<<< Dane tekstu >>>
Autor Kajetan Abgarowicz
Tytuł Do celu
Podtytuł Obrazek z życia Rusinów galicyjskich
Pochodzenie Rusini
Wydawca Księgarnia Spółki Wydawniczej Polskiej
Data wyd. 1893
Druk Drukarnia „Czasu”
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVI.

Sierocie po księdzu Bazylim przyszłość smutnie się przedstawiała.
Zawód, jakiego doznała ze strony eleganckiego konkurenta, więcej obraził jej miłość własną, niż rozkrwawił serce. Nigdy go nie kochała naprawdę, straty też nie odczuła boleśnie. Ciosem dla niej niespodzianym, a nad wyraz bolesnym była okropna śmierć ojca. W pierwszych chwilach nie była w stanie pojąć, zrozumieć nieszczęścia, jakie ją dotknęło. Zdawało jej się, ze jest ofiarą snu jakiegoś okropnego, że zmora ohydna trapi ją. Prozaiczne kolce życia przebudziły ją boleśnie, zmusiły do zajrzenia rzeczywistości w oczy.
Po za wstydem, hańbą i boleścią wysuwała się ruina — ubóstwo.
Cudem prawie udało się hrabiemu z remanentów i ruchomości pozostałych po księdzu Bazylim uratować tyle, że miały za co nająć domek w Stanisławowie i mogły zaspokoić przez jaki rok codzienne potrzeby. Mówiono nawet, że hrabia coś od siebie pokryjomu dodał.
Zamieszkały wspólnie z Natalią, która obydwom zbiedzonym, unieszczęśliwionym kobietom dawała dowody dobroci serca i prawdziwego przywiązania.
Zaczęły się dla młodej, do rozrywek przyzwyczajonej, rozpieszczonej jedynaczki — szare dni powszednie. Mijały, jeden jak drugi jednakowe, bez zmiany. Przy pomocy Natalii i znajomych jej nauczycielek zaczęła się uczyć, pragnęła zdać egzamin nauczycielski, przyszłość sobie zapewnić. Nie łatwo jej to szło.
Przy wrodzonych zdolnościach, a skromnych wymaganiach domowych nauczycielek, zgromadziła ona pewien zapas nauki, który zdaleka oglądany robił nie złe wrażenie, przy bliższem rozpoznaniu zaś przedstawiał się zaś jako zlepek zbudowany bez podwalin — na lotnym gruncie wyobraźni.
Musiała zaczynać od początków i pracować usilnie. W miarę postępu praca stawała się coraz łatwiejszą, nabierała metody. Zasmakowawszy jednak w nauce, przesadzać zaczęła w pracy. Dnie całe nad książkami spędzała. To odbiło się na jej powierzchowności, na jej zdrowiu może. Znikły dawne żywe rumieńce, twarz się jej przedłużyła, oko rozszerzyło, a cały wyraz wyszlachetniał jeszcze bardziej. Około ust igrał czasami uśmiech tęskny, smutny i otaczał jej postać niezrównanym urokiem.
Dziwnem w niej było, że przy ciągłem zajęciu nauką, przy braku czasu rozwinęło się w niej zamiłowanie do czytania dzienników. Przez Natalię, przez jej koleżanki potrafiła zawsze dostać kilka rozmaitych, choćby kilka dni temu wydanych, to jej nie zawadzało. Przerzucała je, w niektórych tylko numerach czasami odczytywała po kilkakroć to samo miejsce. Częstokroć czytanie to wywoływało w niej oznaki oburzenia, z niechęcią rzucała przeczytany numer i wychodziła z pokoju, ażeby łzy ukryć.
Postępowanie to zwróciło uwagę Natalii, wzięła porzucony kiedyś numer i odrazu odgadła tajemnicę. Eufrozyna kochała Iwana, jego los, jego karyera literacka, przeciwności, z któremi walczył, obchodziły ją; oburzały podłość i zła wiara, których używano w polemice z nim. Oddalony, rósł w jej wyobraźni na bohatera.
Numer, który wywołał wybuch gniewu w Iwanie, wycisnął obfite łzy z oczu Eufrozyny. Rzuciła gazetę z oburzeniem i zaszlochała nerwowo, ukoić się nie mogła. Natalia podniosła ją i przy niej przeczytała. Tajemnica znikła między niemi. Biedna dziewczyna oparła głowę na ramieniu przyjaciółki i płakała długo... długo.
— Jaki on nieszczęśliwy — wołała przez łzy — com ja zrobiła? Jak on mną pogardzać musi?... I słusznie, słusznie... — łzy jej głos tamowały, trzęsła się cała i tuliła do piersi Natalii, jak przestraszone dziecko. — Ja nigdy, nigdy go już nie zobaczę... On pogardza mną... On może zapomniał już...
Uspokajała ją i pocieszała starsza przyjaciółka, lecz co prawda, na pocieszenie nie wiele mogła powiedzieć.
Od dnia, gdy tajemnica znikła, obie teraz razem śledziły w dziennikach za losem Iwana. Obie odczytywały po kilkakrotnie wszystko, co on napisał. Szarą godziną, gdy chwila wypoczynku nadchodziła, siadywały obok siebie, rozpamiętywając każde jego słowo, powiedziane ongi w Zahnilczu. Przed oczami Eufrozyny zmartwychpowstawał wyraz jego twarzy, uśmiech lub zasępienie.
Dreszcz ją przejmował, gdy rozpamiętywała dzieje dnia, w którym po raz ostatni widziała go. I burzę tę straszną i przestrach, rozpacz, jaka miotała jej całą istotą w chwili, gdy on odszedł.
— Tak, tak — szeptała smutnie — on mną pogardził, a teraz zapomniał już, zapomniał na zawsze... Czem ja mogę być dla niego! Ja ciemna, głupia dziewczyna... Ja nieuk taki.
I chwytała za książki i uczyła się gorączkowo. Zdawało się biedaczce, że gdy zda egzamin, to on dowié-- się o niej, nazwisko jej przeczyta, przypomni sobie może.
Wieść o nominacyi Iwana na profesora uniwersytetu, przyjętą została w niskim dworku na przedmieściu stanisławowskim, wybuchem wielkiej radości. Obie dziewczyny nie mogły znaleść dość energicznych sposobów na okazanie zadowolenia. W ręce klaskały, biegały po pokoju i śmiały się, śmiały się aż do łez.
Zdziwiona dziekanowa wyszła z kuchni zobaczyć, co to się mogło stać? jaka przyczyna tak hałaśliwej uciechy?
— Doktor Iwan został profesorem uniwersytetu w Czerniowcach — objaśniła ją Natalia, Eufrozyna odwróciła oczy pełne łez, jej radość bez przyczyny zmieniła się w smutek.
Popatrzyła na nią babka i odgadła boleść jej serca, przeczuła, co tam się w piersi dziewczęcej dziać musi? Nie mówiąc słowa, zbliżyła się do niej, w czoło ją pocałowała i co prędzej wyszła, bojąc się, by sama nie zapłakała.
Biedna dziewczyna — szepnęła wychodząc — teraz serce się jej kraje... Ja zawsze myślałam, że on wysoko pójdzie... Nie spodziewałam się jednak, żeby taki był zacięty...
Od tego dnia Eufrozyna żyła jak w gorączce.
Nie zdradzała się z tem przed Natalią, ale w duszy zadawała sobie ustawicznie pytania: Z Zahnilcza droga do Czerniowiec przez Stanisławów... Czy wstąpi odwiedzić?... Czy przypomni sobie?...
Dnie mijały za dniami. Skończył się wrzesień, przeszły już pierwsze dnie października, a jego niema.
— Może się spóźnił?... może hrabia go tam zatrzymuje? — pocieszała się w duszy dziewczyna, lecz nadzieja zaczęła ją zupełnie opuszczać.
Wreszcie wyczytały w gazetach o świetnym wykładzie, jakim rozpoczął Dr Gudz swe lekcye w Czerniowcach. Pisemka tam na miejscu wydawane nie umiały znaleść słów, któreby określiły stopień ich uniesienia. — »To było święto narodowe« — pisały. Zdawna wrogie mu pisma zionęły znowu jadem nienawiści. Czuć jednak w tem było, że to już gniew bezsilny i zazdrość podła.
Eufrozynę, gdy to czytała, nieokreślone jakieś uczucie za serce chwytało, jak kameleon mieniło się w niej samej. Cieszyła się z jego tryumfu, z jego powodzenia; cieszyła się z upadku, ze wstydu jego wrogów. A jednak w sercu i do niego żal uczuwała, żal coraz sroższy. Za co? Nie umiałaby na to odpowiedzieć nawet — czuła jednakże.
— Myślałam, że on ma lepsze serce — szeptała w duszy.
Lecz wnet zawstydziła się sama przed sobą swej niesprawiedliwości. Przypomniała sobie, jak on błagalnym głosem słowa zmiłowania prosił, jak on wzrokiem do niej się modlił. A ona była głuchą i ślepą... Tak, Bóg jest sprawiedliwy! Słusznie się jej ta boleść należy, wszak ona była nieczułą na jego cierpienia, stokroć sroższe.
Żal w sercu stłumiła, lecz przebudzonego uczucia stłumić nie mogła. Nieobecnego, obcego może już dziś dla niej zupełnie człowieka kochała całą siłą młodego serca, całą potęgą bogatej wyobraźni. Urósł on w jej oczach na bohatera, na którego z dołu ziemi tylko zwykłym śmiertelnikom spojrzeć można.
Czytanie jego utworów przeszło u niej w kult jakiś, w rodzaj bałwochwalstwa. Już nie treść, nie forma, ale samo nazwisko autora w zachwyt ją wprawiały. Dziś zrozumiała każdą myśl, którą on dla niej pisał ongi, wówczas, gdy ona zrozumieć tego nie mogła, czy nie chciała.
Czas płynął, ona uczyła się i... wzdychała.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kajetan Abgarowicz.