[137]DO PANI JOANNY BOBROWEJ.
O! gdybym ja wiódł Panią do kaskady!
To tak jak ludzie przyjaciołom wierni,
Ażbym tam zawiódł, gdzie pył leci blady
Śród leszczyn w Gisbach, a śród laurów w Terni.
Dzikie-bym zrywał na murawie kwiaty, 5
A Pani w skałach siadła-byś myśląca,
Jak anioł, skrzydłem kaskady skrzydlaty,
Czekając z nad skał śpiewu — i miesiąca.
Gdybym ja Panią do kaskady woził,
Możebym wieczną tam zatrzymał siłą 10
Śpiewem skamienił i lodem zamroził,
I kazał tęczom świecić nad mogiłą.
Lecz nie powiodę do takiego zdroja,
Bo teraz straszna jest ducha kaskada;
To cały duch mój i cała krew moja, 15
Która na Polskę chce upaść — i spada.
Raz ty porwana tym strumieniem gminnym
Byłabyś nigdy nie wróconą światu:
Dlatego poszłaś gdzieindziej — z kim innym,
Ręki się bojąc dać dawnemu bratu. 20
Bo dzisiaj Polka ciekawość pokona,
A jej nie karmi to, co tłum paryski,
[138]
Gdy w sercu Polska duchem urodzona
Jak nimfa wstaje z perłowej kołyski.
Dzisiaj siedzącej przed kaskadą w koczu 25
Sumnienie Pani powie samo głuche...
Że niegdyś łzy się tak sączyły z oczu!
A dzisiaj! oczy patrzą — takie suche!
Czyś tem przeklęta? czy błogosławiona?
Że serce zimne — oczy łez nie leją? 30
Powie ci kiedyś mogił druga strona,
Gdzie serca pękną — albo się rozgrzeją.
Co do mnie — wiem ja, jak to praca pusta!
Serce kobiece na czas prze-anielić!
Dlatego odtąd — wiecznie zamknę usta, 35
I wolę nie być z Panią — niż zgon dzielić.
Bo to okropnie! rany pozamykać,
Zagoić wszystkie dawne serca blizny!
Iść — i aniołów już nie napotykać!
Już nie mieć ani serca! — ni ojczyzny! 40
Gdybym był duchem wersalskiej natury,
A taką Ciebie między tłumem zoczył,
Zleciał-bym na cię jak kaskada z góry,
Porwał — i rzucił w przepaść — i sam skoczył.
1842 r. 14 maja.