Dekabryści/Część druga/Rozdział XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dekabryści |
Podtytuł | powieść |
Wydawca | Krakowska Spółka Wydawnicza |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia „Czasu“ |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Barbara Beaupré |
Tytuł orygin. | 14 декабря |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część druga Cały tekst |
Indeks stron |
— Wszystko skończone! wasza cesarska mość — meldował Benkendorf.
Monarcha milczał zamyślony.
Co to było? co to było? — przypominał sobie jak przez sen, czując, że zaszły rzeczy straszliwe i nieodwołalne.
— Wszystko skończone! bunt uśmierzony — powtórzył Benkendorf, a w głosie jego było coś nowego co zdziwiło cesarza, choć nie pojął jeszcze całkiem i nie dowierzał.
Mikołaj podniósł nieśmiało oczy i znów je spuścił; po chwili spojrzał śmielej i nagle pojął, że nie stało się nic strasznego, przeciwnie wszystko odbyło się jak należy, uśmierzył oto bunt, ukarał buntowników.
Jeśli będę choć przez dzień jeden cesarzem pokażę, żem tego godzien; — pokazał.
Teraz dopiero stał się naprawdę carem, nie samozwańcem już, a samowładną. Na blade policzki jego wystąpiły dwie krwiste plamy, zagryzione wargi czerwieniły się jakby opiły się krwi i twarz cesarza nagle ożyła.
— Tak Benkendorf! skończone, już jestem cesarzem, lecz za jaką cenę, Boże mój. Cóż robić! Dziej się wola nieba.
Wszedł teraz w nową rolę i czuł, że już z niej nie wypadnie, nowa maska przylgnęła do twarzy jego, maska której nie zdejmie.
— Ura! ura! ura! Mikołaj — rozlegały się na senackim placu krzyki wielotysięczne, które dotarły w głąb zimowego pałacu, gdzie zrozumiano również, że wszystko skończone i że bunt uśmierzony.
W małym okrągłym gabinecie, którego okna wychodziły na plac pałacowy, młoda cesarzowa Aleksandra Fiodorówna siedziała na niskim krześle przy oknie i patrzyła przez szyby zkąd był widok na plac zalany wojskiem. Starsza cesarzowa Marya Fiodorówna, miotała się jak zwykle i paplała bezładnie. Trzymała w ręku mały portrecik zmarłego cesarza Aleksandra i usiłowała wsunąć go do rąk każdemu po kolei, powtarzając wciąż prośby i błagania by zaniesiono buntownikom ten wizerunek.
— Pokażcie im, pokażcie tego anioła, może się opamiętają.
W gabinecie znajdowali się przy monarchiniach Mikołaj Karamzin i książę Aleksander Golicyn. Karamzin wychodził na plac i opowiadał swoje wrażenia.
— Co za twarze widziałem! Jakie słyszałem słowa! Macie tu niedorzeczną tragedyę tych szaleńców liberalistów. Umrzemy wszyscy za świętą Ruś! — wołano — a rzucano kamieniami, których pięć, czy sześć padło przy mnie. Dość powiedzieć, że ja, spokojny historyograf, pragnąłem działowego ognia, przekonany będąc, że niema innego sposobu ukrócenia buntu.
— A wiecie, Mikołaju Mikołajewiczu, że to, co się dziś dzieje, to żywa krytyka waszej historyi państwa rosyjskiego — szepnął mu na placu jeden z tych szaleńców liberalistów.
Często później wspominał Karamzin te niepojęte słowa.
Gdy zagrzmiał pierwszy huk armat, starsza cesarzowa, Marya Fiodorowna, klasnęła z rozpaczą, w dłonie.
— Boże mój! do czegośmy doszli! syn mój wstępuje na tron z armatami, przelewa się ruska krew!
— Skażona krew! wasza cesarska mość — pocieszał ją Golicyn.
Lecz ona powtarzała zatroskana:
— Co powie Europa! co powie Europa!
A młoda cesarzowa, opadłszy na kolana przy pierwszym strzale, nie wstawała, nie ruszała się i tylko głowa jej drżeć poczęła bez przerwy, »jak lilia w gromach burzy« — myślał Karamzin. — A i potem, gdy burza ucichła i wszystko się skończyło, nie ustało to drżenie i na zawsze już chwiała się ta głowa kobieca, jak kwiat z nadłamaną łodygą. Sama tego nie zauważyła, lecz inni widzieli, myśleli, że przejdzie, lecz zostało już tak na całe życie.
W sąsiednim pokoju, przy okrągłym stoliczku, siedział, jedząc swój kotlecik, mały Szasza, następca tronu. Ubrany w czerwoną kurteczkę, suto szemerowaną złotem, w rodzaju huzarskiego munduru, malec posłyszał pierwsze okrzyki o Mikołaju i podbiegł do okna, klaszcząc w rączki:
— Tatuś! tatuś!
W paradnych salach pałacu, lśniących od świateł w żyrandolach, umilkł szumiący gwar, gdy wszedł cesarz.
— Ani go poznać! Całkiem inny całowiek. Taka w nim zaszła zmiana w głosie, w ruchach — zauważyli wszyscy.
— Tout de suite il a pris de l’aplomb — pomyślał książę Aleksander Golicyn. — Powraca innym niż wyszedł. Nie samozwaniec to już, a samowładca.
— Błogosławiony, który przychodzi w imię Pana.
Temi słowy witał wchodzącego do cerkwi monarchę metropolita Serafim.
— Najwspanialszemu, najczcigodniejszemu władcy, imperatorowi wszech Rossyi mnogie lata. Niech zleje na niego Pan szczęśliwe dni i życie spokojne, niech mu da zdrowie i zbawienie, a na wrogi jego niech zeszle pogrom i poskromienie — śpiewał hucznie, jak grom głos dyakonów pod koniec nabożeństwa.
— Tak! Imperator z Bożej łaski, samowładca wszech Rossyi. Co mi dał Bóg, tego mi żaden człowiek nie odejmie — pomyślał cesarz i uwierzył teraz, że wszystko dzieje się jak należy.