Długonogi Iks/List 36
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Długonogi Iks |
Wydawca | Bibljoteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Sp. Akc. Zakł. Graf. „Drukarnia Polska“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Róża Centnerszwerowa |
Tytuł orygin. | Daddy-Long-Legs |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Drogi Tatuńciu-Pajączku.
Miałeś kiedyś milusią, maluchną córeczkę, którą wykradziono ci z kołyski, kiedy była jeszcze niemowlęciem?
A może ja nią jestem? Gdybyśmy byli bohaterami powieści, czy możnaby wymyśleć lepsze rozwiązanie?
Bardzo to dziwne nie wiedzieć, kim się właściwie jest — bardzo jednak romantyczne. Tyle jest najprzeróżniejszych, możliwości. Może nie jestem Amerykanką? mnóstwo ludzi nie jest. Mogę pochodzić w prostej linji od starożytnych Rzymian, albo może jestem córką starego Wikinga, albo dzieckiem rosyjskiego wygnańca i należę z prawa do którego z syberyjskich więźniów i powinnabym konać z głodu i zimna w tajdze syberyjskiej? Albo może jestem cyganką? — myślę, że to najprędzej. Stąd pewnie mój duch niespokojny wciąż błąkający się i moja żyłka koczownicza, której zresztą niewiele miałam dotychczas okazji rozwinąć.
Ale, ale, czy słyszał pan o najciemniejszej plamie mojego życia? o mojej ucieczce z Ochrony z powodu kary, otrzymanej za kradzież ciastek? Wszystko to zapisane jest w księdze zakładowej, aby każdy Opiekun mógł przeczytać. Ale przyznaj pan sam, Ojczulku, czy można było spodziewać się czego innego? Niech pan sobie wyobrazi, że pan jest głodną dziewięcioletnią dziewczynką i że zasadzono pana do czyszczenia noży w śpiżarni, gdzie tuż pod nosem pańskim stoi półmisek z świeżo upieczonemi i kusząco pachnącemi ciasteczkami, że wszyscy wychodzą i zostawiają pana, t. j. dziewczynkę, samą jedną, a potem nagle wpadają do śpiżarni... Czy podobna dziwić się, że znajdują okruchy na jej fartuszku? — A potem, kiedy szarpią ją, szturchają, targają za włosy i wymierzają jej kilka tęgich policzków i jeszcze w dodatku każą jej przy obiedzie odejść od stołu w chwili podania leguminy, nazywając ją przy wszystkich dzieciach złodziejką, — powiedz pan sam, czy można się dziwić, że mała uciekła z Ochrony?
Uciekłam tylko o cztery mile angielskie. Dogoniono mnie, ściągnięto z powrotem i potem codziennie w ciągu całego tygodnia przywiązywano, jak małego pieska, który coś zbroił, do żerdzi w płocie podwórzowym i kazano stać tak przez cały czas, kiedy wszystkie inne dzieci wesoło bawiły się w rozmaite gry.
Ach, jaka szkoda! Dzwonek. Musimy iść do kaplicy, a potem mamy zebranie komitetu.
Bardzo żałuję. Chciałam napisać panu tym razem prawdziwie zajmujący list.
P. S. Jednej tylko rzeczy jestem najzupełniej pewną: Nie jestem Chinką!