Czerwony testament/Część trzecia/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Czerwony testament
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Testament rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.

— Ho! ho! — rzekł Jakób Lagarde, tego zażądał od pani!... A pani cóż na tę pretensyę odpowiedziała?..
— Oświadczyłam, że jest niepełnoletni i że mi jako głównej jego opiekunce nie wolno tego uczynić...
— Doskonale!.. Wiele mu przypada ze spadku po ojcu?...
— Dwadzieścia pięć tysięcy franków.
— Z których pani nie masz już naturalnie i oddawna ani jednego grosza?...
— Tak źle nie jest, że jednak nie mam wszystkiego, zmuszoną jestem przyznać się panu... Na nieszczęście, obrachunki z opieki, których dziś mam prawo odmówić synowi, zmuszoną będę złożyć, skoro dojdzie do pełnoletności.
— I oto co do tego właśnie musimy się ze sobą naradzić.
— Jakto?—
Zaraz pani zobaczy. — Powracam do ugody o jakiej pani wspominałem przed chwilą... Syna pani trawi gorączka wolności, trawi go pragnienie rozkoszy... użycia... Weźmiemy go w kuracye homeopatyczną... Simillia similibus curantur... Nadużycie wolności i Wszelkich przyjemności — uspokoją go bardzo prędko... Oddaj mu pani jego dwadzieścia pięć tysięcy franków...
— Oddać mu dwadzieścia pięć tysięcy franków? —wykrzyknęła wdowa —ależ to niepodobna!..
— Dla czego?
— Skąd-że bo ich wezmę?
— Z mojej kasy, kochana pani!.. Sza! Żadnej a żadnej uwagi, żadnych a żadnych wymówek!.. Pani wiesz, że jestem jej przyjacielem... A zresztą to tylko pożyczka...
Dasz mu więc pani to co żąda, ale pod warunkiem, że zezna akcik urzędowy i że się w nim zobowiąże pozostawić pani dożywotnie użytkowanie z legata hrabiego de Thonnerieux, jeżeli oczewiście wejdzie kiedykolwiek w posiadanie tego legatu... Kiedy staje się pełnoletnim?
— Dziesiątego marca 1881 r.
— A więc akcik, który ja sam przygotuję osobiście zaraz jutro, nosić będzie datę 10 marca 1881 r., aby nikt nie był w stanie zrobić nam kwestyi jakiejkolwiek.
— Rozumiem... Czy on będzie chciał jednakże taki akcik podpisać?
— Ani się nawet nie zawaha, bo pomyśl no pani tylko, co to jest uzyskać wolność i stos biletów bankowych... W zamian za marny podpis... W dodatku idzie tu o sukcesyę bardzo a bardzo jeszcze niepewną...
— Jeżeli sukcesya chybi, albo René umrze przedwcześnie, ja panu winną będę dwadzieścia pięć tysięcy franków... skąd je będę mogła powrócić?...
— Niech no się pani wcale tym nie kłopocze.. Jestem człowiekiem bardzo bogatym, a przyjaźń pani jest dla mnie daleko droższą, niż wszystkie skarby świata... Pozostaw mi pani nadzieję, że uznasz mnie także niedługo za najlepszego przyjaciela i że sympatya pani (bo pani ma ją dla mnie jak śmiem się spodziewać), będzie mogła zmienić się kiedyś na uczucie trwalsze, serdeczniejsze...
Pani Labarre bardzo była rada pozostawić tę nadzieję doktorowi, tem bardziej, gdy czuła, iż doktór zjednał ją sobie zupełnie.
Już była w nim rozkochaną.
Słodkie słówka, wykwintne maniery i obejście pełne galanteryi pięknego amerykanina, młodszego od niej o jakie lat conajmniej dziesięć, a posiadacza ogromnej fortuny, zawróciły jej do tego stopnia w głowie, że pewną była małżeństwa.
Tego właśnie życzył sobie Jakób Lagarde.
Czuł swoję wyższość nad tą próżną kobieciną wiedział, że kiedy będzie potrzebował zrobić z niej swą bezwiedną wspólniczkę, przyjdzie mu to bez żadnej a żadnej trudności.
Pani Labarre spuściła oczy i wydała głębokie westchnienie, podobne do gruchania gołąbka.
Jednocześnie ściskała spazmatycznie rękę Jakóba.
— Co René zwykł robić o tej porze? — zapytał pseudo Thompson po chwilowem milczeniu.
— Chcąc zrzucić co najprędzej suknię seminarzysty, która mu ciąży na ramionach, poszedł do krawca, zamówić sobie cywilne ubranie... Potrzeba mu nadto ubrania na wieczór do pana...
— Na wieczór do mnie?... powtórzył, Jakób Lagarde. Nie trzeba aby przychodził!...
Pani Labarre spojrzała na doktora zdziwiona.
— Dla czego?... zapytała następnie.
— Dla bardzo ważnej przyczyny. — Przypomina pani sobie zapewne młodą panienkę, kuzynkę moję, której piękność zwróciła pani także uwagę?...
— Podobnie królewskiej piękności nie podobna jest zapomnieć...
— A więc René, tak samo o niej nie zapomniał.
— Czy pan sądzisz, że go zajęła?...
— Jestem najzupełniej tego pewny... Zmuszony studyować twarze ludzkie stałem się fizyonomistą... Wrażenie jakie się na twarzy syna pani wybiło od pierwszego na Martę spojrzenia, było piorunujące... Może jej jeszcze nie kocha w prawdziwem słowa tego znaczeniu, ale bardzo mu brak niewiele...
Drugie spotkanie dostatecznem by było zamienić tę admiracyę w gwałtowną miłość... Otóż tej miłości ja nie mógłbym aprobować.. Gdyby René prosił mnie o rękę Marty, musiałbym dać mu odpowiedź odmowną... Inne mam całkiem zamiary względem mojej wychowanki... W obec tego uważam za właściwe zapobiedz rodzącemu się uczuciu... W swoim też własnym także interesie, René nie powinien już widzieć Marty!... Czy pani mnie rozumie?...
— Rozumiem cię kochany doktorze, ale jakże tu teraz zrobić, aby mu przeszkodzić w udania się na wieczór, na który został zaproszony i na który pociąga go uczucie?...
— Znajdziemy sposób na to...
— Będzie to z pewnością trudno.
— Mniej trudno, aniżeli się pani zdaje... — Dostatecznem będzie oddalić Renégo z Paryża...
— Jak? Pod jakim pretekstem?...
— Zaraz go poszukamy... — Jakie jest miejsce pani rodzinne?...
— Tours.
— Czy ma tam pani jakie stosunki?
— Mam... — Za życia męża spędzałam tam rok rocznie po kilka tygodni...
— Nie znasz tam pani jakiego notaryusza?...
— Znam pana Landrol, poczciwego i godnego człowieka, starego przyjaciela mojej rodziny...
— W takim razie mamy już pretekst i to najnaturalniejszy... — Nie masz pani jak przypuszczam żadnych kapitałów w ręku tego urzędnika?...
— Ani sou jednego choćby...
— Dam pani dwadzieścia pięć tysięcy franków, które dzisiaj jeszcze pośle pani do pana Landrol z listem, takiej oto treści:
„Mój stary przyjacielu!... Ważne powody, nad któremi nie chce się rozwodzić, ale których łatwo się domyślisz, gdy ci powiem, że chodzi o miłość, której nie pochwalam, zmuszają mnie do rozłączenia się na czas jakiś z synem... Życzę sobie, aby René opuścił Paryż i podróżował. — Przedstawi się on panu z paru wyrazami odemnie, we dwadzieścia cztery godzin po tym liście, a pan raczysz oddać mu za pokwitowaniem te dwadzieścia pięć tysięcy franków, które przy niniejszam dołączam.“
Sposób to nieomylny, przyzna mi pani zapewne...
— Czy pan myśli, że mój syn raz z Paryża wyprawiony, zapomni o rodzącem się uczuciu?...
— Nie mam ani cienia wątpliwości:../ Marta jest zapewne pierwszą kobietą, która uderzyła jego oczy i serce... Gdy się poczuje wolnym i przy pieniądzach w kieszeni, łatwe miłostki w jakie się wda niechybnie, zatrą bardzo prędko wspomnienie miłości platonicznej, nie zupełnie jeszcze rozwiniętej...
Jakób otworzył pugilares, wydobył sen dwadzieścia pięć tysięcy franków i kładąc je na stole przed panią Labarre rzekł:
— Niech pani zaraz napisze do notaryusza pana Landrol.
— Ah! kochany doktorze, jakiś ja wielki dług wdzięczności zaciągam względem pana — wyszeptała słodziutko wdowa.
— Ten dług, pani wiesz o tem dobrze, jest dla mnie szczęściem prawdziwem.
W tej chwili przeciągły głos dzwonka rozległ się w przedpokoju.
— To René!... — rzekła wdowa, chowając pospiesznie bilety bankowe do biurka.
Młody człowiek ukazał się w pokoju.
Miał jeszcze suknie seminaryjskie na sobie.
Gdy zobaczył Jakuba, twarz mu się rozjaśniła.
— To pan, szanowny panie doktorze! zawołał, wyciągając rękę ku pseudo-Thompsonowi. Co za przypadek szczęśliwy a niespodziewany sprowadził pana tutaj?...
— Przyszedłem dla ciebie, moje dziecię... — odpowiedział Jakób.
— Dla mnie?... — powtórzył seminarzysta ździwiony.
— Tak. — Wiesz przecie żeś mnie zainteresował niezmiernie. — Wiem to przynajmniej, żeś mi pan okazał pewną przed paru dniami życzliwość, za którą wdzięczny ci jestem nieskończenie.
— Życzliwość to najzupełniej szczera... Pani Labarre powiedziała mi, że masz zamiar pójść w ślady swego sławnego ojca i zostać adwokatem.
— Nie zganisz mi pan zapewne, panie doktorze, tego zamiaru?... Kratki sądowe nęcą mnie gwałtownie ku sobie.
— Że ci go nie zganię to pewno, ale zmiana karyery wymaga nowych studyów, nowej pracy pochłaniającej...
— Praca nigdy mnie nie przestraszała i nie przestrasza.
— Jestem zupełni o tem przekonany; tylko, że w chwili obecnej zabraniam ci stanowczo pracy zawielkiej... Zdrowie masz nie bardzo silne... Przed zaprzęgnięciem się do roboty w szkole prawa, musimy zwalczyć anemię, musimy ci krew w żyłach odnowić... Otóż, nie potrafimy dojść do tego tak zaraz, na poczekaniu. Odpoczynek, dobre odżywianie się i dobre powietrze, są ci bezwarunkowo potrzebne...
— A zatem panie doktorze?...
— A zatem przed zabraniem się do roboty, musisz trochę popodróżować...
— Patrzysz pan widzę, doktorze, bardzo na ten świat różowo, zawołał śmiejąc się René. „Musisz trochę podróżować“, to wcale pięknie powiedziane... Nie miałbym nic zgoła przeciwko temu, bo wierzę najzupełniej, że by mi to doskonale zrobiło, ale podróże to przyjemności nie takie znowu tanie, a mama znajduje się w zabardzo trudnem położeniu, aby mi mogła dać na nie pieniędzy. Nawet choćby części z tego co mi się po ojcu należy, nie wydobędę od niej na pewno...
— Rozmowa jaką właśnie miałem z mama przed chwilą — odpowiedział Jakób — przekonała mnie, że się błędnie trochę zapatrujesz na te rzeczy. Przekonałem panią Labarre, że zdrowie jej syna potrzebuje koniecznego wzmocnienia i zdołałem ją nakłonić do prawdziwej dla ciebie ofiary...
— O!... zawołał René zdumiony. I na czem ofiara ta polega?...
— Pani Labarre od jutra oddaje ci do dyspozycyi sumę dwadzieścia pięć tysięcy franków!...
— Co?... Dwadzieścia pięć tysięcy franków... powtórzył młody człowiek z zaioskrzonemi oczyma.
— Tak jest, ale pod warunkiem, że pewną część tej sumy zużytkujesz na odżywienie sił swoich za pomocą podróży i że w podróży tej stosować się będziesz ściśle do tego, co ci zalecę, a co z pewnością wyda rezultaty jak najlepsze.
— I bez żadnych zgoła innych zastrzeżeń? zapytał René podejrzliwie.
— Owszem, pod jednym jeszcze warunkiem, który tak samo jak i pierwszy ma jedynie dobro twoje na celu...
— No, jakiż to zatem ten warunek?...
— W dniu 10 marca 1881 r. staniesz się pełnoletnim?...
— To fakt.
— Wystawisz otóż pod tą datą maleńki akcik, który ci podyktuję, a którym się zobowiążesz, że w razie gdyby testament hrabiego de Thonnerieux został odnalezionym i gdybyś wszedł w posiadanie legatu, jaki ci w tym testamencie został wyznaczonym, pozostawisz mamie dożywotnie korzystanie z dochodów od kapitału spadkowego... Po śmierci pani Labarre, odzyskujesz naturalnie swoje prawa..
René gorzko się uśmiechnął.
— Czyli, że moja mama, chce za sumę dwudziestu pięciu tysięcy franków, nabyć spadek wyobrażający jakie może pięćset lub sześćset tysięcy franków?...
— Rozumowanie jaknajbardziej błędne moje dziecko!... zauważył Jakób Lagarde.
— Dla czegoż to naprzykład?...
— Dla tego, że twoja matka nie zgoła od ciebie nie chce kupić i nic nie kupuje. Spadek, o jakim mówisz, bez względu na jego cyfrę, jest więcej niż wątpliwym. Testament hrabiego de Thonnerieux, został jak ci wiadomo skradzionym i według wszelkiego prawdopodobieństwa, nigdy już światła dziennego nie zobaczy... Następnie chodzi nie o zrzeczenie się spadku na rzecz pani Labarre, ale o przyznanie jej dożywocia na nim jedynie...
— Zgoda!... Ale w zamian za to dożywocie, możliwe pomimo wszelkiego nieprawdopodobieństwa, ja nic przecie nie dostaję...
— Dostajesz dwadzieścia pięć tysięcy franków, mój drogi!..
— Te dwadzieścia pięć tysięcy franków, toć to przecie moja bezsporna własność to mój udział po ojcu mi pozostały.
— W tej chwili nie masz prawa upominać się o to jednakże, jest to więc kapitał bez znaczenia dla ciebie...
Gdy René opuścił głowę i milczał, Jakób odezwał się głosem nerwowym trochę:
— Zresztą, moje kochane dziecko, wolno ci to przyjąć lub odrzucić... Pani Labarre, twoja matka, przekonaną jest, że chce zrobić poświęcenie dla ciebie, a ja najzupełniej podzielam to jej przekonanie. Jeżeli innego jesteś zdania, uznajmy żeśmy nic z sobą nie mówili... Moja wizyta okaże się bezużyteczną, ot i koniec na tem...
Młody człowiek podniósł żywo głowę.
— Zgadzam się na warunki matki!... powiedział. Co mi tam po całej tej fortunie, jeżeli dostanie mi się nawet kiedykolwiek?... Abym zdrowie miał tylko to reszta nic a nic mnie nie obchodzi!.. Będę się uczył!.. zostanę adwokatem... czuję, że będę miał talent ku temu i dorobię się majątku własną pracą i własnemi zabiegami. To więcej warto niż spadek!.. To daje przynajmniej prawo do tego, aby być dumnym z siebie!..
Dajcie mi arkusz papieru stemplowego, podyktujcie zobowiązanie, napiszę je i podpiszę.
— Oto prześlicznie postanowiłeś!... powiedział Jakób Lagarde i szczerze ci winszuję...
— Kiedy dostanę owe dwadzieścia pięć tysięcy franków? — zapytał René.
Na to pani Labarre odpowiedziała:

Chociażby jutro nawet, jeżeli sobie tego życzysz... Dam ci upoważnienie do notaryusza mego w Tours, który ma pieniądze te w depozycie i który natychmiast ci je wypłaci... — Ba!.. więc trzeba do Tours po nie jechać?...
— Naturalnie, boć w Paryżu nic nie mam. Cóż ci to jednakże szkodzi. Będzie to pierwszy przystanek w twojej podróży...
— Dobrze, to ja pojadę tam zaraz jutro... Niechże mama siada i pisze upoważnienie, a przede wszystkiem, ponieważ pan doktór nie nosi ze sobą zapewno papieru stemplowego w kieszeniach, niechże mama pośle służącą aby go kupiła.
Tak jest... odezwał się Jakób Lagarde.
Pani Labarre podniosła się z siedzenia.
— Poślę Julję w tej chwili działa.
I wyszła.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.