III.

DATURA STRAMONIUM.
(BIELUŃ POSPOLITY)

»Nastucha!... słyszysz?!... Nastucha!...«
»Hihihihihi!... A juści mam uszy,
Więc ci też pewnie, że słyszę, jak grucha
Taki wej! gołąb pstrokaty,
Jak ty!... jak ty! ci powiadam!...« »Ja! z duszy
Wszystko dziś rzucę przed tobą, jak szmaty;
Jak wej! na fryjur z kożucha,
Tak się uwolnię z tej troski:
Bo, widzisz, we wsi po ludziach to chodzi,
Że niby ze mną tak jesteś, a znowu
I z komisarzem nie inak... Ej! grodzi,
Mówią-ci ludzie, płot na okół chaty,
Strzeże swojego przychowu,
A jednak stwór mu nieboski
Włazi w zagrodę;
A jednak świnia mu obca
Ryje po grzędzie!
Żal ci nam chłopca;
Na własną szkodę
Wyrósł, oj! wyrósł! Tak wszędzie,
Widzisz, gadają...«

Nastucha!... słyszysz?!...« I w poły
Obejmie dziewkę, córę stelmachowę,
Który na folwark przyszedł prawie goły,
A dziś, jak swojak prawdziwy,
I wieprza tuczy i niejedną krowę,
Łacno utrzyma — z pańskiego... »Bóg żywy,
Że ino brak mu stodoły,
A juści jako u gbura
Całe obejście... I wszystkoć to pono
Z woli tej Nasty... Ano, ptak się trzepie,
Bo ma dwa skrzydła, i stelmach czerwoną
Podnosi buzię: ma z czego — szczęśliwy!...
Ledwie, że dziewkę poklepie
Po brzuchu gruby Przepióra,
Juści i stary
W łapie ma pewny przepitek;
Juści mu świeży
Rośnie pożytek!
Ówci bez miary
Już »ognaryją« mu mierzy
Za to klepanie.

A jest i klepać co prawie« —
Tak sobie gwarzą naokół ludziska —
»Istny rarytas... choć to lepiej w stawie,
Lepiej na samem dnie rzeki
Utopić szczęście takowe... Ta, z pyska
To wej! psi naród, jakby jakie leki,
Brała na piękność...« »Ha! w kawie,
Gadają, na noc się myje — «
»Niech się i myje... Lecz w tem niema sprzeczki,
Że jakby wcale nie z chłopa... Na drzewie
Rosną-ci, widać, zielone listeczki —
Ot! z bożej woli... ale tam — niech sieki
Porwą człowieka! — nikt nie wie,
Kto matkę schwycił za szyję...
Bądź-że, jak było,

Jednak to pewna: z żywota
Lelijka niby
Wyszła niecnota...«
»Co wam się śniło?
Lelijka?!... to bez uchyby
Prawdziwy bieluń!...«

I mają słuszność ludkowie:
Patrz, choćby dzisiaj! Ta wysmukła dziewka,
Z twarzą, jak mleko, i w chustce na głowie,
Widać, że świeżo wypranéj,
I w tej koszuli, oparta o chlewka
Dworskiego szare, pochylone ściany,
W ciemnym serdaku, w połowie
Przecinającym jej ciało,
Czyż niepodobna do tej lilii czystéj,
Co wystrzeliła przypadkiem śród zielska,
Śród tych kartofli, na które srebrzysty
Rzuca miesiączek blask swój rozespany?!...
Więc też i nie dziw, że z Bielska
Wojtka aż dotąd przygnało
Jakoweś licho;
Że nie uważa na słowa,
Iż dziewka w sobie
Truciznę chowa;
Że taką pychą
Zamknie matczysko swe w grobie —
Nic nie uważa!...

»Mówięć raz jeszcze, dziewucho,
Żeli to prawda — ja nie chcę pośladu,
Nie chcę wybierek... Choć z jedną koszulą,
Ale do gniazda Sochali
Nigdy nie wpuszczę nieczystego gadu;
Musi być panna, jak kryształ... Obrali
Ludzie-by ze czci; tatulo,
Co był jak szczere-ci złoto,

Przewróciłby się zapewne w swej »tronie«...
Zresztą, dyć powiedz, czym nie jest wart tego?
Piętnaście morgów, trzy krowy, dwa konie« —
»Hihihihihi!... a toć wczoraj słali
Swatów od Piątka, za niego
Pójdę odrazu z ochotą!
Mój miły Boże!
Nie trza mi twoich rozkoszy,
Dosyć mam sama
Spleśniałych groszy:
Mówią we dworze,
Że jestem niby, jak dama,
A ty? hihihi!!...«

»Nasta!... Nastusia!... jedyna...«
»Idź, ty!« — i Wojtka, co ją trzymał w pasy,
Ręką odpycha — »Nie idzie mi ślina
Na takie cmoki do gęby!
Za Stachem Piątkiem będą lepsze czasy...«
»Nasta!...« »Hihihi!« i wyszczerzy zęby
Ta stelmachowa dziewczyna
Białe, jak wełna jagnięcia,
I rży, hej! rży tak, jako klacz dwuletnia;
Tak się rzechoce, że te ślepie duże
Pełne są śmiechu; że się gnie jak pletnia
Smagła jej postać; że piersi, w obręby
Koszuli skryte, jak róże
Jawią od tego się zgięcia,
Aż Wojtek cały
Zadrżał na dzikie te czary,
Dziewczę od ziemi
Uniósł za bary
I, oszalały,
Wargami wpił się wrzącemi
W owoc — bieluniu...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Kasprowicz.