[519]DO MICHAŁA BALIŃSKIEGO.
MADRYGAŁ.
Héj! stary Pegazie! raz jeszcze, dopóki
Będziesz skrzydła i nogi podźwigał,
Daj susa z kopyta, a pokaż twe sztuki,
Z Parnasu uszczknijmy madrygał!
A w tym madrygale,
Cny Panie Michale!
Ku czci twéj a chwale.
Chcę w ziomków chorale
I ja téż głos mój wznieść.
Boć to jest dział pieśni,
Z pomroku a cieśni
Wynosić na dzienne,
Na światło promienne,
Ludzi i zasług cześć. —
Lecz gdzieżby, synu Klii!
Był taki nieuk, w czyjéj
Myśliby już nie brzmiała
Imienia twego chwała?
[520]
Kto nie wié twéj zasługi,
Żeś, jak Twardowski drugi,
(Tylko że nie przez czary),
Wskrzesił nam duch Barbary?
Że jako wódz duchowy
Do świętéj Częstochowy,
Przodkujesz każdéj rzeszy
Pielgrzymów, co tam śpieszy?
I że od Macedona,
Aż do Napoleona,
Żaden z bożków zniszczenia
Tyle miast nie rozwalił.
Ileś ty ich ocalił
Z otchłani zapomnienia?[1]
O tém wié Polska cała. —
Lecz wiész, co mi się zdaje?
Że ci więcéj ta chwała
Odejmuje, niż daje. —
Bo któż nie myśli, gdy ciebie czyta,
Że ten Pan Michał, taki uczony,
Taki Antykwarz i Erudyta,
Musi być mędrzec zatabaczony:
Co wciąż, jak w todze, stąpa z partesów,
Co marszcząc czoło, wznosząc powiekę,
Każdy z swych mądrych, górnych frazesów.
Zaczyna pewnie od „iż tak rzekę“?...
[521]
Dzięki za łaskę! piękna mi sława!
Gwałtem ci biret sadzić na skronie,
Gdy całe Wilno, cała Warszawa,
Zna cię najmilszym gościem w salonie!
Gościem, któremu starzy i młodzi,
Mądrzy i prości, panny i panie,
Z krzykiem radości, gdzie tylko wchodzi,
Serca podają na powitanie.
A w nim, jak z śnieżnym włosem twarz młoda,
Tak z dojrzałaścią zapał młodzieńczy,
Tak z uczonością myśli pogoda,
Łączą się wzajem, jak barwy w tęczy.
A gdzie ta tęcza błyśnie śród gości,
Wszystkich rozjaśnia blask jéj odbicia;
I jak twém piórem dzieje przeszłości,
Tak słowem żywych budzisz do życia! —
Lecz ktoby już myślał, cny Panie Michale!
Że tu jest twych zalet limita;
To ja mu wręcz mówię, że myli się wcale —
A w czém? — niechaj u mnie zapyta.
A ja mu odpowiem: że jeśli pisarza
Równego mu łacniej znajdziecie;
Jeżeli gość taki choć czasem się zdarza;
Toć pewnie takiego, jak on, gospodarza
Nie było, i nie ma na świecie!
Ale nie ten gospodarz,
Co jak ciwun lub włodarz,
Wciąż po błocie, po słocie,
Z kijem, w szaréj kapocie,
[522]
Z pękiem kluczów za pasem,
Z ciągłym fukiem, hałasem,
Z kąta w kąt dybiąc gdera.
Nie ten gospodarz sknera,
Co przeto, że skarb zbiera,
I jak gryf na nim siedzi,
Sławią go wprzód sąsiedzi,
Myśląc, że coś w potrzebie
Wypochlebią dla siebie;
Aż w końcu, zawiedzeni
A affektach do kieszeni,
Zaczną, z kolei swojéj,
Lżyć go, na czém świat stoi.
Nie ten gospodarz wreście,
Co i na wsi, jak w mieście,
Sadząc się na przepychy,
Sam istny bałwan pychy,
Chce i dom swój, przez zbytek,
Zmienić jak w jéj przybytek,
By przyjmować — nie gości,
Lecz hołd dla swej wielkości;
Aż zostanie zaczasem,
Istnym królem Midasem,
Między sprzęty złotemi,
Sam — z uszami nie swemi.
Lecz zkąd mi te myśli o szlachtach–ciwunach,
O sknerach, o panach–bałwanach? —
Nie taki Pan Michał gospodarz w Jaszunach!
[523]
Wart słynąć nie tylko na lutni méj strónach,
Lecz na całéj Litwy organach!
Boć skarb to jest wspólny, skarb droższy od innych
Skarb ducha narodu i kraju:
Dom, arka, przybytek, cnót starych, rodzinnych,
I uczuć braterskich, i podań gościnnych,
I nowego wzór obyczaju.
Zaprawdę, o ile ku temu niewieści
I rozum i wdzięk się przykłada:
Madrygał mój musi odstąpić od treści,
I u stóp téż Pani Jaszuńskiéj hołd cześci,
I córom jéj równyż hołd składa.
Lecz Pana Michała wysławić zalety
Jest cel madrygału. — O! Febie!
Ty, co sam twym blaskiem malujesz portrety!
Cóż malarz lepszego ma być od poety?
Poetę téż wspomóż w potrzebie!
Dzień jeden daj tylko opisać najprościéj,
Jak stokroć w Jaszunach się zdarza,
A wtedy — Cóż wtedy? Tém większy tłum gości
Najeżdżać je zacznie — aż z wielkiéj miłości,
Jak to mówią, zjé gospodarza.
A nam co? — A! prawda! — A zatém, niech na tém
Madrygał mój koniec swój bierze;
A służy świadectwem przed tobą i światem,
Cny Panie Michale! że sługą i bratem
Twym jestem, serdecznie i szczerze.
1854.
|