Czerwony testament/Część pierwsza/XXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwony testament |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Testament rouge |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pan de Thonerieux, miał oczy zupełnie suche — zabrakło mu już łez zupełnie.
Modlił się gorąco.
Piersi jego wznosiły się od łkań co chwila.
Klęczał długo z głową kornie schyloną.
Powoli, gwałtowne poruszenie piersi uspokoiło się — nieruchomość hrabiego przeraziła Jeroma.
— Panie hrabio — zawołał wystraszony, pochylając się nad panem.
Filip de Thonnerieux podniósł głowę i domyślając się myśli służącego, szepnął:
— Nie.. nie... kochany Jerome, jeszcze nie koniec, chociaż już się zbliża... — Już tu nie przyjdę żywy... — Przyniosą mnie tu już w trumnie... połączę się z temi, których opłakuję... — Rozłączenie było długie.. bardzo długie. Teraz już się zobaczymy... Chwała Bogu!...
— Panie mój, te myśli cię zabijają.
— Tem lepiej.
— Pomyśl pan o mnie, ja pana tak kocham, a pan mnie tak martwi ciężko. Chodźmy panie hrabio... Chodźmy, wracajmy co prędzej.
Powiedziawszy to, stary sługa wyprowadził pana z cmentarza, nie znalazłszy tym razem żadnego z jego strony oporu.
Po powrocie do pałacu przy ulicy Vaugirard, hrabia zamknął się w pokoju zmarłych, który już znamy i wpatrzony w portrety ukochanych, pogrążył się znowu w zadumę.
Stary kamerdyner, wyciągnął go znowu z tego pokoju.
Nadeszła godzina obiadowa.
Hrabia Filip osłabł nadzwyczajnie.
Moźnaby powiedzieć, że pielgrzymka na cmentarz Montparnasse, wyczerpała resztkę jego życia.
— Jerome — rzekł do służącego, czuję się bardzo słabym mój przyjaciela...
— Tego się właśnie obawiałem! — mruknął służący. — Trzeba się posilić koniecznie panu hrabiemu.
— Nie potrzebuję posiłku, lecz spoczynku. Nie będę nic jadł dziś wieczór...
— A to także! To właśnie byłoby najgorsze. Musi pan hrabia zjeść cokolwiek, chociażby jajko... musi się napić trochę wina. To konieczne...
— Niepodobna mój przyjacielu...
— Dla czego?...
— Nie przeszłoby mi nic przez gardło... — Potrzebuję snu tylko... zamiast do stołu, pójdę do łóżka... Gdybym musiał postać, albo posiedzieć jeszcze trochę, czuje żebym zemdlał...
— To niech przynajmniej pan hrabia weźmie lekarstwo?...
— Dobrze.
Głos Filipa Thonnerioux stał się głuchy, urywany — febryczne dreszcze wstrząsały całem ciałem.
Głowę miał gorącą, a ręce jak lód zimne.
Jerome zaprowadził a raczej zaniósł starca do sypialnego pokoju, rozebrał jak dziecko i położył.
Zaledwie głowa spoczęła na poduszkach, sługę jakiś dziwny opanował niepokój.
Hrabia oczy miał szeroko otworzone i w jeden kąt pokoju wpatrzone.
Rękami chwytał coś w powietrzu, to znów pociągał kołdrę na piersi.
Jerome drżał cały.
— Czy to konanie? — zapytywał się przerażony. — Czy śmierć naprawdę się już zbliża?...
Nie była to śmierć jednakże, lubo bardzo już była blizką, ale był to atak nerwowy, doznanemi wzruszeniami wywołany.
Po pewnym czasie hrabia się uspokoił, Jerome podał mu łyżeczkę lekarstwa.
Hrabia de Thonnerieux zdawał się jakby obudzony, z jakiegoś snu przykrego.
Przesunął rękę po spoconem czole i szepnął:
— Co za szczególny sen miałem!...
— Co się śniło panu hrabiema? — zapytał stary sługa.
— Miałem sen... albo raczej... trapiła mnie straszna zmora...
— Zmora?... powtórzył Jerome.
— Widziałem ludzi jakichś.. widziałem trupy pokładzione jeden obok drugiego, jakby na płytach kamiennych w Morgue...
— Cmentarz i widok grobów źle na pana hrabiego podziałały, odezwał się żywo służący.
Pan de Thonnerieux potrząsnął głową...
— Nie... nie... mówił dalej — i te ciała ludzkie i te trupy, widzę dobrze jeszcze... Było ich razem sześć, a każden miał na szyi albo w ręku medal złoty, jaki kazałem wybić, z okazyi urodzin mojej córki... Jeden człowiek jakiś, z nożem w ręku, zabierał się do odcinania tych medali... Rękę miał w krwi zbroczoną... duże plamy krwawe twarz mu pokrywały i nie dały rysów rozpoznać...
A!... cóż to za sen okropny...
— Przerażający! — dodał Jerome. Na szczęście był to sen tylko, a pan hrabia wie przecie, że, sen mara... Bóg wiara...
— Tak jest — powtórzył Filip de Thonnerieux. — Nie należy przejmować się snami.
Blada głowa starca, uniesiona na chwilę, opadła na poduszki.
Stary kamerdyner uznał, że najlepiej będzie pozostawić pana w spokoju i wyszedł.
Około dziewiątej powrócił.
Hrabia miał oczy zamknięte.
Oddech gorący, ale spokojny wydobywał się z piersi.
— Śpi — pomyślał Jerome — może Bóg da, że noc będzie miał dobrą, a jutro lepiej się poczuje.
O dziesiątej spali wszyscy w pałacu, oprócz pana de Thonnerieux.
O dziesiątej właśnie dostał ponownego ataku.
Uniósł się na łóżku i wyciągnął ręce przed siebie, jak gdyby usiłował odepchnął jakieś widma, które się oczom jego ukazywały.
Poruszał przy tem ustami. Chciał coś mówić widocznie, chciał krzyczeć, wołać o pomoc, ale żaden dźwięk nie mógł się wydobyć z gardła.
Ręce opadły na łóżko i ruchem nerwowym chwytały ciągle za prześcieradło i kołdrę. Nagle błędne w tej chwili oczy zagasły, konwulsyjne drżenie wstrząsnęło ciałem starca, głowa w tył opadła, drżące usta wymówiły jakichś parę niezrozumiałych wyrazów, rozległo się głębokie westchnienie i ciało zesztywniało.
Hrabia Filip de Thonnerieux, ostatni z wielkiego rodu, oddał piękną swą doszę Bogu!...
W pałacu, jak powiedzieliśmy przed chwilą, wszyscy twardo spali.
Nocna lampka paliła się na stole i rzucała słabe światło na trupa.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Było około dziewiątej godziny rano, gdy Jerome przyszedł zastukać do drzwi swojego pana.
Nie otrzymując żadnej odpowiedzi, zastukał ponownie, a że znów nikt się nie odezwał, strach opanował poczciwgo sługę. — Wszedł do sypialni. Lampka paliła się jeszcze.
Jerome podszedł do łóżka.
Jedna ręka hrabiego leżała na kołdrze.
Kamerdyner poruszył tę rękę i wydala mu się zesztywniałą, wziął za dłoń, dłoń była jak lód zimną.
Pochylił się żywo nad panem i przyłożył usta swoje do bladych ust jego.
Nie poczuł oddechu wcale.
Dotknął czoła i policzków i spostrzegł, że tak samo jak ręce, były marmurowo zimne.
Nie można było wątpić, że Filip de Thonnerieax nie żyje.
Stary sługa krzyknął rozpaczliwie, padł na kolana przy łóżku i łkając, zaczął się modlić za duszę ukochanego pana.
Podniósł się po chwili, bo czekały nań konieczne do spełnienia obowiązki.
Pozamykał wszystkie drzwi, z wyjątkiem drzwi od pokoju zmarłego; zwołał służbę, aby ją powiadomić o smutnym jaki zaszedł, wypadku.
Hrabiego kochali wszyscy ― a lubo codzień spodziewali się jego śmierci, opłakiwali go gorąco.
Wszyscy od czasu śmierci brabiny i jej córki, nosili czarną żałobną liberyę.
Jerome poprowadził ich do pokoju nieboszczyka, gdzie poklękali i pomodlili się szczerze.
Poczciwi ludzie żałowali dobrego pana, jakby własnego ojca.
Jerome posłał następnie po doktora, który nie kazał czekać na siebie i po przybyciu skonstatował śmierć, którą dawno przewidywał.
Potem udał się do notaryusza, który był jednocześnie wielkim przyjacielem hrabiego.
Notarysz nazywał się Pérollet i mieszkał na ulicy Condé.
Dowiedziawszy się co zaszło, rzekł:
— Przychodzisz zapewne zasięgnąć rady mojej, kochany Jerome?... przychodzisz mnie zapytać, jak się masz zachowywać?..
— Tak właśnie, proszę pana...
— No, a o co ci chodzi?
— Domyślam się, że pan hrabia złożył zapewne testament u pana notaryusza, czy mam jednak pomimo to wezwać sędziego pokoju, ażeby mieszkanie opieczętował?
— Potrzeba to zrobić koniecznie, tembardziej, że nie mam u siebie wcale testamentu mojego zacnego przyjaciela...
Jerome poruszył się ździwiony.
— Nie ma pan testamentu? — powtórzył.
— Nie mam, mój drogi.
— Jednakże nie ulega wątpliwości, że mój pan zrobił testament!... Nie należał on do ludzi, co umierają bez objawienia ostatniej woli swojej... zwłaszcza, że tak mu chodziło o dzieci, urodzone w ten sam dzień, co kochana nasza panienka...
— Ja przypuszczam również, że hrabia zrobił testament i że prawdopodobnie znajdzie się go w jakiej szufladzie, w gabinecie, ale niechaj go sędzia odszuka... Hrabia zmarł nie pozostawiwszy spadkobierców prawnych, skarb więc będzie miał baczne oko na sukcesye...
— Nie trzeba się narażać, aby ci zarzucono nadużycie swojego w domu położenia. Idź — i bez straty czasu, domagaj się o nałożenie pieczęci... Zawiadomienia prawne czy już porobione?
— Już porobione proszę pana.
— Czy masz pieniądze potrzebne na koszta pogrzebu hrabiego?...
— Mam proszę pana. — Kochany nasz nieboszczyk, powierzał mi zawsze na wypłaty dla ludzi i różnych dostawców dosyć znaczne fundusze, z których liczyłem się w końcu roku dopiero... W tej chwili mam u siebie blizko trzydzieści tysięcy franków.
— To aż nadto dostateczne na pierwsze potrzeby... zostaniesz prawdopodobnie naznaczonym dozorcą rzeczy i do czasu zdjęcia pieczęci, musisz pozostawać w pałacu.
— No, idź co prędzej do sądu pokoju... Ale... nie... poczekajno trochę...
lepiej będzie gdy ja pójdę z tobą. — Znam się dobrze z sędzią, to mi łatwiej wszystko pójdzie.
Notaryusz z kamerdynerem, udali się razem do sądu.
Pomimo, że sędzia zajęty był w tej chwili sądzeniem, pan Pérollet zbliżył się doń i w kilku słowach objaśnił o co chodzi.
— Natychmiast udam się na opieczętowanie, jak się tu tylko uwolnię... odpowiedział sędzia, a zwracając się do Jeroma, dodał:
— Przypuszczacie zatem, że testament istnieje...
— Tak panie sędzio, musi się znajdować w gabinecie, chyba, żeby go pan hrabia złożył u innego notaryusza.
— To nie podobna — wtrącił pan Pérollet.
— Jeżeli istnieje, to go odnajdziemy, powiedział sędzia pokoju — i stosownie do przepisów złożymy prezesowi trybunału. Wydam zaraz polecenie pisarzowi, aby był gotów iść ze mną po skończonej audyencyi.
Notaryusz i Jeremiasz zabierali się do wyjścia, gdy sędzia zatrzymał starego służącego, o którym wiedział, że posiadał całe zaufanie swego pana i rzekł:
— Będzie już dobrze późno, gdy się znajdę w pałacu, chcę zatem wiedzieć, czy masz klucze od wszystkich rzeczy?
— Mam je, panie, razem na kółku.
— No to zanim ja nadejdę, postaraj się odnaleźć testament. Jeżeli ci się to uda, to bardzo nam uprości zadanie...
— Dobrze, panie sędzio.
I Jerome wyszedł z notaryuszem.