Czerwony testament/Część trzecia/XLIII
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Czerwony testament |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Testament rouge |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Było w pół do jedenastej, gdy la Fouine przybył na ulice Saint-Louis-en-l’Ile, do Rajmunda Fromentala.
Dowiedziawszy się, że go nie ma w Paryżu, wsiadł również do fiakra, obiecał na piwo stangretowi i kazał się zawieźć co najprędzej do prefektury policyi.
Tam, gdy zażądał widzenia się z naczelnikiem bezpieczeństwa publicznego, odesłano go do dyżurnego komisarza.
Komisarz wysłuchawszy opowiadania, kazał mu biedz natychmiast na ulicę de Miromesnil, gdzie zastanie i prefekta policyi i naczelnika bezpieczeństwa.
La Fouine odszedł niespokojny:
Na ulicy de Miromesnil, zastał bramę otwartą przez odźwiernego, przerażonego wejściem tylu osób.
Wiemy już, że w pałacu zastano rozespaną tylko służbę i domyślamy się, że przebudzenie jej nie było bardzo przyjemne, na wiadomość, że są wszyscy są
resztowani i że odesłani zostaną do aresztu.
— Ci nic nie warci! — mruczał wysoki dygnitarz, tąpiąc nogami ze złości. — Czyżby prawdziwi winowajcy, mieli nam się z rąk wymknąć?... — To byłoby straszne nieszczęście!...
— Niech się pan prefekt nie obawia tego... — powiedział naczelnik bezpieczeństwa. Dowiemy się zaraz, gdzie się łotrzy znajdują... — Zawołać tu odźwiernego...
Jeden z agentów wyszedł i przyprowadził umierającego ze strachu alzatczyka i jego żonę, która musiała podnieść się z łóżka i ubrać czemprędzej.
— Panowie... moi dobrzy panowie!... piszczał stróż swoim akcentem lotaryngskim i ze łzami w głosie ja nic złego nie zrobiłem, nic wcale! — Czego panowie chcecie odemnie?...
— Powiedz prawdę a nic ci się złego nie stanie... oświadczył naczelnik bezpieczeństwa.
— Powiem wszystko otwarcie, nic a nic nie ukryją, bo nie mam co ukrywać... Powiem wszystko... chociaż nie wiem o co idzie...
— No ale to wiesz przynajmniej, gdzie się znajduje ten twój pan doktór Thompson?...
— Co to, to wiem proszę pana, bo jako stangret, odwoziłem go dziś wieczór do majątku w Cretéil... właśnie tylko co powróciłem gdyście panowie przybyli...
— Sam pojechał?...
— Nie proszę pana, pojechał z nim jego sekretarz, a w drugim powozie pani Angela i panna Marta...
— Marta? — powtórzył naczelnik bezpieczeństwa — zapewne sukcesorka hrabiego de Thonnerieux.
— Niezawodnie, wyciągnęli ją tam, aby zamordować... dodał prefekt oburzony.
— Zawieziesz nas do własności doktora Thompsona... odezwał się naczelnik...
— Ja tam panów zawiozę — wykrzyknął nagle jakiś głos piskliwy.
Głos to był młodego chłopaka wprowadzonego przez brygadyera.
Był nim nie kto inny, jak la Fouine.
Oczy wszystkich zwróciły się na niego ze zdziwieniem.
— Ktoś ty? — zapytał prefekt.
— Juljusz Bonlenois, jeden z sukcesorów hrabiego de Thonnerieux... odrzekł rybak-filozof. — Te łajdaki chciały mnie zabić... ale im się nie udało, jak panowie widzicie, ukradli mi jednak mój medal. Chodźcie panowie, ja was zaprowadzę, tylko się śpieszcie, bo w tej chwili pan Fabian de Chatelux może już nie żyje, może go już zamordowali.
—Fabian de Chatelux!... zawołali jednocześnie prefekt policyi i naczelnik bezpieczeństwa...
— We własnej osobie.
— Jakto?...
— Ale jedźmy!... jedźmy!... przerwał la Fouine.,. jedźmy!... Wielki czas!... opowiem wszystko przez drogę...
Wydano rozkazy.
Dwóch agentów pozostało na straży w pałacu — reszta powsiadała do powozów.
— Do Charenton! — krzyknął la Fouine; stangreci trzasnęli z biczów.
Rybak-filozof wsiadł do landa prefekta policyi, gdzie byli także naczelnik bezpieczeństwa i komisarz policyjny. Opowiedział im przez drogę o tem, co się działo w Petit-Castel.
O jedenastej, powozy pędzące jak pociąg pośpieszny, wjeżdżały w ulice de Lyon.
Nagle z fiakra nadjeżdżającego przeciwnej strony, ktoś zawołał dwa razy.
— Stójcie!... Stójcie!...
Naczelnik bezpieczeństwa zerwał się i także krzyknął.
— Stój!...
Stangret prefekta ściągnął konie, i stanęły jak wryte.
U drzwiczek powozu ukazał się w tej chwili Rajmund, przybyły przed pięciu minutami z Joigny.
Przy świetle latarni poznał stangreta prefekta, a widząc kilka powozów dążących razem, domyślił się co to znaczy.
Rzucił pięć franków swojemu fiakrowi i zajął miejsce obok prefekta, a najpierwszemi słowami, jakie wymówił, były:
— Czy tylko nie przybędziemy za późno?...
∗
∗ ∗ |
Jakób i Pascal oczekiwali w kredensie. Doktór trzymał rękę na kauczukowej gałce pulweryzatora i był ją gotów nacisnąć, a tym sposobem napełnić atmosferę sali jadalnej wyziewem śmiertelnym.
Paweł Fromental i Marta mieli zginąć pierwsi.
Fabian de Chatelax następnie.
— Dobiegamy do końca!... — szepnął Pascal do ucha Lagardowi. — Jutro będziemy mieli wszystkie medale!...
Marta oczekując powrotu Angeli i doktora, myślała o Pawle.
Nagle otworzyły się drzwi, poprzez które wyszła była Angela.
Młoda dziewczyna odwróciła głowę i wydała okrzyk radosnego ździwienia.
Z rozpromienioną twarzą, ze spojrzeniem pełnem miłości, we drzwiach tych Paweł się ukazał.
Wszedł do pokoju.
Angela drzwi za nim zamknęła i zasunęła zasuwę.
— Ty!... ty tutaj... — odezwała się sierota głosem drżącym ze wzruszenia, kto cię tu sprowadził?...
— Któżby jeżeli nie ty!... — odparł z z uśmiechem Paweł.
– Ja?... — wykrzyknęła Marta przerażona. — Ja?...
— Jakże?... Czyliżeś nie pisała?...
— Boże!... Boże!... — szeptała sierota blada i drżąca — wpadliśmy w nikczemną zasadzkę... jesteśmy zgubieni!...
— Zasadzka!... zgubieni!... — powtórzył Paweł — co to znaczy?... — Otrzymałem list twój... przeczytałem go i przyszedłem...
— Nieszczęśliwy!... Ja wcale nie pisałam do ciebie!
— A toż pismo twoje!... — powiedział syn Rajmunda wyciągając z kieszeni list, który już znamy.
— Marta pochwyciła go i rozwinęła.
— Tu.... nie ma nic na tym papierze, powiedziała spoglądając na Pawła, czy czasem nie zwaryował.
— Jakto nic?...
— Patrzajże sam... Są dwa stemple na kopercie, ale żadnego adresu i ta ćwiartka papieru zupełnie także czysta.
— Niepodobna!... niepodobna!... odrzekł młody człowiek, biorąc z powrotem list i wpatrując się z osłupieniem w miejsce, gdzie były przedtem litery... Czytałem więcej niż dziesięć rasy... więcej niż dwadzieścia razy... umiem treść dokładnie na pamięć... Posłuchaj.
Tu syn Rajmunda powtórzył list nam znany.
Sierota oniemiała prawie.
— Nie napisałaś więc tego? — zapytał.
— Nie! nie! nie! ja tego nie pisałam! Czy słyszysz, nie pisałam!... O! pułapka dobrze została ustawiona!... Jesteśmy w rękach nędzników: Thompsona, Pascala Ramberta i Angeli!... Wyrok zapadł na nas!... Nie spodziewajmy się niczego!... Jesteśmy skazani!...
Stojący po za drzwiami Jakób Lagarde nie stracił ani słowa z rozmowy dwojga młodych.
— Tak!... tak!... — odezwał się głosem brzmiącym jak dzwon pogrzebowy, tak jest, jesteście skazani, ale postanowiłem wyświadczyć wam wielką łaskę... Oto... ponieważ się kochacie, umrzecie razem!...
— Po co czas tracić na próżno?... szepnął Pascal do, ucha towarzysza — spiesz się i kończmy!...
Marta padła w objęcia Pawła a ten przycisnął ją do serca!...
Nic już więcej nie słyszeli... oddychali jakimś upajającym zapachem.
Jakób nacisnął gałkę i atmosfera sali jadalnej napełniała się wyziewami keroseliny.
Uśpienie miało nastąpić niebawem.
Nagle rozległ się hałas jakiś.
Zaczęto się dobijać gwałtownie do drzwi i okien willi — aż trzeszczały pod uderzeniami.
Marta i Paweł wydali okrzyk radości, a jednocześnie okrzyk przerażenia i zgrozy wyrwał się z ust Jakóba i Pascala.
Naraz w kredensie nastąpił wybuch i Lagarde — z przekleństwem runął na wznak z twarzą krwią zbroczoną.
W chwili kiedy hałas ze dwora uderzył jego uszy, ręka zadrżała mu nerwowo i zanadto nacisnęła pulweryzatora.
Nastąpił wybuch, szkło potłuczone rozleciało się na wszystkie strony.
Jeden kawałek utkwił głęboko w policzku doktora pod prawem okiem.
Pascal chciał uciekać, ale ogłuszony, nie był w stanie znaleźć wyjścia.
Paweł i Marta wołali o pomoc, waląc pięściami w drzwi zaryglowane.
— Mój syn! mój syn!... krzyczał Rajmund głosem drżącym z przerażenia, gdzie jest mój syn?...
Biedny ojciec znajdował się na czele agentów oblegających Petit-Castel.
Przybywając do willi, którą otoczono od strony Maray, Rajmund spotkał był Verniera.
Vernier poznał czółno Pawła, przywiązane w przystani, co pozwoliło mu powiedzieć napewno Rajmundowi:
— Pański syn tam się znajduje...
— Tam!... — powtarzał Fromental, ale żywy czy nieżywy?...
I bezustannie powtarzał sobie to okropne słowa:
— Żywy czy nieżywy?...
Jedne drzwi wywalono nareszcie.
Rajmund z kilku agentami wdarł się do willi.
Kierując się głosem Pawła, podążył prosto do drzwi sali jadalnej i odsunął zasuwy.
Paweł i Marta rzucili mu się w objęcia... Byli ocaleni...
Pascal napróżno bronić się usiłował, Pochwycono go i zakuto w kajdany.
Jakób Lagarde bezprzytomny leżał na podłodze.
Angela miała tyle czasu, że wbiegła na pierwsze piętro i schowała się do szafy, trochę przyciasnej na jej figurę.
Znaleziono ją i wyciągnięte.
Agenci poprowadzeni przez la Fouine zeszli do piwnic.
Rybak-filozof na całe gardło wołał Fabiana.
Młody hrabia de Chatelax odpowiedział niebawem.
Wkrótce rozbito drzwi.
— Jakie się mamy panie Fabianie?….. zapytał Julek — ściskając ręce młodzieńca. — Co za szczęście, że był kanał w posiadłości?... Bo byłoby się bardzo źle skończyło, niech mi pan wierzy!... Niech pan idzie na górę... są tam wszyscy, przyłapali łotrów.
W chwile potom Fabian wszedł do pokoju, w którym znajdowali się Rajmund, syn jego i Marta.
— Panna Grand-Champ! — wykrzyknął zdziwiony de Chatelux.
— Przyszła moja żona... odrzekł Paweł ściskając go za ręce.
Fabian zrozumiał i opuścił oczy.
— Zapomnę... pomyślał sobie.
— Panie de Chatelux — odezwał się naczelnik bezpieczeństwa — jedź pan w tej chwili do zrozpaczonej matki, i powiedz jej, iż Rajmund Fromental i Juljusz Boulenois ocalili ci życie...
— Pojedziemy razem... rzekł Rajmund...
Ty Pawle prowadź pannę Grand-Champ swoje narzeczonę do naszego domku i oddaj ją pod opiekę Magdaleny. Vernier pójdzie z wami...
— Młodzi oddalili się upojeni szczęściem swojem.
Urzędnicy i agenci zwiedzili cały Petit-Castel, więzienie Fabiana, kredens i podziemie, gdzie na płytach kamiennych znaleziono ślady krwi ofiar pierwszych.
Pascala i Angelę wsadzono do powozu i oddano pod straż dwóch agentów.
Jakób Lagarde, ciągle nieprzytomny, umieszczony został w drugim powozie.
Rajmund, Fabian i la Fouine, odjechali już do pałacu de Chatelux.
Pozamykano wszystkie drzwi od willi i powrócono do Paryża. Pascala i Angelę przewieziono do więzienia a Jakóba Lagarda do szpitala.
Nazajutrz rano, prokurator rzeczpospolitej, sędzia śledczy i naczelnik bezpieczeństwa publicznego, zeszli do pałacu przy ulicy de Miromesnil.
W jednej z szuflad biurka pseudo-Thompsona, odnaleziono testament Filipa de Thennerieux i medale ofiar.
Ostatnia wola hrabiego wskazywała książkę „Czerwony Testament,“ jako klucz zagadki do odszukania miejsca, w którem ukryte są miliony.
Książka ta skradziona w Bibliotece narodowej, znalezioną została przez Rajmunda u Antoniego Fauvela.
Przejrzano tę książkę i dowiedziano się, że w zamku des Granges-de-Mer-la Fontaine, znajduje się majątek sukcesorów hrabiego.
Niestety!... dwoje z nich zniknęło już już ze świata.
Jerome Villard, wypuszczony na wolność, został intendentem u hrabiny de Chatelux.
W miesiąc po rozwiązaniu tragedyi, którąśmy opisali, w kościele Saint-Louisen-l’Ile, odbył się ślub Pawła Fromenatala z panną Marta Grand-Champ „Czarodziejkę z nad Marny.“
Fabian de Chatelux i Juljusz Boulonois dawny la Fouine, byli drużbami młodej pary.
Rajmund i stara Magdalena, wylewali łzy obfite, ale łzy radości tym razem.
Doczekali się przecie spokoju, a co najważniejsze, doczekali się szczęścia Pawła!...
W trzy miesiące potem, o świcie, w dzień dżdżysty, pochmurny, głowy Jakóba Lagarda i Pascala Sauniera, spadły pod nożem gilotyny.
Historya to Marchandona i Pranziniego.
Angela zamknięta w więzienia, ma w niem żyć i umierać.