Do Ignacego Witosławskiego, Oboźnego Polnego Koronnego
←Niemenczyn | Do Ignacego Witosławskiego, Oboźnego Polnego Koronnego Wybór poezyj Liryków księga trzecia Adam Naruszewicz |
Do Stanisława Augusta Króla Polskiego...→ |
(O złym używaniu poetyki).
Długoż próżnéj obmierzłym być kapłanem dumy
I na górnych ołtarzach wonne kłaść perfumy;
Skąd za drogie ofiary, bożyszcza złociste
W słownych dają zamętach odpowiedzi mgliste?
Alboż tylko poczciwość, honor, męstwo, rada
W pysznéj Sydonu wełnie i w złocie zasiada;
A ziomek, że mniéj strojny, choć w cnotę bogaty,
Ma zniknąć potomnemi zatłumiony laty?
Nie tak jest, Witosławski! nie na mym zagonie
Mętna Lete powłacza niepamiętne tonie;
Żebym słodkiéj przyjaźni świadek przez lat wiele,
Miał ją kiedy w niewdzięczne pogrążyć topiele.
Dosyć się strun napsuło, nucąc niedostępne
Skały owe i cedry pyszne a posępne:
Zagrajmy co chrościnom: rychléj w téj dąbrowie
Głos mój dojdzie; twéj echo wdzięczności odpowie.
Czas się wziąć do pierwotnéj czystych Muz roboty.
Wszak, kiedy światu Saturn wiek ulewał złoty;
Kto kochał, kto kochany, był śpiewania celem,
A w hołdzie rym odbierał sam Bóg z przyjacielem.
Wychowanka pokoju, jasnéj płód natury,
Lasy tylko poezys lubiła a góry:
I gdy pierwszy swéj matce wiersz zabrząknąć miała:
Ton jéj serce, takt prawda, wolność wdzięk dawała.
Jeszcze nudne pochlebstwo dusz za język płatnych
Nie wlokło jéj przed wozem rozbójców szkarłatnych;
Ni złotemi u kotar pętało kajdany,
By krwawe z wiarołomstwem wielbiła tyrany.
W lubéj gajów zaciszy niewinność pastusza,
Gdzie zefir mdłe gałązki płochym skrzydłem wzrusza,
Bez chęci podłych zysków, bez uraz bojaźni,
Śpiewała tylko cnocie, pracy i przyjaźni.
Kto w wiernéj ślubów sprzęży chował dzieci karne,
Pomyślnym wieńczył snopkiem znoje gospodarne,
Liczne pługi wywodził, sytsze pasał stada;
I równą szalą ważył z swym dobro sąsiada.
Sława cnoty nagrodą, głos był sławy świadkiem.
Nie znała jéj fortuna nabyta przypadkiem:
Wdzięczną lutnię stroiło powszechne sumnienie;
A kto lepszy, brał milsze w upominku pienie.
Lecz kiedy wiek skażony wspak rzeczy przewrócił,
Serca oblókł w zelażo, choć dachy pozłocił;
A plac spólnéj natury w różne grodząc płoty,
Ołtarze losom stawił, a kruchty dla cnoty:
Gdy równość pod szczęśliwszą przemocą upadła,
Skowano sierp na kordy, na przyłbice radła;
Rozdęta pychą, gnuśność błysnęła szkarłatem:
I poeci z zepsutym popsuli się światem.
Podła chciwość mamony, względy bojaźliwe,
Struły w samych ponikach jadem źrzódło żywe;
Że co pierwéj niewinnym nurt prowadził stokiem
Zdrój kastalski, obcych się zlewów zmącił tłokiem.
Taka, co ją podniebnych śniegów wilgie łoże,
Wiecznym krzepi rozciekiem do walnéj podróże;
Czysta w rodzinnych pieluch zielonym okresie,
Jasny z urny ojczystéj Wisła kryształ niesie:
Wioski jéj tylko lube, łąki, pola równe,
I gwarem leśnéj rzeszy gaiki odzowne;
Nim mętnych rzek przysadą, spółkiem miejskiej skazy,
Różna od siebie obcéj nie naciągnie zmazy.
Zmienił wiek obyczaje; lecz nie nagle przecie:
Został pozór, choć cnota znikała na świecie;
A nie spełna słonecznych ogniów ciemny stratą,
Nim noc zaszła, tlał wieczór mdlejącą poświatą.
Zeszła z naturą scena pierwotnéj prostoty,
Suszyła polityka tajne kołowroty,
Łechcąc okazalszemi błędny umysł mary:
Świat został misterniejszym z mniéj prawdy i wiary.
Już rzadsze po ugorze kmieć lemiesze wodził,
I wolik po pastwisku bezpiecznie nie chodził:
Innym strojne poswarkiem pasterz struny mieszał;
A zamiast wierzb, na pańskich bramach gęśle wieszał.
Powstały pyszne grody, groźne magistraty,
I źrzódła kłamstw publicznych, przysiężne traktaty.
Las na morze wypłynął niedościgłym szlakiem,
Ziemia się pod orężnym zatrzęsła orszakiem.
Błysnął topor na zbrodnie; zysk do pracy wabił;
Wieńczył liściem zwycięskim skroń, kto więcéj zabił.
Weszła w mury społeczność, proste gardząc chaty:
Byłyć to wprawdzie cnoty, choć późniejszéj daty.
Więc mądrych prawodawców, rycerzów walecznych,
Sadźców miast, poradników ziomkom użytecznych,
Kto zbogacił, ozdobił kraj, z zguby wybawił;
Ludzkość mu dziękowała a poeta sławił.
Tak ów boski Meończyk w złotą trąbę głosił,
Jak Greczyn żonokradzką Troję mieczem znosił;
Jak Ulis z ciężkich trudów, błędów i cierpienia
Dla swéj ziemi mądrego nabył doświadczenia.
Lub kto w rączych zawodach bystremi dzianety,
Czy biegiem skrzydłopiętym pięknéj dopadł mety,
I wziął wieniec w Olimpie z krasnych liści wity;
Wnet mu brząknął Pindara bardon srebrnolity.
Nierozerwanéj z sobą trzymając się ligi,
Z wielkiemi dzieły honor chodził na wyścigi,
Tego tylko wielbiono, kto wart był zalety:
Szukał cnoty poeta, a cnota poety.
My śluby, my mauzole, wjazdy i rodziny
Piejąc, wieńczym łożnice, bramy i grobsztyny.
Skutek na dzieła nasze czarne kładzie znamię:
Gnuśnik wjeżdża, łotr leży, a ktoś wiarę łamie.
Gdzież owo przodków męstwo, kędy miłość zgody,
Wiara panu, wstyd, przyjaźń, gdzie mądrość ze szkody?
Dzieła godne pamięci w wiekopomnym czasie,
I pieśni słodkorymnych na polskim Parnasie?
Drobna liczba tych ziomków: ty chcesz-li być takiem,
Bądź zawsze, Witosławski, prawdziwym Polakiem;
Zarabiaj przy walecznym na sławę hetmanie,
Wszak-eś na nią zarabiał i w ziemiańskim stanie.
Byłeś miły, rzetelny, przyjaciel usłużny,
Gładki w mowie, w pisaniu, poradny, ostrożny.
Czas te cnoty nowemi mnożyć pożytecznie;
Czuj w polu, znaj twój urząd, a bij się serdecznie.
Mało to, że-ć kto przyda do tytułu: jaśnie.
W osadzie podłych duchów sam honor zagaśnie.
Wlazł na wóz słońca Fanes, wart pewnie kądzieli;
Biedni mu ludzie głowy schylali i... klęli.
Powierzchowna wspaniałość nie ma u mnie względu:
Wielkie dusze bywają często bez urzędu.
Fortuna sobie żarty stroi na przemiany,
Stawiać Warrów na rostrach, u pługa Serrany.
Świetnym z rąk dobroczynnych darem zaszczycony,
Oboźnym się dziś piszesz wojsk polskiéj korony.
Czyń dzielnie twą powinność, jakoś dawniéj czynił
Aby nas za pochlebstwa świat więcéj nie winił.