[113]Deuteronomion
czyli
Powtórzenie [115]Prolog
Samemu sobie.
Poeta rzuca okiem wstecz
I własne czyny swoje waży —
Czy jeszcze ogień w nim się żarzy,
Czy nie pordzewiał jego miecz?
Czyli wykonał swoją rzecz,
Czy sięgnął w rdzeń swoich miraży?
Czy wiernie stał na duchów straży
I czy już może odejść precz?
Bo jeśli milczał niby głaz —
I stał od świata walk zdaleka,
To nie, że ogień jego zgasł,
Lecz że zamyślił się i czeka,
Czyli nadchodzi nowy czas,
Co zbudzi nową treść człowieka?
[116]I Płanetniki
Oto błądzą po ziemi senne płanetniki.
Wygnańce. Troska wieczna tkwi w głębi ich oczu,
A każdy inną marę ściga w zaobłoczu —
Sam w siebie zapatrzony, milczący i dziki...
Harmonii snów poszukiwacze, samotniki.
Każdy w swojej płanety zamknięty omroczu —
Czy znajdzie który brata na ziemskiem roztoczu,
Gdy każdy jeno własnej słyszy dźwięk muzyki?
Nieświadomi. Spełniają woli górnej fata —
Czy przejrzą? Czy się kiedy powiążą te duchy
W jedno słońce? Czy ruszą z posad bryłę świata?
Stanie się, co stać musi. Czas płynie. A przeto,
Wy, których Bóg tu zesłał na wielkie posłuchy —
Idźcie w świat — dumni — każdy sam ze swą płanetą!
[117]II Spowiedź
W pieczarach głuchych pustyń i na szczytach gór —
Kryją się płanetnicze duchy-astrologi,
Bacząc, jakie w ich sercu rozpaczają bogi —
I jaki w nich Erynij syczy wściekły chór.
Serce z bolejącego wydobywszy łona —
Sami w nie kładą ostry badań śledczych nóż,
Aż tryśnie krwawym ogniem purpurowych róż:
Dusza sama przed sobą wstaje obnażona —
I na dwoje rozdarta od upiornych mieczy,
A choć ją furje szarpią — nie cofa się blada —
Lecz, spragniona otchłannych i bezdennych rzeczy —
Oto sama przed sobą siebie opowiada —
Walcząc sama ze sobą, sama sobie przeczy —
I wiąże się w potęgę, co bogami włada.
[118]III Ul
Niema ta Spowiedź w tłumach brzmi tysiącem ech
I śród ludzi ogromną szerzy się zarazą —
Ludzki Ul sam ku sobie kieruje żelazo,
By złamać w swojej piersi nienawiści grzech.
Ludzki Ul się poznaje, że jest jako łąka,
Na której z braku miodu mrze tysiące pszczół —
Że jest jako młyn, pełny rdzą strawionych kół —
W którym ze zbóż się miele jadowita mąka.
Za spokojem tęskniąca dysze pierś człowieka,
Aby stanąć na skali nadzwierzęcej bytu.
Cudu chleba i cudu słowa ciżba czeka —
A społeczność, spragniona Edenów błękitu —
O jutrze promienistem marzy przecudownie —
A tymczasem w jej łonie huczą już prochownie!
[119]IV Artemis
A ta bogini lasów i przepastnych jarów
Co śmiercią ukarała niegdyś Akteona,
Że śmiał jej dziewiczego widzieć nagość łona —
W żałości — szuka dzisiaj ukojenia czarów.
Gdy godzina północnych nadchodzi oparów —
Artemis — tajemniczych uścisków spragniona —
Spływa milcząc na wzgórze — do Endymiona,
Budząc go pocałunkiem — pełnym słodkich żarów.
Endymionie! jam niegdyś na swój stos ofiarny
Łanię dała, porwawszy Ifigenię młodą —
Niech się już krew nie leje — niech szeroką wodą
Orest płynie po siostrę przez Hellespont czarny —
Niech krwawe Pelopidy od zabójstw odpoczną —
Niech Artemis w krainę uleci obłoczną!
[120]V Cor cordium[1]
Ave! Przeczysty ogień na skrzydłach powietrznych
Ulatuje ku słońcu, niosąc tam w wyżyny
Ducha, co widział złote południa godziny
W nieurodzonych czasach Atlantyd słonecznych.
Łuny pożarów, szczęki mieczów obosiecznych,
Gromy i łzy cierpiących — i zgrzyt gilotyny
W duszy tej się złączyły w jakiś hymn jedyny —
Bratni zieleni lasów i gwiazdom dróg mlecznych.
To też wszystkie żywioły natury widomej
I duchy nieśmiertelne, kochające gromy —
Przeistoczone w ciszę — stały nad tym stosem,
Co płonął nad brzegami Śródziemnego morza,
Jako wschodząca złota Missolungów zorza —
I płakały go ludzkim i nadludzkim głosem!
[121]VI Ewolucya
W indyjskich mędrców świętym rytuale,
Gdzie Prawda rzeką miodową się toczy:
Jest sutra jedna co w wieki jednoczy
Ewolucyjną człowieczeństwa skalę.
Tam Sakya-Muni w swoim wieszczym szale —
W niezapamiętną naprzód zwraca oczy
Przeszłość, a potem przyszłe dni proroczy,
Jak człowiek dąży wciąż ku wyższej chwale.
A jako siedem jest tęczy kolorów —
Jak siedem planet śród nieba przestworów,
Tak siedem stopni przejść ma duch człowieczy:
I od pierwotnej martwoty kamiennej
Ku strefie duchów iść będzie promiennej,
Aż na ich szczycie pozna treść wszechrzeczy.
[122]VII Logos
Duch ludzki bywa czasem jako wół roboczy —
I zwolna polem stąpa — i ciężko się trudzi —
Aż go naraz płomienna błyskawica zbudzi —
I orłem ulatuje w wyże duch proroczy.
I schodzi między tłumy ze swojej pustelni —
I w wielki Dzwon uderza — wielkie mówi Słowo —
W którem stulecia huczą — i w jedność tęczową
Łączą przeszłość i przyszłość globu. Nieśmiertelni!
Lecz nim to słowo zabrzmi — duch jest pełny lęku —
Bo słowo to już blizko — w niewyraźnym dźwięku
Żyje w nas, między nami, koło nas, w rozgwarze
Przeczuć — i choć to Słowo długo bezimienne —
Jużeśmy w jego mocy — i czynim jak każe —
Bo już powietrze czasu dawno niem brzemienne.
[123]VIII Nirwana
Są chwile tak ponure i tak bezpromienne,
I tak pełne rozpaczy — i tak pełne grozy —
I takiej zamogilnie stęsknionej newrozy,
Że grób milszy nad turmy życiowej Gehennę.
I śród ponurej mogił tej apoteozy
W mózgi nasze Nicestwa egoizmom lenne
I od trucizny zwątpień wieczystych bezsenne —
Zabijających pytań cisną się połozy.
Po co żyjem? i po co te płomienne globy
Uchodzą w nieskończoność jak kamienne groby
W grozie przed tą chorobą woli — przed istnieniem?
Jak zapomnieć te chwile, co w konwulsyach płyną?
Miłością — wiedzą — pieśnią — narghilem — morfiną,
Apatyą — samobójstwem — czy ubezpłciowieniem?
[124]IX Arfa
Otchłań ustąpi jeno przed otchłanią. —
— Nieskończoności przyrodnia siostrzyca,
Z łez, które gryzą i bólów, co ranią —
Wytryskająca rozkoszy krynica,
Pieśń — jest najwyższą królową i panią,
Co urągliwie cierpienie przesyca —
W nirwanę pędząc wszech gorycz nirwanią:
Pieśń — upojenie, wiosna, błyskawica.
Im piersi ludzkie boleściwiej jękną
Na widok bytu wciąż czarniejszych larw:
Tem nieśmiertelniej błyska żywe piękno,
Pełne lazurów i tęczowych barw!
Niechże się duchy — rozpaczy nie zlękną:
Potężniej zabrzmi muzyka ich arf!
[125]X Lilith
Dotąd jeszcze mnie twoje pocałunki palą!
Gra mi krew, gdy uściski twe wspomnę gorące —
I syrenich uśmiechów, utracone słońce —
Do dziś drżę pod twych źrenic niewidzialną stalą.
Widmo, co mi jak upiór krew wysysasz falą —
Niebo mych mąk, rozkoszy moich piekło wrzące,
Źródło żądz, wiekuiście w snach zmartwychwstające:
Po smutkach niepowrotnych noce me się żalą!
Krynico mej potęgi — i razem niemocy,
Córo bogów słonecznych i demonów nocy,
Święta królowo grzechu, łez moich władczyni:
Lękam się cię zapomnieć, lękam się wspominać.
Nie wiem, czy błogosławić czy cię mam przeklinać,
Bo sam skazałem siebie na żywot w pustyni.
[126]XI Lilla
O, szczęście! Śnie mój złoty, śnie mój bezpowrotny!
Mówiłaś mi w dzień owy o zachodzie słońca,
Kiedyś nad brzegiem rzeki siedziała marząca:
Z tobą ja, duch co błądzi śród toni zawrotnej —
Mówiłaś, żeś szczęśliwa... Lekki wiatr polotny
Kołysał oczerety — a śród fal bez końca
Drobna łódka rybacza sunęła się drżąca...
Cichy, cichy pamiątek bywa żal pieszczotny.
O, gdyby można wrócić dni minionych zorze —
Gdyby można glob ziemski powstrzymać w obiegu, —
Gdyby można!.. Czy prawda, tam — u rzeki brzegu?
Więc nigdy już tą pieśnią serca nie upieszczę?
Szczęśliwa — czy naprawdę? Bądź miłościw, Boże!
O, gdybyś mi to mogła powiedzieć raz jeszcze!
[127]XII Vaisseau-fantôme[2]
Senna — złocista wyspa. Na niej śród zieleni
Zamek. Na baszcie — jasna królewna — w okienku
Z oddali mię przyzywa białą chustą w ręku —
Pójdź — śpiewa — pójdź! tu ciszę znajdą potępieni.
Lecz morze wokół huczy, lecz morze się pieni.
Okręt mój opętany płynie w dzikim lęku.
Słyszę echa okropne wszechistnienia jęku —
Pędzę w dal, precz od wyspy, we mgły, po bezdeni.
Widma gonię nieznane, kresy bezpromienne.
Królewna mi zniknęła jak marzenie senne —
Którego więc już nigdy — nigdy nie zobaczę!
Okręt mknie: maszty czarne jak krzyże cmentarne,
A żagle ma z purpury niby krew. A gwarne
Szaleją dookoła morskich burz rozpacze.
[128]XIII Upojenie
A nigdy życia mrok i lód
Nie da ci, łowcze żywych snów,
Takich królewskich zjaw i złud,
Jak te, co idą z winnych krzów.
Jasnowidzenia jest w nich cud —
I cisza wielka jest — i ów
Potęgi nadczłowieczej nów —
I pieszczot ukojony głód.
Nimf niewidzialnych lekki tan,
Stolice pełne białych wież —
Złotem szumiący żyzny łan —
Moc — ponad nędzę ludzkich rzesz:
Da ci ognisty wina dzban,
Da ci perlisty wina kierz!
[129]XIV Las
Teraz, znużony duchu, porzuć miejskie rynki.
Uchodź! Oko się łzawi pośród ludzkich gwarów.
Lekarką jest ukojność pól i leśnych czarów.
W zieleni tam czekają ciebie odpoczynki.
Tam otoczą cię kołem snów leśnych boginki
I motyle, co z kwietnych sączą miód nektarów —
Tam milczeniem bezkreśnem szemrze cichy parów,
A śród pól już ci pląsem śpiewają dożynki.
Tam waż, jak sosny pachną, jak się chmury gonią,
Jak trzody marzą senne, jak skowronki dzwonią:
Niech jak we śnie — trosk próżny duch ściga marzenia!
Zatrać myśl, pamięć, wszystko. Rozpłyń się w żywioły —
Dzieckiem bądź, a ku tobie zejdą archanioły,
Śpiewając kołysankę raju odpocznienia.
[130]XV Jezioro
O czyste, przeźroczyste, o srebrzyste wody!
Kryształem w mej pamięci cud się wasz promieni.
Pomnę w borach Płużyńskich gromady jeleni —
I na falach spokojnych rybacze niewody.
Pomnę słońca ognisto-purpurowe wschody
I dzwony miast, drzemiących w głębi tych strumieni
I tanem kołujące pośród trzcin zieleni
W srebrnym księżyca blasku syren korowody.
Pomnę krzyk — pomnę echo — pomnę Świtezianki
Białą chatę u brzegu; pomnę śpiew jej dźwięczny,
Który dzwonił po falach w poświacie miesięcznej.
A nad te krzyki — widma — szumy — kołysanki
Ducha pomnę, co krąży tam wieczyście żywy —
Litewskiej pieśni wieszczy duch...
[131]XVI Wyrwidąb i Waligóra
Oto wstały duchy dwa mocarne,
Waligóra wstał i Wyrwidąb:
I na gór najwyższy idą zrąb —
Bacząc, żali miną dni cmentarne.
W łonie góry cienie wojów czarne
Śpią, czekając na żywy dźwięk trąb:
Wtedy sennej góry rzucą głąb
I na boje wyruszą pożarne.
A Wyrwidąb z Waligórą wraz
Nasłuchują, czy nie nadszedł czas —
I podchodzą ku tajemnej wancie
I nocami u ogniowych watr
Czujnie siedzą, czy im halny wiatr
Nie przyniesie echa krzyku: Wstańcie!
[132]XVII Napierski
Z dymem pożarów, z kurzem krwi bratniej
Krzyk przeraźliwy w niebo uderza...
Aż zdruzgotana wali się wieża —
Idzie straszliwy bój, bój ostatni!
Idą mocarze od krwi szkarłatni —
Tam gdzie się życie ze śmiercią zmierza.
Każdy pół boga a wraz pół zwierza,
Co chce się wyrwać z piekielnej matni.
Od ofiar groźny krwawi się stos —
Ku niebu płynie bluźnierczy głos.
I przerażony spogląda Bóg,
Jak się napręża zatruty łuk —
I jak się wali Bastylii zrąb
W czarnej przeszłości bezdenną głąb.
[133]XVIII Wenedzi
Sromota wieczna i nienagrodzona
Szkoda, Wenedzi! Pomiędzy narody
Wyście przespali wielki dzień pogody —
I sen was ujął w zbyt długie ramiona.
I była wszystka wasza rzecz spóźniona.
Śród was błądziły jako cień rapsody —
I próżno budził się czasem duch młody:
Wszystko pożarła ta przeszłość, co kona.
Ale się w grobach sen życia zataja.
Leszek wam niesie zwiastowanie maja.
Z nieba się patrzy bogini Chrobatów.
Brzmi róg Rolanda. Pęka łono góry.
Drży Palladyna. Słychać ludów chóry:
Wstańcie, Wenedy, w nowej zorzy światów!
[134]XIX Atylla
Straciłeś, o Atyllo, krwawy miecz Mundżuka.
Loreley cię uwiodła. Jej kuszący tren
Sprawił, żeś go opuścił w szmaragdowy Ren:
Pod strażą bogiń szatan już go nie odszuka.
Słyszysz śmiechy rusałek i krakanie kruka:
Twe wszechkrólestwo ziemi rozwiało się w sen —
Lecz w piersi twej, Atyllo, wciąż duch żywie ten,
Co panuje bez miecza i walczy bez łuka.
Wstań, mocarzu! Zaiste, miecz to był znikomy.
Znikomem jest zniszczenie. Innych trzeba zniszczeń —
Duch przełamuje siebie śród krwawych oczyszczeń.
Samego siebie zniszczyć masz — i nieświadomy
Wyższości swej — odstąpić od zagłady Romy —
I dla nowego miecza odrodzić się ziszczeń.
[135]XX Godzina
Z minionych dni objawień wieczystej nowiny —
Z marzeń Faustów, co patrzą w bytu kołowroty —
Z Manfredów nieugiętej za śmiercią tęsknoty —
Z upadających zamków gotyckich ruiny;
Z nienawiści, co woła na straszliwe czyny;
Z miłości, co prowadzi na jasne Golgoty;
Z krzyku tłumów, co rwą się w dal ku jutrzni złotej,
Z ognia, tęcz i krwi — płynie duch nowej Godziny.
Ku słońcu idzie łuna stosu Akteona —
Artemis nad kochankiem stoi rozmodlona
I dawne okrucieństwo w litość przeaniela.
Natura ludziom łono odkrywa miłosne
I ziemia się przemienia w wiekuistą wiosnę,
A zaś duch wyzwolony w etery się wciela.
[136]XXI Śmierć
Najgorętsze moje pienia —
O wielmożna, tajemnicza
Pani święta bez oblicza —
Tobiem składał, gwiazdo cienia!
Ty, aniele bez imienia,
Białoskrzydła mgło dziewicza,
Której szept mię rozsłodycza —
Srebrna rzeko zapomnienia!
Pani czysta, pani smutna —
Nieugięta — absolutna —
Cześć ci za twe białe płótna...
Cześć ci, pani, za tę ciszę,
Która słodko nas kołysze —
U twych stóp w bezmiarach wiszę...
[137]XXII Palingeneza
Śród piorunów, błysków, drgań
Nowym dysze byt porodem —
Życiem świeżem, życiem młodem:
Stań się, świecie, większy stań!
Mija chaos, mija noc —
Nowe idzie pokolenie —
Niesie kwiaty i promienie —
Winobrania nową moc.
Wszystkie dawne świata bole —
Krwawa siejba złotych dni,
W rozoranej ziemi śpi.
Już runieje nowe pole,
Już ci słońce woła nań:
Stań się, świecie, większy stań!
[138]Epilog
Nieznanemu Bogu
Duszę swą, ciało, szczęście, rozkosz i kochanie
Ofiarowałem Tobie — i w oczekiwanie
Przetopiłem się cały — i ponad otchłanie
Zawiesiłem swą istność, nowych świtów Panie!
Przeczuwany w złocistej nieokreślnej zorzy —
Tajemniczy — nieznany — nowy kształcie boży:
Oto przed twym ołtarzem serce me się korzy,
Oto się już nad nami twoja Moc wielmoży.
Już przepełniona tobą wszystka pierś człowieka —
Już postać twoja blizka, choć jeszcze daleka —
Objawień i błyskawic wszelki żywioł czeka.
Zejdź i mów! Niechaj zagrzmią uroczyste gromy —
Niech runie, co ma runąć! Rozpierzchłe atomy
W jednę potęgę złącz, o Boże niewiadomy!
Kraków, 1902.