ryb i tysiącem innych rozrywek wiejskich. Za kilka dni pójdę z tobą do doktora.
— Do doktora?... — powtórzył Paweł, a to na co, przecie ja nie jestem chory...
— Jesteś osłabiony i potrzebujesz koniecznie kuracyi wzmacniającej... Dla tego właśnie chcę zasięgnąć rady doświadczonego lekarza...
— Zrobię mój ojcze co każesz, ale wierzaj mi, że niepotrzebnie zaprzątasz sobie głowę moją chorobą.
Przybyli do mostu Charenton.
Ta wsiedli na statek i około drugiej powrócili do domu.
— A co! kochani panowie moi — pytała ciekawie stara służąca — czy znaleźliście co nam potrzeba?...
— Znaleźliśmy, dobra Magdaleno, odrzekł Rajmund wesoło.
— Niepodobna wymarzyć nic piękniejszego — dodał Paweł. Domek nad brzegiem rzeki, dużym ogrodem, w którym przepyszne drzewa, a owoców i jarzyn co niemiara...
— Walizy gotowe, bielizna zapakowana — zawołała uradowana Magdalena — a ja się także z pewnością nie opóźnię. Kiedy się przeprowadzamy?...
— Paweł jutro rano, a ty dzisiaj już musisz tam nocować.
— Sama jedna w nieznanym domu?... mruknęła niechętnie Magdalena.
— Trzeba przecież wszystko uporządkować przed przybyciem Pawła i trzeba przyjąć go dobrem śniadaniem...
— Wiesz co ojcze? — wtrącił Paweł, ponieważ Magdalena się boi, to niema na to innego sposobu, jak tylko żebym ja zapakował zaraz moje rzeczy i zamiast jutro rano, pojechał dziś także wieczorem.
— A tak, to dobrze! — wykrzyknęła uszczęśliwiona służąca. — Tam na miejscu zjemy obiad... nie będzie duży, ale smaczny... zato zaręczam..
Paweł przeszedł do swojego pokoju i zaczął składać rzeczy najkonieczniejsze. Nie zabierał wiele, boć tak blizko będzie od Paryża, iż spacerem będzie mógł przyjść po to co się potrzebnem okaże.
Pozostawszy sam ze służącą, Rajmund pociągnął ją do oddalonego pokoju i rzekł głosem przyciszonym:
— Moja dobra, kochana Magdaleno, musimy zająć się Pawłem troskliwiej aniżeli przypuszczałem... Widziałem się z jednym sławnym doktorem...
— I cóż? — zapytała niespokojnie Magdalena...
— Dziecko jest w niebezpieczeństwie.
— W niebezpieczeństwie!... krzyknęła blada z przerażenia poczciwa sługa... To niepodobna!…..
— Niestety, tak... ale można jeszcze złe usunąć.
— Potrzeba ażeby się odżywiał jak najlepiej i pił stare wina, aby posiadał zupełny spokój umysłu, a przedewszystkiem żeby nie pracował... Co do jedzenia i picia nie oszczędzaj nic... Nie krępuj się żadnym wydatkiem. — To nie czas na robienie oszczędności... Zaopatrz się w wina burgundzkie i bordeaux, najstarsze i najlepsze... Nie zważaj, że ja nie wiele posiadam... życie Pawła to mój największy skarb na świecie!... ja chcę żeby żył!...
— I będzie żył... odpowiedziała stanowczo Magdalena, hamując wzruszenie — będzie żył... przyrzekam to panu... i biorę za to odpowiedzialność na siebie... Będę go pielęgnowała jak oko w głowie... zobaczy pan... ma się się rozumieć, że nie ma mowy o oszczędzaniu!...
Ja bym oddała krew moję za Pawła i to z całego serca…..
— Masz że tutaj tysiąc franków — rzekł Rajmund, podając Magdalenie rulon złota... Jak to wydasz... dam więcej…..
W tej chwili wchodził młody człowiek.
— Gotów jesteś? — zapytał Fromental...
— Gotów kochany ojcze... Zastosowałem się do twojego rozkazu... książek wziąłem bardzo nie wiele... Możemy już jechać... ale mi bardzo przykro..
— Czego?...
— Ze ojciec nie jedzie z nami...
— W tej chwili nie mogę, i również tego żałuję, odwiedzę cię jednak niebawem. I każdą razą jak tylko będę miał wolną chwilę, przepędzę ją przy tobie...
Magdalena poszła po powóz.
Zniesiono pakunki.
Rajmund zaopatrzył portmonetkę syna w kilka sztuk złota i monety srebrnej i odprowadził go na kolej.
Rozstanie dwóch istot kochających się nad życie, było nadzwyczaj smutne.
Oczy Rajmunda i Pawła napełniły się łzami.
Stara Magdalena na dobre się rozpłakała.
Dzwonek się odezwał i pociąg ruszył z miejsca. — W godzinę później poczciwa służąca i syn Rajmunda urządzali się w willi w Port-Créteil.
Powróćmy do Pascala i Jakóba.
Po opuszczeniu wyspy udali się do Petit-Castel, gdzie czekało na nich śniadanie.
Przez drogę rozmawiali o szczęśliwem spotkaniu jednego z tych, którego dla wiadomych nam powodów pragnęli mieć pod ręką. — Potrzeba koniecznie skorzystać z tego niespodziewanego wypadku.
— Działać będziemy we właściwym czasie — mówił Jakób Lagarde. — Myślę, że lepiej będzie poczekać do zainstalowania się w Paryżu, ale czasu tracić nie trzeba.
— Licz na mnie, odpowiedział Pascal, zajmę się wszystkiem tak, że ani minuta straconą nie zostanie.
Przy śniadaniu doktór zwrócił się do Angeli i uprzedził ją, że w ciągu przyszłego tygodnia osiedli się w nabytym pałacu w Paryżu i dodał:
— Ponieważ ułożyliśmy się kochana kuzynko, że ty i
Marta, będziecie także mieszkać w pałacu, proszę cię, abyś razem z Rambertem, przypilnowała przeprowadzki. — Sądzisz, że nie potrzebne ci będzie oddzielne mieszkanie w mieście?... — Najzupełniej niepotrzebne — odrzekła magazynierka.
— Każesz więc przenieść do pałacu te rzeczy jakie ci się podoba... i każesz je poustawiać w dwóch pokojach, jakie sobie wybierzesz.
— Resztę więc rzeczy posprzedaję, bo mi nie będą potrzebne... Kiedyż mam się tem zająć?...
— Jutro zaraz jeżeli łaska...
— Dobrze kochany kuzynie... jutro będę na twoje rozkazy... A propos, co myślisz zrobić ze służącymi?
— Myślę ich zabrać do Paryża... Po co ich tu zostawiać, skoro nas nie będzie... rozpróżnowaliby się strasznie... Jutro zajmą swoje stanowisko jako odźwierni pałacu.
— A dla mnie doktorze — zapytała Marta — nie wyznaczysz jakiego zajęcia przy instalacyi?
— Żadnego moje dziecię...
— Dla czego?
— Nie znasz wcale Paryża i zamiast pomagać, przeszkadzałabyś tylko w chaosie nieuniknionym przy przeprowadzce.
— Cóż więc ze mną zrobisz doktorze?...
— Zostawię cię tu jeszcze na dni kilka...
— Samę jednę!.. wykrzyknęła Marta.
— Nie, nie samę jednę... Zamówię dzisiaj jaką wieśniaczkę z sąsiedztwa, żeby ci usługiwała, chyba że ci się to nie podoba...
— Kochany doktorze — odrzekła młoda kobieta — wszystko co tobie to i mnie się podoba. Zostanę tu i będę czekać dopóki mnie nie zawezwiesz.
— Nie będziesz się bała sama w tym dużym domu?...
— O! nie!... — Czego bym się bać miała, któżby mi mógł zrobić co złego?...
— Samotność twoja nie będzie zresztą zupełną — będę tu często przyjeżdżał, bo muszę zarządzić pewne konieczne roboty.
— A ja będę ich doglądać doktorze.
— Bardzo będę z tego kontent moje dziecię.
Śniadanie się skończyło.
Marta poszła dopomódz Angeli do jutrzejszego wyjazdu.
Jakób zawezwał do siebie oboje alzatczyków i oświadczył im, że od jutra zajmą miejsce odźwiernych w pałacu przy ulicy Miromesnil.
— Dobrze proszę pana — odpowiedział przyszły odźwierny z wyraźnym akcentem — może pan liczyć na nas, będziemy wierni i pilni...
— A ty — mówił doktór, zwróciwszy się do Pascala Saunier — będziesz tak dobry i przejdziesz do Jooiville le-Pont albo do Cretéil i poszukasz jakiej gospodyni, któraby posługiwała Marcie przez tydzień...
— I to wszystko?...
— Wszystko. Ale... potrzeba mi także przedsiębiorcy mularskiego.
— Na co u dyabła?...
— Dowiesz się, gdy będę rozmawiał z malarzem.
— Idź prędko i wracaj co prędzej.
Paskal wyszedł.
— W godzinę powrócił, znalazłszy młodą wieśniaczkę zdolną zamieść pokój i usmażyć jajecznicę.
Nadto sprowadził majstra mularskiego z Joinville.
— Oto jest osoba, której potrzebowałeś panie doktorze — odezwał się prezentując przedsiębiorcę.
— Wybornie — odrzekł pseudo-amerykański doktor. — Niech no pan pójdzie ze mną, pokażę panu roboty, jakie chcę panu powierzyć do wykonania, ale w bardzo prędkim czasie...
Wyszedł z salonu i zeszedł do suteryn, gdzie się mieściła kuchnia i mieszkanie służących z którego wychodziły do parku nieduże nizkie okienka z żelaznemi kratami.
— Ja proszę pana wyjeżdżam na pewien czas — mówił Jakób — a mam tu w willi rzeczy znacznej wartości, jak nakrycia stołowe, bielizna i inne cenne przedmioty... — Wiem, że bandy złoczyńców napadają często na domy niezamieszkane i nie życzył bym sobie wcale, żeby z przyczyny zaniedbania ostrożności, okradziono mnie ze szczętem... Oto okna wychodzące do parku są wprawdzie zakratowane, ale dość przepiłować jedną kratę, aby mieć wejście swobodne.
— Cóż pan zatem sobie życzy? — zapytał majster mularski.
— Chcę najprzód, ażeby kraty były daleko grubsze i okiennice od środka takie, któreby oparły się wszelkim atakom... To chyba nie trudno będzie zrobić?...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.