[93]10-y serpniasierpnia.
Wielmożny Pan Pająk-Smith.
Szanowny Panie.
Piszę do pana z drugiego rozwidlenia wierzby przy stawie na łące. Pode mną rechocą żaby, nade mną wywodzi trele skowronek, a dwa małe rude djablątka nie przestają śmigać po pniu w dół i na górę. Siedzę tutaj od godziny — znalazłam jak stworzone do siedzenia miejsce przy zbiegu dwóch gałęzi i urządziłam sobie świetny fotel za pomocą dwóch ściągniętych z kanapki poduszek.
Wdrapałam się na górę z teczką i piórem, mając nadzieję spłodzenia nieśmiertelnego arcydzieła, ani rusz jednak nie mogłam poradzić sobie z moją bohaterką — nie mogę skłonić jej do zachowania się tak, jak chcę, aby się zachowywała — dałam jej też na razie spokój i piszę do pana (z deszczu pod rynnę, bo i pana nie mogę zmusić do postępowania tak, jak chcę, aby pan postępował).
Jeśli pan jest w swoim przerażającym New-Yorku, chciałabym módz posłać panu w tym liście kawałek ślicznego, orzeźwiającego, słonecznego widoku ztąd. Wieś jest rajem po tygodniu deszczu.
Kiedy mowa o raju — czy pamięta pan księdza Kellogga, o którym pisałam panu zeszłego lata? — wikarego małego, białego kościołka wiejskiego? Biedny, poczciwy starowina umarł tej zimy na zapalenie płuc. Bywałam kilkakrotnie na jego kazaniach i zapoznałam się dokładnie z jego teologją. Wierzył do ostatka, w to wszystko, w co wierzył od początku. Wydaje mi się, że człowiek, który mógł nie zmienić ani jednego ze swych poglądów w ciągu czterdziestu siedmiu lat, powinien być pokazywany w muzeum osobliwości. Mam nadzieję, że dostał w niebie harfę i złotą koronę; był taki pewien, że je tam znajdzie.
[94] Mamy teraz na jego miejsce nowego, bardzo postępowego młodego księdza. Parafja ma jednak duże co do niego wątpliwości, zwłaszcza część jej, pozostająca pod wpływem księdza Cummingsa. Zapowiada się poważny rozłam wśród wiernych. Nie jesteśmy w naszej okolicy zwolennikami postępu w sprawach religji.
Cały tydzień deszczowy przesiedziałam na poddaszu, oddając się orgji czytania — przeważnie Stevensona. On sam daleko bardziej jest interesujący, niż którykolwiek z bohaterów jego książek. Uważam, że urobił samego siebie na coś w rodzaju bohatera, który wydałby się dobrze w powieści. Jak cudownym np. jest jego gest poświęcenia całych, pozostawionych mu przez ojca, dziesięciu tysięcy dolarów na kupno yachtu, na którym popłynął na Południowe Morza. Potrafił uczynić zadość potrzebom awanturniczego swojego ducha i urzeczywistnić dążenia swoje w tym kierunku.
Gdyby mój ojciec pozostawił mi dziesięć tysięcy dolarów, zrobiłabym to samo. Myśl o Vailimie nie daje mi spokoju. Muszę widzieć krainy podzwrotnikowe. Muszę zwiedzić cały świat. Stanowczo puszczę się w daleką podróż — napewno zrobię to, Ojczulku, jak tylko stanę się wielką autorką, albo wielką artystką dramatyczną, albo wielką pisarką sceniczną — czy jakąkolwiek inną wielkością, jaką okażę się w przyszłości. Mam niepohamowany głód podróżowania; sam widok mapy budzi we mnie potrzebę włożenia kapelusza, wzięcia parasola i ruszenia w drogę.
„Zanim umrę, zobaczę palmy i świątynie Południa“.
— |
— |
— |
— |
— |
— |
— |
— |
— |
— |
— |
— |
— |
— |
—
|