<<< Dane tekstu >>>
Autor Charles Leconte de Lisle
Tytuł Dżihan-Ara
Pochodzenie Przekłady
z poetów obcych
Wydawca „Gazeta Polska”
Data wyd. 1899
Druk J. Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Antoni Lange
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
DŻIHAN-ARA.

Gdyś zstąpiła na ziemię — jako cudny kwiat —
Dżihan-Aro, weselem dyszała natura
Drżały gwiazdy, gdy słodka wielkich chanów córa,
W kołysce, na purpurze swych dziecięcych szat
Zakwitła, niby róża, w plemieniu Tymura!

Jutrznia twoich narodzin, niby zorza zórz,
W promieniach, swoich naprzód kąpała twe oczy,
A ucho twe słyszało jakiś szum uroczy
Głosów i pocałunków tych umarłych dusz
Twych dziadów, których widmo chórem cię otoczy.

W królewskich swych ogrodach Dheli, nowy gród,
Najświeższemi woniami ku piersi twej płynie,
A ludy, rozmodlone w tej wielkiej godzinie,
Błogosławiły imię twe u świętych wód,
A echo głos ich niosło ku leśnej gęstwinie.


Dziecięciem otrzymałeś haracze stu miast
Ośmiokątne meczety dniem i nocą palą
Swe marmurowe wieże kadzidlaną falą,
Ale twój uśmiech jaśniał promienniej od gwiazd
I meczetów, gdzie złote ognie się krysztalą.

By cię błogosławiła każda z ludzkich dusz,
By zbrodniarz nawet wielbił tej godziny blaski,
Gdy oko twe ujrzało pierwsze świata brzaski,
Cofnął się przed skazańców szyją krwawy nóż
I pierwsze twe westchnienie, było znakiem łaski.

Tak rosłaś, otoczona miłością i czcią,
Zdobiąc Mongołów ziemię wdziękami oblicza;
Czysta jak święta fala, jak lilia dziewicza,
Godniejsza raczej umrzeć wnet z urodzin łzą,
Niżli być całowaną, choć przez królewicza.

Szczęsna była twa ziemia w dni twych młodych lat,
Fortuna była ciągłą towarzyszką trudów
Twego mądrego ojca i pracownych ludów,
Ale jakież lazury są bez chmurnych zdrad,
Jakiż ranek ma chwile wiekuistych cudów?

Na błękitach, gdzie wszystko promieniami lśni,
Rośnie ponury obłok z piorunami w łonie,
Jako śmiertelne ziarno, zdradzieckie swe dłonie
Naraz podnosi pycha i w tym domu tkwi
Niema, chytra, łakoma: wzrok jej dziko płonie.

Stary Dżihan cię kochał, kwiecie jego niw,
Radował się pięknością twoją wypieszczoną;
Ty jedna weseliłaś jego smutne łono,

Gdy trwoźny widział zdala, jak rozmyśla krzyw,
Blady Seib, ten chłopiec z głową pochylony.

— Mów, córko, mów, o perło moja, kwiecie mój!
Co chcesz? Dam ci ogrody, nowe zamki, szaty,
Naszyjników i pereł dam ci zbiór bogaty, —
Lub piór z najrzadszych ptaków dam ci cudny zwój,
Mów, córko, jakie marzeń i pragnień twych światy?

Czyś ujrzała, podnosząc swych okiennic skraj,
Młodego królewicza z Andu lub Chazaku,
Co po równinach Dżemmy pędził na rumaku.
Znużoną antylopę ścigając przez gaj?
Czy miłość zapłonęła w moim drogim ptaku?

Mów! Będzie twym małżonkiem, jeśli tego chcesz.
Allah! Trzy moje syny, kryjąc nóż ze stali,
Drżą, że, gdym żyw, zapóźno będą królowali;
Lecz tyś moja, tyś moja! Ty starość mą ciesz,
Twój oddech niech ostatnie me tchnienie ocali!

Dziewczę! tyś całowała wówczas siwą skroń
Dżihana, co się garbił w tęsknotach milczenia;
Nie mówiłaś mu cudów swojego marzenia,
Lecz czując na swem sercu twoją ciepłą dłoń,
Twój ojciec miał uśmiechy w łzach swego spojrzenia!

Nie! Serca nie drażniły ci miłości sny.
Dżihan Aro! Nie znałaś, czem jej groźne szały,
Nie tęskniłaś by lepsze tobie sny nastały,
Nie znałaś, czem jest życie, jego śmiech i łzy,
A skrzydła twojej duszy w inny świat leciały...


Dzieckiem już, zamyślona w cieniu gęstych drzew,
Ty uchodziłaś nieraz z złotych komnat dworu.
Gdy słońce nad szumnemi wierzchołkami boru
Cięgnie swój płaszcz w zachodu malowany krew —
I opromienia śnieżne szczyty gór Lahoru.

Tak strojnej w złoto, perły i rubinów żar.
Pochylało ci czoło to jałowe brzemię —
I marzyłaś, jak biedne jest człowiecze plemię,
I marzyłaś, jak rozdać jałmużniczy dar,
I marzyłaś, jak zniszczyć zło, co kala ziemię

Przetoż dla twego serca zachowywał los
Tę cześć, by w jeden dzień najwyższe ponieść straty:
Stracić młodość i piękność, chanów skarb bogaty,
I ojcu, co mu z bólu wnet pobielał włos,
Otworzyć niebo twojej miłości skrzydlatej.

Na posadzkach z rubinu, w Tadżije-Mahál,
Gdzie meczety świetnieją od tych sztucznych kwiatów,
Co mieszają promienie tęczowych pryzmatów
Z falowaniem draperyj bieliźnianych fal —
Pod baldachimem z złota, pereł i szkarłatów —

Murang Seib, odziany w swój prostaczy wór,
Zasiadł, gdzie jego ojciec siadywał rodzony,
A Dżihan, bezlitośnie od syna shańbiony,
Biały włos obsypuje popiołem, o mur
Bije głowę i jęczy żałobnemi tony.

Ażeby wejść tem rychlej na wyniosły szczyt,
Seib wszystko zniweczył naokoło siebie —
Jest dziś sam — po dwu braci swych nagłym pogrzebie,

Oto dzieło skończone; błysnął jego świt,
On dziś pan! Obmył ręce po krwawej potrzebie.

I naród uznał pana, który nagle wstał,
I o ziemię bił czołem pobladłem od strachu:
To pochodnia twej wiary, to twój miecz, Allahu!
Urodził się ostatni, ale Bóg mu dał
Znak: Bądź królem i władaj pośród krwi zapachu!

Ty przed nim stoisz, siostro! Blada twoja twarz
Twe ciało drży, a serce boleśnie uderza,
Ale bez trwogi czekasz na to, co zamierza
Czynić brat. Jako tarczę jedno cnotę masz —
I słuchasz słów ascety, okrutnego zwierza.

— Patrz, jam jest Alam-Guir! Patrz, jam zdobył świat —
Jam zwyciężył, ukarał! Ziemia ta zasiana
Ziarnem, które przyniosła nam dłoń Tymur-chana:
Otom dziś ją oczyścił od plewy i zdrad.
— Gdzie ojciec twój, Seibie? Mów, synu Dżihana!

Gdzie jest ten, od którego masz żywot i tron —
Ten starzec nienawistny ci, a trzykroć święty,
Ty, jakiego nie znajdziesz pomiędzy zwierzęty,
Zbójco, oblany ojca i braci swych krwią!
Na krew tych, których kocham, mów i bądź przeklęty!

On z uśmiechem podziwiał jej wdzięk i jej gniew.
— Siostro! Jam spełnił rozkaz Boga. Na mem czole
On wypalił ognistych czynów aureolę.
Allah jest wielki. Straszny bywa jego siew.
Mów, czego chcesz? We wszystkiem spełnię twoją wolę


Słuchaj, siwego ojca szczędziła ta dłoń.
Nie trwóż się. On żyć będzie w czci, chociaż w łańcuchu
I myśląc o przeszłości, pozna w swoim duchu,
Jak przemienną jest chwała. Więc się nie trwóż oń!
Czego chcesz? Dam ci wszystko, mój łabędzi puchu!

— Bracie! część jego kajdan na me ręce włóż,
To jedyne pragnienie me, ach, tylko tyle,
By Dżihanowi słodzić niewolnictwa chwile,
Aby poznać piołuny tej ciemnicy głusz,
Zamknij nas żywych razem w tej samej mogile!

Alam Guir się nachylił. Jak zdradziecki wąż,
Łza mu zabłysła w oku, zimnem jako lody.
— Tak, droga silnych — prosta i pełna pogody!
Serce masz wielkie. Tyś jest dziewica i mąż;
Spełnię co chcesz. Dla ojca bądź czarą osłody!

I tak z złamanym starcem żyłaś dziesięć lat.
Dżihan Aro! i ból mu słodziłaś pieszczotą,
A gdy w końcu w mogile Tymurów legł — oto
Piękne twe ciało wyschło jak cień; duch twój zbladł
I uleciał do niebios z dziecięcą tęsknotą.

Tak znikłaś, Dżihan-Aro, z pośród ziemskich dróg,
Gdzie nie było istoty czyściejszej od ciebie:
Nawet imię twe słodkie zginęło na niebie,
I gdy świat opuszczałaś, widział tylko Bóg
Anioła, co przebywał na człowieczej glebie







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Charles Leconte de Lisle i tłumacza: Antoni Lange.