Dobry mały djabełek/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dobry mały djabełek |
Podtytuł | powieść dla dzieci |
Wydawca | „Ciekawa Lektura“ |
Data wyd. | 1936 |
Druk | „Record“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Un bon petit diable |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W tym czasie, gdy odbywało się wszystko, o czem poprzednio już opowiedzieliśmy, Karol szedł do swej kuzynki i przyjaciółki Julji, aby się uspokoić. Znalazł ją samotną, w tej samej pozycji siedzącej, w jakiej pozostawił i opowiedział jej o niepowodzeniu swego dobrego odruchu, oraz o środku, jakiego użył, aby zabezpieczyć siebie przed surową karą ciotki.
Julja.
Mój biedny Karolu, nie miałeś racji; nigdy nie trzeba zagrażać czemś okropnem twej cioteczce. Sam wiesz doskonale o tem, że nie możesz spełnić swych pogróżek.
Karol.
Świetniebym je spełnił; już się zabierałem do podpalenia firanek.
Julja.
O Karolu! Nie sądziłam, byś był taki zły. I cóż byłoby potem? Zabranoby cię do więzienia, gdzie przesiedziałbyś do szesnastu, względnie osiemnastu lat.
Karol.
Do więzienia! Co za okropne rzeczy opowiadasz!
Julja.
Tak, mój przyjacielu, do więzienia, za umyślne podpalenie sądzono nawet dzieci młodsze od ciebie.
Karol.
A ja o tem nawet nie wiedziałem! Dobrze, żeś mnie uprzedziła, bo w pierwszej potrzebie ponowiłbym swój zamiar spalenia domu ciotki.
Julja.
O! nie, nigdybyś znowu o tem nie pomyślał, przez samą przyjaźń dla mnie, a pozatem Betty schowałaby wszystkie zapałki i nie pozwoliłaby na to.
Karol.
Betty! Ależ nienawidzi jej i sama cieszy się, gdy zażartuję sobie z mej cioteczki.
Julja.
To niedobrze ze strony Betty, że zachęca cię do złego.
Rozmawiali tak w dalszym ciągu. Julja usiłowała uspokoić Karola, gdy nagle weszła Bełty.
— Przyszłam po ciebie, Karolku, od twej cioteczki, strasznie gniewa się na ciebie, idź. Dzień dobry, panieneczko; co panieneczka powie o naszym złym człowieku.
Julja.
Mówię, że moglibyście zrobić jej wiele dobrego, udzielając właściwych rad; Karol powinien być względem swej ciotki uprzejmy i posłuszny.
Betty.
Ale pani jest bardzo niedobra.
Julja.
To jest bardzo smutne; jest jednak jego opiekunką, wychowuje go...
Karol.
Tak, cudownie mnie wychowuje. Od tego czasu, gdy się nauczyłem czytać, pisać i rachować, nie posyła mnie więcej do szkoły przez swe chore oczy; trzyma mnie przy sobie, abym jej czytał głośno, pisał listy i prowadził rachunki; w ten sposób dręczy mnie codzień.
Julja.
To jednak uczy cię czegoś, więc wcale nie jest tak źle, jakby się zdawało.
Karol.
Czasami jest dobrze; oto, naprzykład obecnie kazała mi czytać „Mikołaja Niklbi“; to jest bardzo ciekawe, nic nie mam przeciwko temu, lecz nieraz, czytając nieznośny dziennik lub historję Francji, albo Anglji, całkiem usypiam, a wiesz, jak mnie budzi? kłuje mnie w twarz swemi dużemi drutami lub szydełkiem. Czy uważasz, że jest to zajmujące?
Julja.
O, nie, to nie jest ciekawe, a jednak niema potrzeby, abyś się gniewał i mścił, jak to ustawicznie czynisz.
Betty.
Zapewniam panieneczkę, że gdyby panienka była z nami, również nie kochałaby pani Makmisz, nie uważając na to, że jest to cioteczka panienki; mi się zdaje, że panienka nawet dopomagałaby nam... jakby to powiedzieć?
Julja (uśmiechając się).
Mścić się, chce Betty powiedzieć; lecz zemsta draźni ją przecie jeszcze więcej i czynicie przez to ciotkę jeszcze surowszą.
Karol.
Jeszcze gorszą, chcesz powiedzieć.
Julja.
Nie, nie gorszą, lecz zawsze bardziej nieufającą tobie. Postarajcie się wspólnie znosić bez szemrania wszystkie jej kaprysy, a zobaczycie, że będzie lepsza... Czy nie tak, Karolu?
Karol.
Moja dobra Juljo, niczego nie mogę ci odmówić; spróbuję, przyrzekam ci to, ale, gdyby do końca tygodnia ciotka nadal pozostała tak samo złośliwą, rozpocznę znowu...
Julja.
Dobrze; zacznij słuchać swej ciotki i idź natychmiast do domu; gdy przyjdziesz, bądź miły i uprzejmy dla niej.
Karol wstał, uściskał Julję, westchnął i poszedł w towarzystwie Betty. Przez całą drogę nie powiedział ani słowa; starał się być dobrym, przypominając sobie to wszystko, co powiedziała mu na ten temat Julja.
Gdy przyszedł do domu, wszedł prosto do cioci.
Pani Makmisz.
A! Oto jesteś wreszcie, mały złoczyńco! Podejdź do mnie bliżej...
Ku wielkiemu jej zdziwieniu Karol usłuchał i podszedł. Oczy miał spuszczone, wygląd pokorny. Gdy był już zupełnie blisko, pani Makmisz chwyciła go za ucho; Karol nie sprzeciwiał się; ciotka zachęcona jego pokorą, wzięła rózgę i mocno uderzyła raz, drugi, trzeci, ale Karol ani myślał o sprzeciwie. Korzystała z jego pokory aż do przesady: powaliła Karola na ziemię i poczęła chłostać go tak mocno, że podarła spodnie bez tego już mocno wyniszczone. Karol zniósł tę surową karę, nie wydając ani dźwięku skargi.
— Precz stąd, niegodziwcze! — zawołała, czując po tej egzekucji zmęczenie w ramieniu; — precz, wynoś się, aby ducha twego tu nie było!
Karol podniósł się, ani słowa nie mówiąc i wyszedł, z trudem hamując gniew. Pobiegł do swego pokoju i dał tam upust łzami, które oddawna już go dusiły. Rzucał się na łóżku, gryząc prześcieradło, aby zatamować krzyki wściekłości, które na wspomnienie zniewagi wydzierały mu się z piersi. Gdy minął pierwszy atak bólu, Karol przypomniał sobie słodycz Julji, jej dobre słowa, jej wspaniałomyślne rady. Rozmyślał przez jakiś czas nad swoją sytuacją i nieco się uspokoił; poczuł się szczęśliwym i dumnym dzięki temu, że potrafił się powstrzymać, że nie użył żadnego ze zwykłych środków obrony przeciwko swej ciotce, dotrzymując danej Julji obietnicy, mając niezłomne postanowienie wytrwania aż do końca. Zupełnie uspokojony i zadowolony ze swej mężnej postawy, wstąpił do Betty, do kuchni.
Betty.
Jakże cię spotkała twoja ciotka, mój biedny Karolku? Nic nie słyszałam; czy się gniewała?
Karol.
Już zastałem ją rozgniewaną, gdy powróciłem i doskonały dała tego dowód przez te szturchańce, jakie od niej dostałem.
Betty.
A ty?
Karol.
Nie sprzeciwiałem się jej.
Betty (zdziwiona).
Pierwszego ciosu oczywiście nie spodziewałeś się, ale dlatego nie mogłeś uniknąć drugiego i następnych.
Karol.
Pozostawiłem jej zupełną swobodę działań; powaliła więc mnie na ziemię, tarzała, biła rózgą. A rózga, to przecie nie jest ani słomka ani też piórko, mogę cię śmiało zapewnić.
Betty.
Cóż po tem uczyniłeś?
Karol.
Czekałem aż skończy; gdy się zmęczyła tem praniem, wstałem i poszedłem do swego pokoju; tam pofolgowałem cierpieniu, szlochając i krzycząc coprawda raczej ze wściekłości niż z bólu. Potem pomyślałem o Julji, przypomniałem sobie jej delikatność, dobroć — i gniew mój natychmiast ustał. Teraz właśnie chcę cię prosić, czy nie dasz mi jakiejś starej szmatki, aby zreperować moje spodnie, — ciotka biła mnie tak mocno, że gdyby jeszcze trochę to potrwało, zdarłaby ze mnie skórę.
Betty (oburzona).
Biedny chłopcze! Jaka wstrętna kobieta! Trzeba też być taką złośnicą! Nieszczęśliwy sieroto! Niema nikogo, kto mógłby cię obronić, przytulić do siebie!
Betty opadła na krzesło i zapłakała. Ten dowód współczucia tak wzruszył Karola, że nawet się rozpłakał, siadając obok Betty. Poderwał się jednak natychmiast i rzekł:
— Nie mogę siedzieć boli mnie!
Betty podniosła się również, otarła oczy, nasmarowała kawałeczek szmatki łojem ze świecy i dając to Karolowi, rzekła:
Masz, weź to, Karolku. Połóż na chore miejsce a jutro ustanie wszelki ból. Przypnij szmatkę szpileczką, aby się trzymała; jutro postaramy się wymyśleć coś innego do poskromienia tej złej kobiety. Inaczej bowiem zasmakuje w tem biciu, widząc twą pokorę. Obawiam się, że Julja udzieliła ci rady źle przemyślanej.
Karol.
Nie, Betty, rada jest dobra; czuję, że jest dobra; serce moje się cieszy, a jest to dobry znak.
Karol przyłożył plaster, który dała mu Betty i natychmiast poczuł ulgę; wówczas udał się znowu do swej pocieszycielki, doradczyni i opiekunki — Julji. Przechodząc przez kuchnię, ujrzał Betty, która przyszywała do siebie dwa skórzane lakierowane daszki ze starych kaszkietów jego wuja Makmisza, zapytał ją co robi.
— Szykuję ci pancerz na jutro, biedny Karolu, gdy będziesz spał, uszyję ten pancerz do twych spodni.
Karol uśmiał się z całego serca z tego „batochronu“; był jednak zachwycony tym wynalazkiem Betty; zabierał się już do wyjścia, gdy nagle posłyszał ostry głos ciotki, która go wołała. Betty przeżegnała się, Karol westchnął i poszedł natychmiast.
Pani Makmisz.
Idź, czytaj, wstrętny chłopcze; ale prędzej, weź swą książkę...
Karol wziął książkę, usiadł ostrożnie na brzegu krzesła i począł czytać. Pani Makmisz spoglądała na niego ze zdziwieniem i niedowierzaniem.
„Coś już knuje, — pomyślała, — napewno szykuje jakiś kiepski figiel, udając posłusznego i słodkiego. Nigdy nie był taki pokorny. Po raz pierwszy w życiu dał się tak bić. Co to znaczy? Nic zupełnie nie rozumiem. Jeżeli nadal będzie taki pokorny, to często i z przyjemnością będę go biła batem; jest to przecie najlepszy środek wychowawczy!... Jednak... Podczas gdy pani Makmisz pogrążona była w swych rozmyśleniach, Karol wciąż czytał; głos począł już mu słabnąć ze zmęczenia, gdy nagle za drzwiami zabrzmiał głos sędziego:
— Czy mogę wejść, pani Makmisz? Czy pani przyjmuje?
— Zawsze do usług, panie sędzio. Bardzo mi pochlebia pańska wizyta. Karolu, podaj krzesło panu sędziemu.
Karol wstał i mimowoli krzyknął z bólu.
— Co ci jest, mój przyjacielu? Ledwo się poruszasz, jak gdyby chodzenie sprawiało ci ból, — zapytał sędzia.
Pani Makmisz zaczerwieniła się, niespokojnie poruszyła się na swym fotelu i kazała Karolowi jaknajprędzej odejść.
Karol jednak nie był jeszcze tak dobry i miłosierny, jak uczyła go Julja; dlatego się cieszył z okazji opowiedzenia sędziemu, jak źle się z nim obchodzi jego ciotka.
Karol.
Oczywiście, panie sędzio, boli mnie; cioteczka tak mnie wybiła tamtą rózgą, która obok niej leży, że nie mam na sobie zdrowego miejsca.
— Pani Makmisz! — przemówił sędzia surowo.
Pani Makmisz.
Proszę go nie słuchać, panie sędzio, proszę mu nie wierzyć. Kłamie stale — od rana do wieczora.
Karol.
Ciocia wie doskonale, że nie kłamię, gdy mówię, że ciocia mnie wytłukła. Jest również prawdą, że Betty zrobiła mi plaster łojowy ze świecy; czy chce ciocia, aby ona to potwierdziła? Dobra Betty robiąc to płakała nawet.
— Pani Makmisz, — znowu zaczął sędzia, — wie pani przecie, złe traktowanie jest wzbronione przez prawo; podlega zaś pani...
Pani Makmisz.
Niech pan sędzia będzie spokojny; to jest prawda, że go wysiekłam! gdyż dziś zrana chciał podpalić mój dom; pojęcia pan nie ma, co to za chłopak; zły, kapryśny, kłamca, leń uparty; wogóle znajdzie pan w nim same wady.
Sędzia.
To jeszcze nie upoważnia pani bić go do tego stopnia, że chłopak nie może się bez bólu poruszyć. Proszę panią o ostrożność, pani Makmisz; opowiadano mi już coś o tem; ale o ile skargi się wznowią, będę zmuszony zastosować odpowiednie środki.
Pani Makmisz nie posiadała się ze złości; Karol tryumfował; wszystkie jego dobre uczucia znikły i zdecydował się ostatecznie rozzłościć swą ciotkę, żeby go znowu zbiła; wówczas zaś z pomocą Betty miał sprawdzić świadków, którzy oskarżyliby ciotkę przed sędzią.
„A mnie nie będzie już tak bolało, pomyślał, — dzięki daszkom mego nieboszczyka-wuja: ciotkę zaś wezwą do sądu i skażą na karę. O! gdyby ją również wysiekli, jak byłbym zadowolony!... Jaki byłbym szczęśliwy!... Ale... ale Julja! Co powie ona na to i co pomyśli?... Obiecałem przecie Julji, że nie będę gburem wobec ciotki i że nie będę jej się sprzeciwiał; ale nie obiecałem przecie zrzec się usiłowań, skierowanych ku poprawie mojej ciotki; tembardziej, że ciotka moja uważa to okrutne traktowanie mnie za jedyny środek do mojej poprawy, do polepszenia mego charakteru. Niech sama się poprawi wówczas, gdy ktokolwiek potraktuje ją okrutnie, gdyż jest stokroć gorsza odemnie“.