Długonogi Iks/List 79
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Długonogi Iks |
Wydawca | Bibljoteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Sp. Akc. Zakł. Graf. „Drukarnia Polska“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Róża Centnerszwerowa |
Tytuł orygin. | Daddy-Long-Legs |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Drogi, dobry mój Ojczulku-Pajączku.
Już po całej mojej karjerze literackiej! Nie wiem nawet, czy powiedzieć to panu, czy nie, ale tak mi potrzeba czyjegoś współczucia — cichego współczucia! bo, proszę, niech pan nie rozrywa świeżych moich ran przypominaniem mi tej klęski w przyszłym pańskim liście.
Wszystkie wieczory zeszłej zimy i w lecie, o ile nie wkuwałam łaciny w głowy obu głupich moich dziewczyn, poświęcałam na pisanie książki, którą skończyłam przed samem rozpoczęciem roku szkolnego, i posłałam wydawcy. Trzymał rękopis dwa miesiące i pewna już byłam, że go przyjął, aż tu wczoraj rano przyszła paczka rekomendowana, (musiałam dopłacić trzydzieści centów!), a w niej moje dzieło, zwrócone mi z listem od wydawcy, grzecznym, ojcowskim, ale aż nazbyt szczerym! Pisze, że, sądząc z adresu, widzi, iż ma do czynienia ze studentką, radzi więc, o ile zechcę go usłuchać, abym całą moją energję skierowała na naukę i zaczekała z pisaniem, dopóki jej nie ukończę. Dołączył zarazem sąd o mojej książce jej referenta. Sąd ten brzmi, jak następuje:
„Pomysł nieprawdopodobny. Charakterystyka przesadna. Język rozmów nienaturalny. Dużo humoru i dowcipu, ale niezawsze w najlepszym guście. Poradzić autorce, aby probowała dalej sił swoich; może z czasem napisze prawdziwą książkę“.
Niezbyt pochlebne, prawda, Ojczulku? A tak pewna byłam, że wnoszę cenny wkład do literatury amerykańskiej! Najpewniejsza! Roiłam sobie, że zrobię panu niespodziankę napisaniem dużej powieści jeszcze przed ukończeniem kolegjum! Zbierałam materjał do niej podczas ostatniej wizyty mojej u Julji na Boże Narodzenie.
Kto wie jednak, czy redaktor nie ma racji. Widocznie dwa tygodnie nie wystarczyły za wystudjowanie obyczajów i manjer wielkoświatowych.
Zabrałam z sobą rękopis wczoraj, idąc na przechadzkę i, stanąwszy przed gazownią, poprosiłam inżyniera o użyczenie mi na chwilę swojego paleniska. Otworzył mi uprzejmie drzwi, a ja własnemi rękami wrzuciłam poronione dzieło moje do pieca. Doznałam takiego zupełnie uczucia, jak gdybym spaliła własne moje dziecko.
Położyłam się potem spać w stanie ostatecznego zgnębienia; myślałam o tem, że nigdy do niczego nie dojdę i że pan wyrzucił pieniądze w błoto.
Tymczasem, niech pan sobie wyobrazi — obudziłam się dzisiaj z nowym wspaniałym tematem. Przez cały dzień obmyślałam charakterystykę osób, działających i czułam się rajsko szczęśliwą. Nikt mi chyba nie zarzuci, że jestem pesymistką!
Gdybym miała męża i dwanaścioro dzieci i gdyby wszystkich ich pochłonęła ziemia podczas jakiegoś kataklizmu, wstałabym nazajutrz uśmiechnięta i zaczęłabym oglądać się za nową rodziną.