Do Arsena Houssaye
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Do Arsena Houssaye |
Pochodzenie | Drobne poezye prozą |
Wydawca | Księgarnia D. E. Friedleina, E. Wende |
Data wyd. | 1901 |
Miejsce wyd. | Kraków, Warszawa |
Tłumacz | Helena Żuławska |
Tytuł orygin. | À Arsène Houssaye |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Mój drogi przyjacielu, posyłam ci to małe dziełko, o którem nie możnaby nie bez słuszności powiedzieć, że nie ma ni ogona ni głowy, ponieważ jest tu wszystko i głową i ogonem równocześnie, kolejno i naprzemian. Rozważ, proszę cię, jakie nadzwyczajne dogodności daje ta kombinacya nam wszystkim, tobie, mnie i czytelnikowi. Możemy przerwać gdzie chcemy, ja moje marzenia, ty rękopis, czytelnik lekturę; ponieważ ja nie pociągam bynajmniej woli jego opornej nieprzerwaną nicią wyszukanej intrygi. Usuń jedno ogniwo, a pozostałe części tej krętej fantazyi dadzą się połączyć bez trudu. Potnij ją na liczne kawałki, a zobaczysz, że każdy z nich może istnieć oddzielnie. W nadziei, że niektóre z tych dzwon dość będą żywotne, aby cię rozerwać i zabawić, ośmielam się ofiarować ci całego tego węża. Mam wyznać ci jeszcze jedno. Właśnie to, gdym po raz dwudziesty może przeglądał znakomitego Gasparda de la Nuit Alojzego Bertranda (książka znana tobie, mnie i kilku naszym przyjaciołom — czyż nie ma wszelkiego prawa zwać się znakomitą?) przyszła mi myśl, aby się pokusić o coś podobnego, i środki, którymi on się posługiwał w obrazie życia starożytnego, tak niezmiernie malowniczego, zastosować do opisu życia współczesnego, a raczej pewnego życia współczesnego i więcej abstrakcyjnego.
I któż z nas nie marzył, w dniach górnych zamiarów, o cudzie poetyckiej prozy, muzykalnej, bez rytmu i rymu, dość giętkiej i dość śmiałej, by się zastosować do drgnień lirycznych duszy, do kołysań marzenia, do porywów świadomości?
Przedewszystkiem z odwiedzania miast niezmiernych, wśród krzyżowań ich niezliczonych wpływów ten nieodparty ideał się rodzi. Czyż ty sam, przyjacielu drogi, nie usiłowałeś przełożyć w śpiew przeraźliwego krzyku Szklarza, i wyrazić prozą liryczną wszystkich dręczących suggestyi, które ten krzyk posyła aż na poddasza, przez najgęstsze mgły ulicy?
Ale, prawdę powiedziawszy, obawiam się, by mi zazdrość na złe nie wyszła. Zaledwie pracę rozpocząłem, spostrzegłem, że nie tylko pozostałem daleko za moim niezgłębionym i świetnym wzorem, ale tworzyłem jakąś rzecz (jeżeli to można nazwać jakąś rzeczą), dziwnie odmienną; wypadek, z którego każdy inny prócz mnie byłby dumny niewątpliwie, który jednakże li głęboko upokorzyć może umysł uważający za największe szczęście poety wykonanie właśnie tego, co zrobić zamierzał.