[341]DO
AUTORA TRZECH PSALMÓW. [343]
Podług Ciebie, mój szlachcicu
Cnotą naszą, znieść niewolę.
Ty przemieniasz ziemską dolę
W żywot ducha na xiężycu;
Głosem dziecka wołasz czynu 5
Czynu — czynu!... naród czeka —
A ty drżysz, gdy z ducha gminu
Błyśnie w ogniach twarz człowieka!...
Drżysz, gdy od kos ukraińskich
Długi, smętny brzęk zaleci 10
Do Warszawy, — gdzie was, dzieci,
Straszy teraz twarz Kilińskich!
Nie tak — nie tak, mój szlachetny
Bo czyn ludu nie piosenka,
To nie w herbie z mieczem ręka, 15
To nie ród imieniem świetny,
To nie pieśni próżny twór,
To nie buntu próżna mara,
To nie chmurny lot Ikara,
Gdzie zasługą upaść z chmur! 20
To nie na słońc, gwiazd granicy
Z kochankami mdlejąc latać,
Włosy splatać i rozplatać,
Tchnienie tracić w błyskawicy;
Ale twardo, ale jasno 25
Śród narodu swego stać,
Myślą bić, chorągwie rwać,
Świecić czynu tarczą własną!
— W drogę, choćby niepowrotną,
Ale prostą — naprzód twarzą, 30
Z piersią czystą, choć samotną,
[344]
Choć ją sztyletami rażą!
Z twarzą smętną, ale białą,
Chrystusową, choć zwiędniałą,
A ciągnącą lud do siebie 35
Niesłychanym bożym czarem.
Takim duchem i sztandarem,
Być na ziemi — jest być w niebie.
A ty jasny jakiś Panie,
Bo cię nie znam, ale słyszę, 40
Słysząc twoje wierszowanie,
Że ktoś jak perłami pisze,
Że ktoś nakształt się proroka
Stawia ludziom, — ale modny,
Jak historyk świata — chłodny, 45
Obejrzawszy świat z wysoka,
Swoje wiersze, jako cugi
Posłał na świat równym kłusem
I napełnił wóz Chrystusem,
Jak Owidjusz Faetonem 50
I rozesłał swoje sługi,
Swe kolory czcić pokłonem.
Honor myślom, z których błyska
Nowy duch i forma nowa,
Bo są światu, jak zjawiska, 55
Jako jutrznia są różowa,
Jak ogniste meteory
Stopom ludzi podesłane,
By gościńce Irydjana
Pielgrzymowi. — A my od nich 60
Bierzem ogień i kolory
I gwiazd dolatujem wschodnich.
Taką była dawniej dana
Poetyczna karm dla ludu
– Objawienie pełne cudu, 65
Myśl, jak mara niespodziana,
Z piersi naszéj wychodziła,
Na kształt gwiazdy lub miesiąca,
[345]
Narodowi dźwiękiem miła,
Ludu sen wspominająca. 70
To jak słońce w półobłoku
Oczom wychodziła, rosła;
To jak róża na potoku,
Albo lekki Sylf bez wiosła.
Jakaś siła nie widzialna, 75
Przez poetę na świat lana,
Wolna — jako Anioł Pana!
Silna – jako skra zapalna!
Dziś co? — Każdy wieszcz z rozkazem,
Każdy patron sam za sobą, 80
Nie z promieniem, lecz z wyrazem,
Nie z swych duchem, lecz osobą.
Kiedy gore świat cierpieniem,
Kiedy wzbiera czynu fala,
On się kładzie sam kamieniem 85
Na ruch ludzki nie pozwala;
Chce zawrócić w stare łoże
Nowe fale — rzekł Boże;
Do zbolałych serc nie wnika,
Czynu ludu nie ma w dłoni, 90
Ale w uszy formą dzwoni,
Albo dzwoni — albo syka.
Jego dźwiękiem, jego mową
Nie odetchnie pierś szeroka,
Nie pomyśli jego głową, 95
Skier nie weźmie z jego oka;
Tylko z nędznej szyty płachty,
Zamiast wieszcza — sztandar jego
Krzyk: „na Boga czerwonego...
„Ty, kto jesteś! nie rżnij szlachty!!“ 100
Któż i gdzie zagroził nożem?
Któż i gdzie ci stanął sporem?
Możeś spotkał się z upiorem?
Z całém dawném Zaporożem. —
[346]
Możeś słyszał pochód głuchy, 105
Krzyki krwawe, krwi namiętne
I xiężyce nad krwią smętne
I sokoły w mgle, jak duchy?
Może tobie zastąpiły
W poprzek twojej sennéj stecki 110
Nie ich duchy — lecz mogiły –
A tyś zląkł się! — syn szlachecki! —
Może tylko w noc półjasną
Upiór jaki nadlatywał,
Strzały sobie z ran wyrywał 115
I mgły krwią czerwienił jasną,
Hełm rozpalił w błyskawicę,
Miecz potrząsał purpurowy,
A okropne cztery głowy,
Niby perły, zausznice 120
Z twarzą nieznajomych plemion,
Gdyby róże — niósł u strzemion —
— A ty zaraz w ręku kord. —
W kosach przed nim cała wieś!
„Duch ten, krzyczysz, jest to rzeź! — 125
„Duch ten, to czerwony mord!... “
— Nie mord, nie rzeź, to z girlandy
Co leciała po nad Lidą,
Jakiś sługa dziewki Wandy,
Jakiś złoty husarz z dzidą, 130
Jakiś krzyża kapłan świecki,
Z tęczy widzeń oderwany
Znów — poleciał na kurhany —
— A tyś zląkł się! — syn szlachecki!! —
Zkądże w tobie taka trwoga? 135
I od ludu rów i przedział?
Prawdę mówisz?... Nie, na Boga,
Wiem, żeś prawdy nie powiedział,
Tylko jakieś sny czerwone,
Zaludnione czartów gminem, 140
Twych firanek karmazynem,
Jak róż jasne — jak sen płonne,
[347]
Pełne, mówię, mar szkaradnych,
Bez słońc, bez gwiazd, kwiatów żadnych,
Przestraszyły Cię, żeś krzyknął: 145
„Stójmy tak! na Ojców kości! —“
I twój Anioł już w przyszłości
Zabłyśniony — jak sen zniknął.
Jeszcze co? Ani zamachu;
Naród cały hasła czeka, 150
A krzyk pierwszy z ust człowieka
Był okropnym krzykiem strachu,
Bo to sen na końcu pieśni,
Że magnaty kiedyś staną
Z wielką tęczą chorągwianą, 155
Otrząśnięci z wieków pleśni,
Z wielką myślą w sercu — w głowie —
Chatom — niby Aniołowie,
Że bunt święty rozpłomienią,
Że świat cały od nich zgore. 160
— W tych magnatach serce chore,
Proch im sercem i proch rdzenią!
Kiedyś ze sto was tysięcy
Było szlachty z serc i z lica,
Dziś jednegom znał szlachcica; 165
Kraj ich cały nie znał więcéj.
Jeden tylko serca męką,
Zamiarami, choć nie skutkiem,
Wielkim, cichym, dumnym smutkiem,
Pełną zawsze darów ręką, 170
Smętną jakąś, dawną sławą
Był szlachcicem i miał prawo.
Dziś i ten nie został z wami
I godności swéj nie trzyma;
Poszedł gnić między królami, 175
Dziś go nie ma i was nie ma! — — —
Bądźże mi weselszéj cery,
Bo cię żywym być prymuszę.
[348]
Wygnaj z myśli Maryusze,
Cezary i Robespiery. 180
Z komet, meteorów cyfer
Czytaj przyszłość wieszczu młody,
Nie bądź w przyszłą noc pogody,
Jako gwiazda zła — Lucyfer,
Gdy słoneczny wóz wyciąga, 185
W morzu kąpie łeb i szyję,
A złem skrzy i w oczy bije
I bezsennym się urąga. —
Bo my z bezsennego łoża
Wzrok rzucamy gorączkowy, 190
A ty łyskasz blaskiem noża,
Dziecko, lub zły duch Jehowy,
Bo nam tworzysz czarną marę
I w zrodzoną rodzisz wiarę.
Ten, kto ojcu powie: Raka! 195
Ten przeklęty; — więc się bój!
Polski lud, to oj ciec twój.
Zeń, jak z cierniowego krzaka,
Gotów znowu Bóg wybuchnąć,
Z wichru uwić twarz i lice, 200
I na ciebie, jak na świecę,
Iść — i daléj pójść — i zdmuchnąć!
Więc sie bój; — bo nie ja grożę,
Marny człowiek i twój brat.
Ale jakiś straszny świat 205
I widzialne światła Boże,
Z ciszą, z wiatrem i z szelestem
Rzucające się na lud.
Strachy, które mówią: cud!
Ognie, które szepcą: jestem! 210
Więc się bój; — bo duch się wdziera
I podważa miasta — wieże.
Słaby, mówisz, rzeź wybiera;
A czy wiesz, co on wybierze?
[349]
– Może ludów zatracenie, 215
Może nam przyniesie w dłoni
Komet wichry i płomienie,
W których drży król — matka roni,
Działa, wozy, hufce, konie
Ogień pali, ziemia chłonie, 220
A nikt z mogił nie korzysta,
Jeno wszczynający ruch,
Wieczny rewolucjonista,
Pod męką ciał — leżący duch!
Duch, ogień, młodość 225
Orla i żywa
Ogniem porywa
I z ducha czerpie.
Nad nią na sierpie
Z blasków xiężyca 230
Boga Rodzica.
W zorzy czerwonej,
Na wywróconéj
Tęczy porannéj!
A pod nią mgła 235
Z ognia i szkła
W grze nieustannej
Bałwany wznosząca,
By znieść ją z miesiąca
Z gwiazdami złotemi 240
Postawić na ziemi,
Ogłosić królową
Piękność z płomieniem w sercu, z gwiazdami nad głową!
Wyszła, wyszła zza obłoku,
Ludom się pokaże, 245
I na żniwie i na toku
Ujrzą ją żniwiarze!
Cała w słońcach, cała w błyskach,
Z kwiatem złotym w dłoni;
Pastuszkowie przy ogniskach 250
Zaśpiewają o niéj!...
[350]
Ujrzą ją na polu trzody
I smętnie zaryczą,
Zadrżą drzewa, staną wody,
Sny z niéj tęcz pożyczą! 255
W polu zejdą się włódarze,
Z kosami na roli;
Bo się we snach snu pokaże
Człowiek dobréj woli.
A tu niżéj 260
Kilka krzyży —
Krzyk namiętnych.
Głos uciszysz.
A usłyszysz
Jęki smętnych. 265
Zebrzydowscy
I Zborowscy
W czerwonych deliach,
Błyskawice
I dziewice 270
W bladych kameliach.
Chór przechodzi,
Zda się, w łodzi,
O brzegi trąca.
Nad smętnemi 275
Lampa ziemi,
Okrąg miesiąca.
Zegar świata,
Ptak Piłata,
Godzinę pieje. 280
Strach i nudności,
W grobach drżą kości,
Bezduch szaleje.
Duch uciska,
Mroczy i błyska, 285
Aż uzupełni
Wiek idący,
Bogiem błyszczący,
Jak xiężyc w pełni.
[351]
We łzach nasze ręce podnosimy do Ciebie, 290
Panie, odpuść nam winy!
Niech będzie Twoja wola na ziemi i w niebie;
Przez nas czyń Twoje czyny!
Niechaj się Twoje imię na wysokościach święci,
Niech się święci trzy razy! 295
Abyśmy już nie byli z xiąg żywota wyjęci
Dla wad naszych i zmazy.
Wspomnij, cośmy cierpieli pod chłostą tych mocarzy,
A ducha-śmy nie dali.
Nie poznaliby ojce naszych bolesnych twarzy, 300
Gdyby z grobowca wstali.
Gdyśmy cierpieli mocno, wołaliśmy do góry,
Jak gołębie: „nie ciśnij!“ —
Duchy, jak gołębice, rosleciały się w chmury,
Zatrwóż! niech wrócą!... błyśnij! 305
W téj błyskawicy, Panie, obaczym się z daleka,
Brat pozna swego brata,
I wejdzie nieśmiertelność, niby Anioł w człowieka
I staniem ludem świata!...
W takim hymnie wieszczu stój; 310
Bo pieśń taka pójdzie górą,
Nad podlejszych dusz naturą
Panująca: Boży strój,
Do którego Bóg nagina
W szystkie wieku tego struny, 315
Złączy dźwięki i pioruny
Świat, co kocha i przeklina.
I z błękitów rzuci na tła
Przemieniona krwawość w światła,
Anioł się z Aniołem zetrze, 320
Chrystus wstąpi na ciał łamy
I z Chrystusem się spotkamy,
A spotkania plac... powietrze! —
Skan zawiera grafikę.
|
|