Czerwony testament/Część trzecia/XL

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Czerwony testament
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Testament rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XL.

Po śniadaniu Paweł i la Fouine poszli na ryby.
Mieli powrócić do domu dopiero na obiad.
Towarzystwo Juliusza Boulenois, pomimo że tenże obywał się bez wszelkiej zgoła dystynkcyi, podobało się bardzo synowi Rajmunda.
Czuł, że w obecnych okolicznościach potrzeba mu mieć przy sobie kogoś, z kim mógłby porozmawiać o rzeczach obojętnych, a wolał la Fouina niż każdego innego.
Vernier i jego kolega widzieli jak dwaj młodzi wychodzili z narzędziami rybackiemi na ramionach.
— No to i cały dzień im przejdzie nad wodą!... — powiedział Vernier.
— Z pewnością, że nie oddalą się od Port-Créteil... potrzebaby tylko wiedzieć gdzie się usadowią..
— Agenci zapalili cygara, wyszli z oberży i z daleka śledzili Pawła i Julka, którzy, jak zwykle, zajęli miejsce na prost Petit-Castel.
— O już się usadowili... — rzekł Vernior. Znam ja rybaków, nie poruszą się oni ztąd aż do wieczora... Skorzystajmy z tego i chodźmy pogadać trochę ze starą służąca... Następnie pójdziemy co przetrącić... Ja funduję teraz a ty postawisz co wieczorem...
Pociągnęli ku mieszkaniu Pawła.
W chwili kiedy byli odeń oddaleni o jakie najwyżej piędziesiąt kroków, zobaczyli wychodzącego z domu pocztyliona.
— Przyniesiono list jakiś, — zawołał kolega Verniera. — Zapewne stary przysłał rozkazy służącej.
Nie mylili się wcale.
List przyniesiony pochodził rzeczywiście od Rajmunda.
Był to list ten sam, który wczoraj napisał a dziś rano idąc do prefektury wrzucił do skrzynki pocztowej.
Magdalena poznawszy pismo pana, czemprędzej je otworzyła.
Ze zdziwienia przechodziła w osłupienie, a z osłupienia w przerażenie, bo pisząc do poczciwej kobiety, ojciec Pawła nie ukrywał wcale, na jakie niebezpieczeństwo syn jego jest narażony. Zaklinał Magdalenę, aby czuwała nad chłopakiem, ale żeby mu nic o tem nie mówiła a ufała zupełnie agentowi Vernier, o którego przybyciu donosił.
W chwili kiedy dokończała czytania zadzwoniono do urtki ogrodowej, poszła więc ażeby otworzyć.
Vernier nie był Magdalenie nieznanym. Widywała go nieraz jak przychodził na ulice Saint-Louis-en-l’Ile.
Pomimo zmiany fizyonomii poznała go od razu.
— A! to pan, panie Vernier — powiedziała.
— Ja, kochana pani...
— Proszę wejść... Ten pan przychodzi z panem?...
— Tak.
— No to proszę, niech panowie wejdą obadwa.
I wpuściła do ogrodu obu agentów.
— Czy pani uprzedzoną została o naszej wizycie?... — zapytał Vernier.
— W tej chwili odebrałam list od pana.
— Więc wiesz pani o wszystkiem?...
— Wiem, że ukochany pan Paweł narażony jest na wielkie niebezpieczeństwo!...
— Osłonimy go z łatwością, ale pod pewnym warunkiem...
— Pod jakim?...
Że nas pani powiadamiać będziesz o wszystkiem co się tu stanie... jeżeliby się co stało...
— Możecie święcie rachować na mnie panie Vernier, będę panu wszystko donosić, ale gdzie znajdę pana w razie potrzeby?...
— Mieszkam w oberży Bruneta, a mój kolega u Poulaillona... niedaleko jeden drugiego, jak pani widzi...
— Zapamiętam... Ale moi panowie, — toż to przerażające to wszystko... Drżę jak liść... — Pan Paweł wyszedł...
— Wyszedł z la Fouin’em, wiemy o tem...
— To właśnie mnie niepokoi. — Co to za jeden ten la Fouine? Nie wygląda obiecująco... sądząc po toalecie...
— Nie okazale wygląda, to prawda, ale pozory często mylą... — La Fouine, to dzielny chłopak, na którym można zupełnie polegać... — Przy nim pan Paweł nie potrzebuje się obawiać...
— Dziękuję!... uspokoił mnie pan! — odrzekła Magdalena, odetchnąwszy swobodniej.
— Czy pan Paweł wychodzi czasem wieczorem? — zapytał Vernier.
— Najpóźniej o dziesiątej spać się kładzie.
— Nie ma zatem potrzeby, czuwać w nocy około domu?...
— Wcale nie ma potrzeby... — Ja zamykam drzwi sama...
— Czy ma jaką broń przy sobie?...
— Ma rewolwer w swoim pokoju...
— Dobrze! — Teraz zapisz to pani sobie dobrze w pamięci, że jeżeliby ktokolwiek obcy przyszedł do pana Pawła, w tej chwili trzeba którego z nas powiadomić o tem.
— Z pewnością, że nie zapomnę panie Vernier!...
Dwaj agenci pożegnali się i poszli na śniadanie.
O zmierzchu, to jest około w pół do ósmej wieczorem, Paweł i la Fonine powrócili.
Jedli obiad rozmawiając i układając się o przyszłą na ryby wyprawę.
O dziesiątej Juljusz Boulenois odszedł od Pawła, który zaraz spać się położył.
Umówili się nazajutrz na rano.
Magdalena odprowadziła la Fonina do furtki, starannie ją zamknęła, pozamykała też wszystkie drzwi w domu na dwa spusty i udała się także na spoczynek.
Boulenois obejrzał się na wszystkie strony.
Oczy jego przyzwyczajone do ciemności, widziały z daleka.
Nie spostrzegłazy nic podejrzanego, poszedł do oberży Poulaillona, którą od dwóch dni obrał sobie za siedlisko.
Zaledwie się trochę oddalił, gdy jakiś cień ludzki wyszedł także z po za krzaków i pociągnął drogą ku oberży Bruneta.
Był to Vernier, powracający do siebie.
Nazajutrz rano około ósmej, la Fouine zastukał do furtki ogrodowej.
Paweł już wstał i czekał na niego.
Postanowili, że pójdą na raki.
— Ale zapomnieliśmy o rzeczy najważniejszej — zawołał Julek...
— O czem takiem?...
— Zaopatrzyć się w mięso.
— Aj do licha!... prawda... no ale to nie takie znów nieszczęście!... Zaraz będziemy wszystko mieli.
— Weź pan siatki i zaczekaj na mnie na brzegu, a ja pobiegnę do rzeźnika do Saint-Maur, kupić co potrzeba...
Paweł wziął siatki, uprzedził Magdalenę, że przyjdzie z Julkiem na śniadanie o dwunastej i wyszli.
Kolega Verniera stał na czatach.
On dziś dyżurował.
Widział jak dwaj młodzi ludzie przechodzili i pewny, że zajmą to samo co Wczoraj miejsce, pospieszył do Verniera.
La Fouine odwiązał czółno Pawła i przepływał Marne, aby się udać do Saint-Maur.
Zniknął po za wysepką zarosłą wierzbami.
Paweł usiadł na murawie, przy brzegu i czekał na niego.
Nagle zadrżał.
Jakiś głos po za nim, wymówił jego nazwisko.
Obejrzał się i zobaczył listonosza wiejskiego, poszukującego czegoś w swojej torbie skórzanej.
— Ponieważ spotkałem pana, panie Fromental — odezwał się oficyalista pocztowy — to nie będę potrzebował chodzić do mieszkania pańskiego. — Mam coś dla pana... — Oto jest...
— Dziękuję — rzekł młody człowiek, biorąc list w rękę.
Listonosz poszedł sobie w dalszą drogę.
— Zapewne od ojca... — pomyślał Paweł.
I spojrzał na adres.
— Nie — to nie ojca charakter... Od kogóż to być może? — Pismo jakby kobiece... Gdyby to było... gdyby to było...
— Nie śmiał dokończyć swojej myśli.
Serce zaczęło bić mu gwałtownie...
Drżącą ręką rozdarł kopertę, spojrzał na podpis i wyraz niezmiernej radości, albo raczej upojenia, zajaśniał mu na twarzy.
— Od Marty!... szeptał drżącemi usty. — Od Marty!... Cóż ona pisze?...
I pożerał wyrazy skreślone przez Pascala pod dyktandem doktora Thompsona.
— Wolna!... wolna! — wykrzyknął po przeczytaniu ah! jakiżem ja szczęśliwy! — Zobaczę ją dzisiaj wieczór!... Dziś wieczór zapewne, będę ją mógł wyrwać z rak tyrana! — Będzie w Petit-Castel... Będzie z Angela, która jej jest tak oddaną, która wie o jej miłości i chce jej dopomódz... — Będzie czekała na mnie!... O! moja ukochana, moja droga, jedyna Marto, ja nie każę ci na siebie czekać!... Oswobodzę cię... Opuścisz dom, gdzie cię prześladują, zamieszkasz pod rodzicielskim moim dachem, zostaniesz moją żoną!...
Przeczytał list raz jeszcze, a po chwilowym namyśle powiedział:
— Ale nie... to niepodobna... Nakazuje mi tajemnice... — Zapewne nie będzie mogła zerwać jeszcze swojego łańcucha i pójść zemna... — Chce zapewne powiedzieć mi tylko, że szczęśliwa chwila się zbliża...
Przycisnął do ust ćwiartkę papieru, włożył ją z powrotem do koperty i schował do pugilaresu.
W tej chwili la Fouine ukazał się po drugiej stronie rzeki.
— Wziął wiosło — i w kilka minut był już na brzegu, na którym czekał go Paweł.
Udali się na połów raków.
O dwunastej byli już z powrotem w domku — połów nie bardzo się udał.
Postanowili po południu wybrać się po jaką rybę do usmażenia i na większego szczupaka.
I o wpół do drugiej zaopatrzeni winne przyrządy, byli już na stanowisku.
Paweł nie potrzebujemy o tem mówić, nie pisnął ani słówka o randez-vous, ani Magdalenie, ani la Fouinowi.
Czekał z nieopisaną niecierpliwością godziny błogosławionej, aby udać się do Petit-Castel.
To też łowienie nie zajmowało go wcale i nie skracało wcale czasu dłużącego się nieskończenie.
Rezultat połowu nie był lepszym niż rano.
O szóstej Paweł dał znak do odwrotu...
Kiedy doszli do miejsca w którem przywiązywali zwykle czółno, jakiś głos z drugiej strony Marny, zawołał na Juliusza Boulonois.
Podniósł głowę i spojrzał.
Zobaczył restauratora z wyspy.
Ten wyraźną pantominą przywoływał go do siebie.
— Wołają cię! — powiedział Paweł. Idź zobacz co to takiego.
La Fouine odbił od brzegu i podpłynął pod wyspę, a restaurator zawołał:
— A co to, a co to? czy już nie zajmujesz się połowem?... Dla czego zapominasz o swoich starych znajomych, cóż się z tobą dzieje?
— Ah! panie — odrzekł la Fouine — ja się wałęsam jak jaki milioner i po wszystkiem...
— Więc już nie zajmujesz się połowem?
— Owszem, ale tylko dla własnej przyjemności.
— Nie idzie tu o twoją przyjemność | na teraz... Dzisiaj musisz mi zrobić przysługę...
— Jaka proszę pana?...
— Musisz się trochę domyślać...
— Niech pan powie, tak jak bym się wcale nie domyślał...
— Jutro rano mam wesele, będę potrzebował kilku funtów ładnych ryb.
— Potrzeba więc będzie przepędzić noc na wodzie.
— Nie będzie to pierwsza!... Czyż już zostałeś takim próżniakiem?
— Próżniakiem nigdy!... Tylko od czasu mojego skaleczenia, nie lubię w nocy znajdować się na wodzie...
— Cóż ci się złego stać może? Przynieś mi sześć funtów ryby tylko ładnej, a ja ci zapłacę, słowo daję, zapłacę piętnaście franków!...
— No to będę łowił, ale żeby się panu przysłużyć, nie zaś dla piętnastu franków!...
— Ah! to ładnie! to bardzo ładnie!... Zresztą nie będziesz potrzebował przepędzać całej nocy... Ryby się dobrze biorą w odnodze wody bieżącej i za dwie godziny będziesz miał co potrzeba... Nie ma wcale księżyca, powietrze łagodne, będą chwytać od razu...
— To się tak mówi proszę pana... No, ale obiecałem, będę próbował... do jutra więc...
— Ja ci przygotuję trzy sztuki po sto sous...
La Fouine wiosłował do brzegu, na którym wysiadł Paweł.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.