Czerwony testament/Część trzecia/XXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Czerwony testament
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Testament rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVI.

Pascal i Jakób czekali na Martę w przedsionku pałacowym.
Jakób podał jej rękę, ale wbrew zwyczajowi nie pocałował w czoło.
Sierota pomyślała sobie.
— Nie wiem co znaczy ten manewr, ale niepokoi mnie trochę... Wolałabym żeby zawsze był jednakim.
— Spodziewam się, że ranna przejażdżka nie jest ci nie na rękę kochana Marto?... odezwał się pseudo-Thompson, przymykając powieki, aby ukryć błyszczące spojrzenie.
— Z pewnością, że nie, doktorze... odpowiedziała młoda dziewczyna.
— Siadaj zatem... Od dnia wypadku nie wyjeżdżałaś jeszcze... Świeże powietrze, bardzo ci potrzebne...
Marta zajęła miejsce w powozie, Jakób usiadł obok niej, a Pascal naprzeciw Jakóba.
— Do lasku Bulońskiego!... rozkazał stangretowi.
Powóz wyjechał.
Angela ukryta po za firanką okna, widziała jak wyjeżdżali z podwórza.
Zaraz potem pobiegła żywo do pokoju sieroty, zamknęła drzwi za sobą, żeby zabezpieczyć się od wszelkiej niespodzianki, zakręciła kluczem i klucz schowała do kieszeni.
— Teraz — mruknęła, mam czasu dosyć przed sobą. Potrzeba być bardzo domyślną, aby znaleźć ten medal?... gdzie on się może się znajdować?...
W szkatułce z kosztownościami powiedzieli... To wydaje się dosyć prawdopodobnem... Nie ma żadnej skrytki w tym pokoju, a szuflady niepozamykane. No, zobaczymy...
Podeszła do małego mebelka z czarnego drzewa inkrustowanego mosiądzem, stojącego przy ścianie.
Na mebelku tym, w pośród drobiazgów różnego rodzaju a bez wielkiej wartości znajdowała się szkatułka z cyzelowonego srebra, dar doktora pseudo-Thompsona.
Przyjaciółka Pascala wzięła tę szkatułkę ostrożnie, aby nie poruszyć otaczających ją cacek, postawiła sobie na kolanach i wyjęła z kieszeni pęczek z dwudziestu przynajmniej maleńkich kluczyków.
Spróbowała kolejno dziesięciu, czy dwunastu, bez rezultatu jednakże. Żaden nie nadawał się do zameczka.
Nakoniec odetchnęła swobodniej.
Trzynasty wszedł z łatwością, i obrócił się z łatwością.
Pudełko zostało otworzone.
Na poduszeczce atłasowej pikowanej i uperfumowanej, ex-magazynierka spostrzegła parę biżuteryj żałobnych, ofiarowanych sierocie przez doktora Thompsona, ale medalu nie było.
Uniosła poduszeczki, biorąc ją z dwóch stron, aby nie poruszyć niczego, położyła ją na stole, i powróciła do szkatułki.
W szkatułce znajdowały się tylko papiery, które przejrzała: ale były to papiery nie przedstawiające żadnej wartości: były to tylko stare rachunki modniarek.
— Widocznie, że to nie tutaj! — pomyślała Angela, w bardzo złym humorze. — Pascal i Jakób będą mnie podejrzewać, że źle szukałam. — Niech dyabli porwą głupią dziewczynę razem z jej medalem!...
Ale spostrzegła się i z uśmiechem dodała:
— Nie... nie... Niech dyabli ją tylko samą porwą, a medal niech się nam dostanie, bo go potrzebujemy...
— No, popatrzmy gdzieindziej...
Przyjaciółka Pascala ułożywszy z powrotem wszystko jak było, postawiła szkatułkę na swojem miejscu.
Potem obejrzała się po meblach stojących w pokoju, i medytowała gdzieby zwrócić swe poszukiwania...
— Wszystko jedno... mruknęła, poszła prosto do małej komódki i kolejno przejrzała wszystkie szufladki.
Zły miała instynkt, bo i tu nic nie znalazła.
Przetrząsnęła po kolei jeden i drugi mebel, i zaczynała się już irytować, gdy spostrzegła małe pudełko hebanowe, wysadzane masą perłową, stojące na dosyć wysokiej szafie.
— Może w tem pudełku... pomyślała sobie Angela.
Przystawiła krzesło i dostała pudełko.
— Bardzo leciutkie — burknęła — dość gruba warstwa kurzu, świadczy, iż nie często otwierane.
Tak jak szkatułka, pudełko było na klucz zamknięte.
Angela znowu musiała uciec się do wytrychów i po pewnych usiłowaniach otworzyła.
Pudełko przywiezione z Genewy zawierało w sobie kilka papierów i kilka starych listów, które ex-magazynierka wyjęła ażeby przebrać czy nie znajdzie medalu.
Przekonawszy się że, i ta go nie ma, przez wrodzoną kobiecą ciekawość, zaczęła przeglądać papiery.
Pierwszy jaki rozłożyła był aktem urodzenia Marty z jej prawdziwem nazwiskiem Berthier. — Był takie akt zejścia pana Grand-Champ, drugiego męża jej matki.
Papier żółtawy, złożony we czworo zwrócił uwagę spólniczki.
— To coś podobne do kwitu z Mont-de-Pieté... rzekła. — Ja się znam na tem...
— Nie raz je skupowałam swego czasu!...
Rozłożyła żółty papier.
Przewąchała dobrze.
Był to rzeczywiście kwit z Mont-de-Pieté.
— Patrzcie!... patrzcie!... mówiła prawie głośno! — Mała ma coś w zastawie.
— Co to może być takiego?...
Spojrzała na rubrykę przeznaczoną do opisywania przedmiotów, na jakie udzielało pożyczkę.
I zaczęła czytać.
„Medal szczerozłoty, wagi czterdzieści pięć gramów i dziewiędziesiąt trzy centigramy, z datą, paru wyrazami i numerem kolejnym...
— Ależ to do wszystkich dyabłów, kwit na medal, którego poszukuję — wykrzyknęła z radością. Zastawiła panienka medal: ot i sekret cały... Doskonale! doskonale!... Jakób i Pascal ucieszą się ogromnie! — To tak jak by go już mieli w kieszeni!...
W tej chwili dał się słyszeć turkot powozu wjeżdżającego na podwórze pałacowe.
Poszukiwania w pokoju Marty trwały z górą godzinę.
Angela wsunęła kwit do kieszeni, zamknęła pudełko, postawiła je na szafie, krzesło odstawiła na swoje miejsce, otworzyła drzwi i wyszła z pokoju nie zostawiając żadnego w nim śladu po sobie.
Na schodach spotkała powracającą Martę.
— A co — przyjemną odbyłaś przejażdżkę pieszczoszko? zapytała z uśmiechem.
— Bardzo przyjemną... odrzekła sierota. — Bardzo jestem z niej zadowoloną, żałowałam tylko, że ciebie z nami nie było...
— Wiem, że dobre masz serduszko.
Rozstały się.
Marta poszła do siebie.
Angela zeszła ze schodów.
Jakób i Pascal byli jeszcze w przedsionku.
— No cóż? — zapytał żywo Pascal.
— Idź — odpowiedziała po cichu — za dwie minuty stawię się w gabinecie doktora.
Udała, że idzie wydawać jakieś rozkazy, obaj wspólnicy poszli na górę.
Ex magazynierka zaraz poszła za nimi.
— No i cóż? — zapytał z kolei Jakób.
— Moje dzieci — odezwała się Angela siadając — wyobraźcie sobie, że wam powiem coś nadzwyczajnego i przygotujcie się do niespodzianki.
— Fatalną byłoby niespodzianką, gdyby ci się nie udało, kochana kuzynko! — odrzekł Jakób. — Czyś odnalazła medal?...
— Tak i nie...
— Jakto?...
— Nie znalazłam medalu, ale tak jakbym go znalazła...
— Co znaczy ta zagadka?...
— To znaczy, że ta mała zastawiła swój talizman.
— Co ty gadasz?... zapytał Pascal.
— Najczystszą prawdę...
— Panna Marta zastawiła swój medal w Mont-de-Pieté...
— Dla czego?...
— Zkadże chcesz abym o tem wiedziała?... Może z obawy, aby go jej nie ukradziono. W każdym razie jest to rzecz najpewniejsza, bo oto kwit...
Angela wyjęła z kieszeni żółty papier i podała go Jakóbowi, ten zaś rozłożył dokument drżącemi rękami i przeczytał opis zastawionego przedmiotu.
— Prawda! — odezwał się — to właśnie ten sam medal...
— I — zapytał Pascal — znajduje się w Paryżu?...
Thompson rzucił spojrzenie na nagłówek.
— Nie w Paryżu... w Joigny...
— W Joigny?... powtórzył Pascal... No to rzecz jasna... Marta wszystko zmieniała na pieniądze podczas choroby matki... Mówiła nam o tem przecie gdyśmy opuszczali owę miejscowość.
— Nie pamiętam... odrzekł Jakób — ale co nas to obchodzi. Skoro posiadamy medal, to zresztą — wszystko głupstwo...
Jutro udasz się do Joigny...
— Wiele Mont-de Pieté pożyczyło?...
— Sto trzydzieści siedm franków i Piędziesiąt centymów...
— Poczekajno... przedstawia się jedna trudność...
— Jaka?...
— Marta zastawiła zapewne mnóstwo innych drobiazgów, zanim medal poświęciła.
— To więcej niż prawdopodobne...
— Posiada też zapewne więcej dowodów...
— Więc cóż?...
— Skoro jej pozostał tylko jeden, musiała tamte posprzedawać...
— Cóż z tego wnosisz?...
— Aby je sprzedać potrzebowała się podpisywać, podpis więc jej jest znanym w Joigny... Do wykupienia medalu potrzeba mieć podpis Marty, po drugiej stronie tego dowodu...
— To nie może stanowić trudności... Podpiszesz się za nią i basta... W naśladowania podpisów nie masz przecie równego sobie...
— Nie znam wcale pisma Marty...
— Przysłała mi pewnego dnia, podczas konsultacyi bilecik z podpisem: „Marta Grand-Champ...“ Zachowałem ten bilecik i zaraz ci go dostarczę.
— No, tak, to dobrze... — Teraz pogadajmy jeszcze trochę... — Marta może spostrzedz, że zabrano jej dowód... trzebaby zatem zaradzić złemu...
— Niebezpieczeństwo nie jest bynajmniej wielkie... — odezwała się Angola. Kwit ten nie znajdował się w szkatułce na kosztowności, jakeście mylnie utrzymywali, ale w pudełku na szafie... — Żeby je dostać, musiałam włazić na krzesło. Warstwa kurzu, jaki pokrywał pudełko, dowodzi, że Marta nie zaglądała do niego zbyt często. Zanim jej przyjdzie do głowy zajrzeć do niego, już wszystko załatwicie.
— Trzeba liczyć na nieprzewidziany wypadek — odrzekł ex-sekretarz hrabiego de Thonnerieux — zdarza się często coś, o czem się filozofom nie śniło...
— Przypuśćmy, że otworzy nawet pudełko, odezwała się Angela — to pomyśli, że gdzieś dowody zarzuciła.
— Takie dowody nigdy się nie zarzucają!...
— No najpierw dostańcie medal, a potem będziemy radzić...
— Najważniejszą jest rzeczą, ażeby Marta nie mogła podejrzewać, że myśmy jej kwit ukradli.
Ty, Jakóbie, rozumiesz, co chciałem przez to powiedzieć! — Spiesz się z postanowieniem stanowczem.
— Przyrzekam ci, że coś postanowię...
— Nie zapominaj, że mam prawo domagać się tego... Jesteśmy związani solidarnie.
To co grozi jednemu, zagraża i drugiemu także. — Pamiętaj o tem!...
— Nie zapomnę...
— Co z Fabianem de Chatelux zrobić zamyślasz?...
— Pomówimy o tem jak powrócisz z Joigny. — Kiedy myślisz jechać?...
— Jutro najpierwszym pociągiem... powrócę zapewne wieczorem... Daj mi bilecik, o którym wspomniałeś przed chwila... Potrzebuję wystudyować podpis Marty Grand-Champ.
Pseudo-Thompson wyjął z kieszeni kluczyk, otworzył szufladę biurka i podał Pascalowi papier żądany.
— Oto jest... spisz się porządnie jak zwykle...
— Postaram się, aby zrobić jak najlepiej, możesz mi wierzyć — odrzekł Pascal.— A czy też przeglądałeś dzisiejsze dzienniki poranne? zapytał.
— Nie miałem czasu, bo przecie wyjeżdżałem...
— Jeżeli chcesz to przejrzymy je teras razem...
— I owszem...
— W naszem położenia, potrzeba zawsze interesować się paplaniem reporterów, zauważył ex-sekretarz — koniecznem jest wiedzieć zawsze co słychać w prefekturze. Sprawozdania dzienników są czasami bardzo użyteczne...
— Dla policy?... zapytał śmiejąc się Jakób.
— I dla tych, którzy się jej obawiają... odparł równie ze śmiechem Pascal.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.