Czerwony testament/Część trzecia/XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Czerwony testament
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Testament rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.

— Mów, ojcze... mów! — szeptał Paweł, ledwie zrozumiałym głosem.
Rajmund z wysiłkiem mówił dalej:
— Pewnego wieczora, kiedy matka twoja znajdowała się sama w domu, człowiek ten był tyle bezczelnym, że dostał się do naszego domu i wyobrażając sobie, że każda kobieta, żyjąca w skromnych warunkach i nie posiadająca majątku, zdolną jest sprzedać się, usiłował olśnić Maryę obietnicami... rozłożył przed nią stosy biletów bankowych.
— Nędznik! — szepnął Paweł.
— Tak, nędznik, bo widząc, że jego propozycye zostały z pogardą odepchnięte i nigdy matki twojej uwieść nie zdoła, uciekł się do przemocy i chciał ją porwać!...
— O! podły! podły! — szeptał Paweł, zaciskając pięści.
— W tej chwili powróciłem był do mieszkania i posłyszałem wołanie o pomoc nieszczęśliwej mojej żony.
„Rzuciłam się z rewolwerem, który zawsze nosiłem w kieszeni i w uniesieniu łatwem do zrozumienia, palnąłem w łeb łotrowi, co chciał mi wydrzeć i żonę i matkę...
— Dobrześ zrobił kochany ojcze! — odrzekł młody człowiek z zapałem. — Zabiłeś nikczemnika, jak się zabija wściekłe zwierzę. Postąpiłeś uczciwie!...
Powinienem był być wytłomaczonym, ale sprawiedliwości nie ma na tym świecie!... Człowiek, któremu przestrzeliłem czaszkę miał można bardzo rodzinę... Dokument usprawiedliwiający popełnione przezemnie zabójstwo rzucał plamę na tę rodzinę. — Uważała więc za rzesz najprostszą, zniweczyć ów dokument i oskarżyć mnie o wciągnięcie ofiary w zasadzkę, za pomocą wdzięków mojej żony i morda dla kradzieży!...
— Toż to ohydne, monstrualne, mój ojcze.
— Tak jednakże było!...
— I nie broniłeś się?...
— Broniłem się z całych sił...
— Nie dowiodłeś jednakże swej niewinności?...
— Wszystko co tylko można było zrobić, dla dowiedzenia jej robiłem!... Walczyłem odważnie, alem został pokonany!... — Napróżno protestowałem przeciwko gwałtowi z całem oburzeniem uczciwego człowieka!... Napróżno matka twoja usiłowała zaprzeczać nędznemu kłamstwu... Napróżno świadczyli za mną ci, co znali moję przeszłość bez skazy, moję pracowitość i uczciwość! Napróżno wziął mnie pod swoją protekcyę hrabia Filip de Thonnerieux, hrabia i hrabina de Chatelux! — Fatalność postawiła mnie wobec sędziów uprzedzonych i nielitościwych, wobec przysięgłych bez inteligencyi, widzących tylko sam fakt materyalny...
„Trup i pakiety biletów bankowych, znalezione w mojem mieszkaniu, zdaniem sędziów przysięgłych, wystarczały do dowiedzenia mi zbradni... — Zoatałem skazanym...
— O! mój Boże! — wykrzyknął Paweł, zasłaniając twarz rękami.
— Uznany z mordercę i złodzieja — ciągnął Rajmund ponuro — skazany zostałem na dwadzieścia lat więzienia!... — Lepszą by była kara śmierci, ale przez gorzką ironię uznano okoliczności łagodzące...
— Boże! Boże mój!... biedny kochany ojcze! — powtarzał młody chłopak, dusząc się od płaczu.
Fromental mówił dalej:
— Umarłbym był ze wstydu i rozpaczy, rozumiesz to zapewne dobrze, ale powiedziałem sobie, że potrzebuję żyć dla twojej matki i dla ciebie...
Przeprowadzono mnie z Roquette do więzienia głównego w Clairveaux i wtedy to hrabina de Chatelux, ta wzniosła, anielska dusza, gotowa zawsze do miłosierdzia i poświęcenia, zaopiekowała się tobą i biedną moją żoną, biedną wdową po żyjącym mężu, podtrzymywała słabnące jej siły i wątłe dzieciństwo twoje.
Niestety nie miałem już więcej zobaczyć mojej drogiej Maryi...
Gasła ona wolno, złamana nieszczęściem, zabita opuszczeniem i bezbronna przeciwko podłości ludzkiej. — Zostałeś podwójnym sierotą...
Paweł szlochał głośno i zaledwie zdolnym był wymówić:
— Matka moja... Biedna moja matka...
Rajmund płakał wraz z synem, ale pomimo łez mówił dalej.
Pilno mu było dokończyć tej ponurej historyi.

– Upłynęło lat pięć... — Dzięki mojemu zachowywaniu się, dzięki protekcyom, jakich używano, dzięki nieustannym prośbom naszej dobrodziejki, a szczególniej dzięki trafowi, który pozwolił mi wykryć i odwrócić z narażeniem własnego tycia spisek uknuty przez przestępców, zostałem ułaskawiony...
— Ułaskawiony? — powtórzył Paweł.
— Tak, ale pod warunkiem ciężkim bardzo.
Ułaskawienie takie uważać mogłem za dalszą karę.
W sprawie tej spiskowej, dałem dowody pewnych wyróżniających mnie zdolności, dowody panowania nad sobą i odwagi, dowody spokojnej śmiałości... Uznano, że przymioty te, mogą uczynić ze mnie zdolnego policyanta, że mogę oddać im wielkie usługi. W rezultacie, postawiono mi za warunek wstąpienie do służby bezpieczeństwa publicznego na cały czas, jaki mi pozostawał z wyroku, to jest na lat piętnaście...
Lepszem to było od więzienia, które mnie oddalało od ciebie, a przytem zbliżała się ona, że mogła zapytać: Gdzie jest mój ojciec? Czy on żyje, czy nie żyje?... Jakąż odpowiedź można ci by było dać na to pytanie?... „Ojciec twój żył, ale siedział w więzienia?...
Przyjąłem więc propozycyę z wdzięcznością, bo ta względna swoboda pozwalała mi widywać cię, wychowywać i czuwać nad twojem wątłem zdrowiem...
I oto dziesięć już lat wypełniam sumiennie przyjęty obowiązek...
Tyś wyrastał, a ja drżałem co raz bardziej, ażeby jakie fatalne zdarzenie nie odkryło ci mojej przeszłości i nie zdradziło teraźniejszości...
Chciałem za jaką bądź cenę utrzymać cię w nieświadomości co do tego...
Dla tego tylko błagałem w tej prośbie ministra, aby mi darowali te pięć lat ostatnich.
Teraz mój synu, nadeszło właśnie to fatalne zdarzenie...
Moje życie nie jest już dla ciebie tajemnicą...
Znasz całą teraźniejszość i przeszłość moję... znam nieszczęścia, które ludzie nazwali zbrodniami...
Czy rumienisz się teraz za mnie?... Czy pogardzasz twoim ojcem? Czy żądasz jeszcze śmierci?..
Paweł padł na kolana i wyciągał ręce do Rajmunda.
— O! mój ojcze, mój ukochany męczenniku biedny, czy ty mi przebaczyć raczysz?….. pytał drżacemi usty?... Gdybyś mi nie przebaczył, to w takim razie dopiero pożądałbym śmierci!...
Fromental poskoczył do syna, podniósł go i przycisnął do piersi.
Słodkim był ten uścisk dwojga ludzi, którzy przez kilka sekund topili w nim gorzkie myśli swoje.
— A więc — zawołał Rajmund całując Pawła — kochasz zawsze i szanujesz swojego ojca?...
— Czy ja cię szanuję! czy ja cię kocham?... odrzekł z zapałem młody człowiek. — O! ojcze jakiś ty dla mnie pobłażliwy. Do ostatniego tchnienia będę wyrzucał sobie, żem się nie poznał na tobie... że mogłem na chwilę zwątpić o tobie. Tyś taki wielki, szlachetny, tak niesprawiedliwie nieszczęśliwy!... Całe życie moje poświęcę na wynagrodzenie ci tej krzywdy chwilowej! — Nigdy żaden ojciec nie był bardziej kochanym, bardziej szanowanym, jak ja cię pragnę kochać i szanować! — O! ojcze mój ukochany, cóżes ty musiał wycierpieć, i co jeszcze cierpieć musisz?...
— Przeszedłem bardzo wiele, moje drogie dziecię, ale teraz przysięgam ci, to już wszystko skończone!...
— Skończone! — powtórzył Paweł.
— Tak.
— Dla czego?...
— Dla tego, że znasz już tajemnicę moję, że znasz już przeszłość, a mimo to kochasz mnie jeszcze... Z ustaniem ciągłej obawy i boleść ukoić się musi.. Jostem spokojny i pełen w lepszą przyszłość otuchy.
— Jutro zaniosę tę prośbę i jeżeli Pan Bóg mi dopomoże, będę wolny... zupełnie wolny!... Wtedy będziemy mogli opuścić Paryż i zamieszkać gdzie w cichym jakim kąciku, gdzie będziemy szczęśliwi prawdziwie...
— Komu ojcze masz zanieść to prośbę?...
— Pani hrabinie de Chatelux, która będąc zawsze moją Opatrznością, chce przed wręczeniem jej sekretarzowi ministra sprawiedliwości, być jeszcze u kilka wpływowych osób.

– Ja pójdę z tobą ojcze — odezwał się Paweł stanowczo.
— Po co moje dziecko?...
— Bo chcę prosić także matki Fabiana, ażeby użyła wszelkich swoich wpływów dla otrzymania łaski — której żądasz, a która jest tylko sprawiedliwością....
— Dziękuję i mój synu, odpowiedział Fromental, ale pani de Chatolux nie powinna wiedzieć, że przeszłość moja jest ci już wiadoma... To daleko lepiej będzie...
A teraz odpowiedz mi na moje pytanie...
— O co chcesz mnie zapytać ojcze?...
— Co to znaczy żeś przybył dziś wieczór do Paryża?...
Pawłowi oczy zabłysły i zaczerwienił się cały.
Zapytanie ojca przywiodło mu na pamięć to, o czem z powodu gwałtownego wzruszenia zapomniał był zupełnie.
— Mój ojcze... szeptał pomieszany.
— Czyż cię tu przywiodły podejrzenia? — pytał dalej Fromental. — Nie potrzebujesz nic ukrywać, skoro wszystko zostało wyjaśnione, — Nie ojcze... ja przybyłem zupełnie po co innego...
— Po cóż mianowicie?...
— Po list zapraszający pana Thompsona...
— Po list zapraszający pana Thompsona? — powtórzył Rajmund ździwiony.
Paweł skinął głową.
— Co chcesz tym listem zrobić?...
— Okazać go przy wejściu do doktora Thompsona.
— Wszakże zaproszenia tego przyjąć nie chciałeś przed kilku dniami, pomimo namowy mojej...
— Prawda.
— Skądże więc ta nagła zmiana?...
— Bo dziś wiem jedną rzecz, o której nie wiedziałem przed trzema dniami...
— Cóż to za rzecz? To — odrzekł Paweł drżącym głosem — że u doktora spotkam te moję ukochaną, której nie spodziewałem się zobaczyć już nigdy!...
Rajmund poczuł się zaniepokojonym.
— Tę którą kochałeś... tę młodą panienkę, czy panię nieznaną... masz spotkać w pałacu przy ulicy de Miromesnil?
— Tak jest mój ojcze...
— Skądże wiesz o tem...
— Cudowny przypadek na ślad mnie naprowadził. Obaj szukaliśmy daleko tej, która bardzo blisko nas była. Dziś wieczór zobaczę ją... Dowiem się czy jest wolną... Czy wolno mi ją kochać i liczyć na jej wzajemność...
— To jest, że masz zamiar zapytać jej o to wszystko?
— Nie jej lecz doktora, on mi musi dać odpowiedź...
— On?... Wytłomacz mi to z łaski swojej...
— Marta jest wychowanką pana Thompsona.
Rajmund pobladł i powtórzył:
— Jest jego wychowanką?...
— Tak, mój ojcze. A wielkie to dla mnie szczęście, skoro doktór ciebie lubi a mnie okazuje wielką sympatyę i obiecał wyleczyć zupełnie. Przypominasz sobie ojczulku, jak nalegał, ażebym mu powierzył tajemnicę mojego moralnego cierpienia, abym mu wyznał, że się kocham... przypominasz sobie, że po mojem wyznaniu powiedział: „Wskazałem panu chorobę... — ja się zajmę kuracyą ciała... pan się zajmij leczeniem duszy.“ Życie moje zależy od tej miłości a doktór Thompson nie będzie chciał mojej śmierci, skoro ci zaprzysiągł, że żyć będę...
Fromental patrzył na syna z coraz większem zatrwożeniem.
Po raz drugi powtórzył z dziwnym wyrazem w głosie:
— Wychowanka doktora Thompsona.
— Co ci się ojczulku stało?.. — zapytał Paweł, uderzony i zaniepokojony zmianą fizyonomii rodzica. — Zdaje mi się, że powinieneś się cieszyć z tej wiadomości, która mnie nieskończoną napełnia radością... a tymczasem tyś się przeraził, dowiedziawszy się, iż odnalazłem tę, w której pokładam całą moję nadzieję i całe szczęście moje! Czy nie przypominasz sobie ojcze, że w obecności doktora zobowiązałeś się wyszukać tej młodej dziewczyny i uczynić mnie szczęśliwym?...
— Ah! — jęknął zrozpaczony Rajmund — łudziłem się i przyznaję, że miales przed chwilą racyę! Tak, sto razy lepiej by było, żebyś nie żył!...
— Ojcze, ojcze, przerażasz mnie!... — odrzekł zasmucony Paweł.
Zaledwie przed chwile horyzont nasz zaczął się jakby wyjaśniać, zaledwie przed chwilą robiliśmy projekta i przewidywali przyszłość spokojniejszą, a oto znowu desperujesz i czego?...
Rajmund objął syna w ramiona, przycisnął do piersi i odpowiedział:
— Biedne dziecko, nieszczęśliwe dziecko... czyż tego nie rozumiesz?...
— Cóż mam rozumieć?..
— Że ci się trzeba zbudzić ze snu ułudnego?... że rzeczywistość jest okrutna!... twoje szczęście niemożebne!... trudności niezwalczone?...
— Ojcze drogi ja cię wcale nie rozumiem w tej chwili.. dla czegoż szczęście moje ma być niemożebnem?... jakie są przeszkody niezwalczone, o których mi wspominasz?...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.