Diamenty księcia/4
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Diamenty księcia |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 16.12.1937 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Dyżurny policjant oznajmił Blakowi o postanowieniu, jakie powzięli wspólnie główny dyrektor „London and Sudwest Banku“ oraz szef bezpieczeństwa Scotland Yardu.
Wobec tego, że przeniesienie diamentów do banku związane było z pewnym niebezpieczeństwem, postanowiono pozostawić klejnoty przez noc, na wystawie, strzeżonej przez przeszło pięćdziesięciu policjantów.
Mister Blake i kobieta-detektyw mieli przez całą noc pełnić kolejno dyżury na sali.
Z nadejściem wieczora lord Lister zwrócił się do niej uprzejmie:
— Jeśli pani nie ma nic przeciwko temu, chciałbym się zwolnić na godzinę. Muszę zjeść kolację w domu.
— Chętnie zastąpię pana w tym czasie.
— Proszę iść śladem mister Blaka, aż do jego domu — rzekła cicho do jednego z agentów, gdy tylko lord Lister wyszedł z sali.
— All right.
Człowiek ruszył śladem Blaka, który szedł spokojnym krokiem poprzez ulice Londynu i z rozkoszą wdychał świeże powietrze. Lord Lister udał się na pocztę, i połączył się telefonicznie ze Scotland Yardem.
— Inspektor Baxter?... Tak... Mówi Raffles... Czy schwytał pan dyrektora jedenastego oddziału banku... Nie... Chciałbym bardzo, aby ten łotr znalazł się pod kluczem. To zwykły morderca! Pan nie jest tego zdania inspektorze? Jednak to prawda. Nie lubię wydawać nikogo w ręce kata, lecz gdy sam jestem świadkiem zbrodni, czuje się w obowiązku zawiadomić o tym policję. Oświadczam panu, że dyrektor jedenastej filii „London and Sudwest Banku“ zabił swego prokurenta, mister Blaka. Czy to wyjaśnienie panu wystarcza? Jak? nie wierzy pan w to co mówię? Przypuszcza pan, że Blake znajduje się obecnie w Pałacu Wystawowym, i że wobec tego nie mógł być zabity? Drogi Inspektorze, jest pan ślepy. Człowiek który znajduje się w Pałacu Wystawy nie jest Blakiem, lecz Rafflesem! Co?... Twierdzi pan, że Raffles jest pod kluczem? Pan oszalał, Inspektorze! Człowiek w więzieniu jest dyrektorem jedenastego oddziału! Nie wierzy pan? Niechże pan sprawdzi natychmiast. Skończmy naszą rozmowę. Dowidzenia inspektorze. — Udał się do domu i zjadł spokojnie kolację w towarzystwie Charley Branda.
— Cóż ci dolega? — Zapytał Charley, widząc roztargnienie lorda.
Lord Lister zaśmiał się.
— Nic, drogi przyjacielu, wydaje mi się, że się zakochałem.
Pożegnał się i powrócił do Pałacu Wystawowego, gdzie wspólnie z miss Marion miał czuwać nad diamentami księcia Norfolk.
Ciemno już było oddawna, gdy przed Pałac Wystawowy zajechał książę Norfolk w towarzystwie swej narzeczonej, młodej i bardzo pięknej damy.
— Spełnia pan swój obowiązek starannie i energicznie, rzekł zbliżając się do Blaka.
Zapomniał widocznie o incydencie porannym.
Zwrócił się w kierunku swej narzeczonej, pokazując jej diamenty. Młoda lady obojętnie spojrzała na bezcenne skarby, które wkrótce miały należeć do niej.
Uwagę Rafflesa zwrócił jakiś młody człowiek, który zjawił się na sali w towarzystwie księcia.
— To mój sekretarz — rzekł książę tonem wyjaśnienia.
Młody człowiek ukłonił się uprzejmie. Lord Lister podchwycił spojrzenie, jakie lady Wydemour wymieniła z przystojnym sekretarzem.
— Czyżby książę był ślepy? — pomyślał Lister. — Przecież ta para jest w sobie zakochana po same uszy.
Zwrócił się do kobiety detektywa.
— Proszę mnie zastąpić przez chwilę. Chciałbym pomówić z tym młodzieńcem.
Skinęła na znak zgody.
— Czy nie uderzyło pani, że książę Norfolk ma dziwnie bladą cerę. Naogół ludzie wracający z Indii mają twarz opaloną.
Spostrzegła to odrazu... Robił wrażenie człowieka, który raczej spędził lata w swym pokoju, niż kogoś, kto długi czas przebywał pod palącymi promieniami słońca.
— Zechce mi pan wybaczyć — rzekł lord Lister do młodzieńca. — Dziwnie mi pan przypomina kogoś, kogo widziałem dwa dni temu w nader tragicznych okolicznościach... Nosił zupełnie takie same ubranie, jak pan...
— Jak ja? — powtórzył młody mężczyzna, chwytając ramię lorda. — Pan go widział?... Szukam go od szeregu miesięcy... To mój ojciec...
Lord Lister skinął głową.
— Domyślałem się tego... Radzę panu udać się do Prefektury Policji. Człowiek ten został zamordowany w podziemiach jedenastego oddziału banku „London and Sudwest“.
Młody człowiek zakrył ręką oczy.
— Nikt nie wie, co stało się z naszym całym majątkiem. Ojciec mój umieścił swe oszczędności w 11 oddziale Banku... Natychmiast potem znikł bez wieści.
— Musiał więc pan przyjąć posadę sekretarza?
— Tak jest... Dowiedzieliśmy się po zniknięciu ojca, że zdążył podnieść z banku całą złożoną tam sumę.
— Ojciec pański padł ofiarą mordercy, dyrektora jedenastego oddziału banku.
Na twarzy młodzieńca malowało się wzruszenie. Raffles znów podchwycił pełne miłości i niepokoju spojrzenie, przesłane przez lady Wydemour.
— Na miłość Boga, niech pan nie wspomina o tym nikomu — szepnął przerażony sekretarz, widząc, że lord odkrył tajemnicę ich serc.
Lord Lister pogrążył się w swych rozmyślaniach.
— Pomogę panu w odzyskaniu majątku — rzekł — Sam zaś musi się pan postarać o to, żeby książę Norfolk nie zabrał panu ukochanej dziewczyny.
Lord Norfolk pożegnał się z miss Marion i rzekomym Blakiem...
— Czy nie jest pani zmęczona? — zapytał Lister.
— Nie — odparła — Nie potrafiłabym zasnąć w obecności takiego jak pan człowieka.
— Obawia się mnie pani? — zaśmiał się — słusznie....
— Bynajmniej — odparła szybko — Nie rozumiem tylko, czemu zeszłej nocy zakradł się pan do mieszkania dyrektora i zabrał pan diamenty... Czyżby chciał pan zabawić się w detektywa?
— O nie... Uczyniłem to, ponieważ mam zamiar ukraść je.
— Czy sądzi pan, że ja do tego dopuszczę?
— Jestem tego pewien...
— Mam nadzieję, że wyperswaduję panu te plany.
Szybkim ruchem wyciągnęła z torebki rewolwer.
— Jeden ruch, a strzelam — rzekła.
Lord Lister zaśmiał się.
— Nie uda się to pani... Po pierwsze zawczasu wyjąłem z rewolweru pani wszystkie kule... Po wtóre uczynię to wtedy, kiedy pani nie będzie nic o tym wiedziała.... Po trzecie...
Nagle pogasły światła.
— Bandyto! — krzyknęła dziewczyna.
Zorientowała się jednak odrazu, że to nie była sprawka Listera. Lord nie ruszył się z miejsca, kontakt zaś znajdował się w odległości kilkunastu kroków od nich.
— Uwaga! — usłyszała tuż za sobą zmieniony głos Listera.
Nie miała czasu krzyknąć, ani wezwać pomocy.
Jakaś dłoń ścisnęła jej gardło. Udało jej się w końcu uwolnić z uścisku. Uczuła następnie, że poprzez jej ramię czyjaś ręka sięga po klejnoty. Marion dałaby się raczej poćwiartować niż dopuścić do kradzieży diamentów. Obiema rękami chwyciła wyciągniętą rękę. Nagły dreszcz przeszył jej ciało. Dały się słyszeć szybkie kroki i wystrzał rewolwerowy. Na odgłos strzału zbiegli się policjanci. Powstało nieopisane zamieszanie. Zapalono wreszcie światło: Kobieta detektyw krzyknęła przeraźliwie i padła zemdlona. Lord Lister chwycił przedmiot, który Marion trzymała w swych rękach. Była to dłoń trupa. Na środkowym palcu tej martwej ręki błyszczał wspaniały pierścień z szmaragdem.
Podczas, gdy część agentów rzuciła się w pogoń za sprawcą kradzieży, pozostali skupili się dokoła tajemniczej ręki trupa. Korzystając z ogólnego zamieszania, Raffles pochylił się nad poduszką, włożył diamenty do kieszeni i najspokojniej wyszedł.
Na korytarzu zdjął sztuczną brodę i perukę.
W sąsiedniej sali natknął się na Baxtera.
— Co się tam dzieje? — zapytał inspektor, biorąc go za jednego z detektywów.
— Jakiś bezczelny śmiałek wdarł się do sali i skradł diamenty — odparł Raffles spokojnie.
— Znów Raffles! — jęknął Baxter, z rewolwerem w ręce biegnąc w stronę sali.
Tymczasem lord Lister wsiadł do taksówki i udał się do mieszkania sekretarza księcia Norfolk. W pierwszej chwili sekretarz nie poznał lorda.
— Założę się, żeście wspólnie z lady Wydemour postanowili uciec przed terminem jej ślubu, — rzekł lord Lister, wyjaśniwszy uprzednio zdumionemu młodzieńcowi, że on i mister Blake, to jedna i ta sama osoba.
Sekretarz zaczerwienił się.
— Skąd pan o tym wie?
— Wiem o wszystkim. Nie ma pan jednak środków materialnych, aby wprowadzić ten plan w życie.
— Tak jest.
— Przynoszę więc panu diamenty księcia. Należą bezspornie do pana i żaden sąd nie wydrze panu tego prawa. Dla urzeczywistnienia pańskich projektów daję panu tymczasem 1000 funtów.
Położył rękę na klamce.
— Uczynił pan ze mnie najszczęśliwszego z ludzi — zawołał sekretarz — Jak mam panu wyrazić swą wdzięczność? Kim pan jest?
— Jestem Raffles!
Lord wychodził już, gdy głuchy przeciągły jęk doszedł do jego uszu. Ze zdziwieniem spojrzał na sekretarza.
— Okropne — szepnął młodzieniec — Powtarza się to każdego wieczora. Słyszał pan chyba o fenomenie? Jeden z przodków księcia Norfolk nie może znaleźć spokoju na tamtym świecie...
Lord Lister wzruszył ramionami i wyszedł.
Mieszkanie sekretarza mieściło się w skrzydle wspaniałego pałacu księcia Norfolk. Przechodząc przez podwórze, usłyszał ten sam mrożący krew w żyłach jęk.
Lord Lister wyszedł z pałacu i udał się do siebie.
— Na miłość Boską, uciekaj póki czas — zawołał Charley Brand. Był mocno zdenerwowany.
— Czemu? — zapytał lord Lister, zapalając obojętnie papierosa.
— Jest tu miss Marion, kobieta detektyw. Znam ją z widzenia.
— I dla takiego głupstwa niepokoisz mnie i siebie?
Otworzył drzwi wytwornie urządzonego salonu.
— Miss Marion! — zawołał całując ją w rękę. — Co za miła niespodzianka! Nie wątpiłem ani przez chwilę, że wie pani gdzie mieszkam, gdyż kazała mnie pani śledzić. Domyślałem się również, że zechce mnie pani zaaresztować w moim domu. Ale nie rozmawiajmy więcej na ten temat. Na Boga, proszę zdjąć przynajmniej palto!
Nie wiedziała jak się ma zachować. Najchętniej wyciągnęłaby rewolwer i zaaresztowała go z miejsca. Mufka jednak, w której ukryty był rewolwer leżała zbyt daleko.
— Nie mogę, niestety, przyjąć zaproszenia. Przyszłam, aby odzyskać spowrotem skradzione przez pana diamenty...
— Pomówimy o tym później... Przed tym zechce pani nie odmawiać mej prośbie.
— Powtarzam, że muszę mieć diamenty natychmiast, w przeciwnym razie...
Zmarszczył brwi:
— Jest pani zbyt ambitna, aby szepnąć komukolwiek słówko o swojej tutaj obecności... Chciała pani sama zaaresztować słynnego Rafflesa... Cóżby się stało, gdybym panią związał, zamordował, a ciało wrzucił do Tamizy?
Zbladła i zamilkła. Znajdowała się w jego mocy. Spotkała ją zasłużona kara za niezdrową ambicję. Sądziła, ze wystarczy jej zjawić się niespodzianie w domu lorda, aby poddał się przerażony.
Nieraz przecież miała doczynienia z przestępcami. Ten człowiek jednak rozumem i przytomnością umysłu przewyższał wszystkich. Rozmawiając z nią, niepostrzeżenie odsunął na bok jej mufkę z ukrytym w niej rewolwerem, paraliżując w ten sposób jej ruchy.
Lord Lister źle jednak ocenił tym razem swą partnerkę.
Jakkolwiek przyszła do jego domu sama, nie omieszkała zawiadomić o tym Baxtera. W ciągu godziny cały dom miał być otoczony przez policję. Tego wszystkiego Raffles nie przeczuwał. Lokaj oznajmił, że podano do stołu.
— Teraz chyba nie odmówi pani mej prośbie?
Lord Lister podał miss Marion ramię. Wzruszyła ramionami, jakgdyby postanawiając sobie odegrać rolę do końca. Mimowoli jednak w twarzy jej dokonała się pewna przemiana: Ostre, dość surowe rysy złagodniały, oczy nabrały żywego blasku.
Wspaniała sewrska porcelana i srebrne nakrycia zdradzały niezwykłe bogactwo pana domu.
— Oto Charley Brand, mój sekretarz — rzekł przedstawiając jej sympatycznie wyglądającego młodego człowieka.
Nalał do kieliszków doskonałe burgundzkie wino.
— Nie piję wina — rzekła, przeszywając go ostrym spojrzeniem.
— Nigdy w to nie uwierzę — odparł, śmiejąc się — Wyobraża pani sobie prawdopodobnie, że dodałem trucizny do wina. Myli się pani... Nie wzbudza pani we mnie, aż takich obaw! Uważam panią za miłą i czarującą kobietę...
Zaczerwieniła się i jednym haustem wychyliła kielich.
Rozmowa, zręcznie podtrzymywana przez Listera, potoczyła się gładko.
— Czy nie ma pani żadnych sensacyjnych nowin w zapasie? — rzucił nagle zapytanie. — Czy Raffles, którego Baxter zaaresztował w Pałacu Wystawowym, ciągle jeszcze jest pod kluczem?
— Został już zwolniony — odparła z uśmiechem ma ustach, lecz z błyskiem nienawiści w oku. — Mimo to inspektor Baxter zaaresztował go powtórnie.
— Dowodzi to, że policja działa poomacku, — rzekł Lister. — Czy nie ostrzegłem Baxtera, że dyrektor jedenastej filii „London and Sudwest Banku“ jest niebezpiecznym zbrodniarzem?
— Tak, inspektor Baxter nie chciał w to uwierzyć, dopóki nie otrzymał doniesienia od niejakiego Thompsona, który uprowadził narzeczoną księciu Norfolk.
Lord Lister śmiał się wesoło.
— Czy mówi pani o sekretarzu księcia?
— Tak. Dziwię się, że ta młoda dziewczyna z arystokratycznej rodziny zdecydowała się uciec z jakimś przybłędą, którego przeszłości nikt nie zna. Utrzymuje on, że jest on synem człowieka, zamordowanego przez dyrektora jedenastej filii.
— Ja osobiście pochwalam jej wybór. Nie poraz pierwszy zdarza się, że przedstawicielki arystokracji, poślubiają młodzieńców z niższych sfer. Zresztą narzeczony jej jest synem bardzo bogatego człowieka, który cały swój majątek złożył w jedenastej filii banku. Gdyby dyrektor tej filii nie popełnił zbrodni zrobiłaby świetną partię.
— Te same rewelacje podawał Thompson. W ciągu przesłuchania, trwającego więcej niż dwie godziny, dyrektor przyznał się do zabójstwa. Policja w czasie rewizji, przeprowadzonej w mieszkaniu dyrektora, znalazła ponadto trupa mister Blaka, urzędnika banku, za którego pan się przebrał.
Miss Marion była naprawdę zdolnym detektywem. Zapamiętała sobie dokładnie uwagi, poczynione przez lorda w czasie, gdy książę Norfolk chciał obejrzeć swe diamenty. Ponieważ zachowanie księcia nasunęło jej pewne wątpliwości, postanowiła obserwować go uważnie. Podczas rozmowy przy stole nie spostrzegła jednak, że lord Lister wsypał do jej kieliszka odrobinę jakiegoś proszku. Ze śmiechem myślała o tej chwili, kiedy inspektor Baxter wejdzie do tego pokoju i powie zdumionemu lordowi:
— W Imieniu Prawa aresztuję pana.
Myśl jej zajęta była tą wizją. Nagle uczuła, że czarny cień przysłania jej wzrok. Sądziła, że ją otruto. Miała jednak zaufanie do lorda. Ten człowiek niewątpliwie nie potrafił walczyć taką bronią. Słowa Rafflesa dochodziły do jej uszu, jakgdyby wypowiadane w oddali. Oparła się o poręcz fotela i zasnęła.
— Na miłość Boską! — zawołał Charley Brand — Czego jej dałeś?
— Musiałem uciec się do tego środka — rzekł Lister. — Substancja ta nie jest zupełnie szkodliwa.
— Czy nie postrada ona zmysłów?
— Nie. Czyś nigdy nie słyszał o roślinie, pozbawiającej chwilowo pamięci, a zwanej Guala?
Charley zaprzeczył ruchem głowy.
— Mówiąc prawdę, jest to środek nasenny. Używany stale może spowodować rodzaj szaleństwa, które wprawia chorego w stan nieświadomości i osłabia pamięć.
Miss Marion podniosła głowę i potoczyła błędnym wzrokiem dokoła.
— Gdzie jestem? — rzekła spoglądając na lorda Listera.
— Jest pani u lorda Bostona — odparł Lister nalewając jej szklankę szampana.
Wypiła duszkiem, wpatrując się w Tajemniczego Nieznajomego.
— Więc pan jest lordem Boston?
— Tak, madame.
Miss Marion uległa zupełnej metamorfozie. Nie pamiętała zupełnie o swym poprzednim życiu ani o celu swej dzisiejszej wizyty. Roślina zapomnienia położyła kres wszystkim jej poczynaniom, lecz nie stłumiła głosu uczucia.
— Kocham cię — rzekła do lorda.