Dom tajemniczy/Prolog/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dom tajemniczy
Wydawca Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy
Data wyd. 1891
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Pantins de madame le Diable
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.
Dyabeł u siebie.

— No i cóż... zapytała żywo królowa.
— Niema Jego królewskiej mości w pałacu... odpowiedziała pokojowa.
— Czy jesteś pewną tego zupełnie?...
— Niestety!... Najjaśniejsza Pani!...
— Kto cię powiadomił o tem?...
— Pierwszy kamerdyner królewski.
— Tyberyusz?...
— Tak... on właśnie...,
W tem miejscu musimy objaśnić czytelników naszych, że ex-cesarz, który radby był, iżby lud rzymski posiadał jednę głowę, aby ją ściąć można było za jednym zamachem, był jak najbardziej zaufanym kamerdynerem Szatana i jako taki, używanym był we wszystkich najdelikatniejszych misyach Jego szatańskiej mości. Z obowiązków tych świetnie się wywiązywał.
Eola zapytała:
— Czy Tyberyusz zdaje się być zaniepokojonym?...
— Ale gdzież tam, Najjaśniejsza Pani!... zasypia sobie najswobodniej w przedpokoju, oczekując niby na króla. Gdym mu zrobiła za tę ospałość wymówkę, oświadczył mi opryskliwie: król ma swój klucz w kieszeni... jak przyjdzie to mnie obudzi.
— Dobrze, Ninon, możesz się oddalić, powiedziała smutno królowa, nie potrzebuję już usług twoich.
— Czy Wasza królewska mość nie będzie się rozbierała?...
— Nie.
— Nie położy się Wasza królewska mość do łóżka?...
— Do łóżka?... a to po co?... czyżbym ja zasnąć potrafiła?...
— Co zatem Wasza królewska mość robić zamierza?...
— Czekać!...
— Jakto... do białego dnia?...
— Do białego dnia, jeżeli potrzeba będzie.
— Ależ Wasza królewska mość zamorduje się doprawdy.
— Ninon!... odparła królowa z uśmiechem bolesnym, nie zapominaj, że jestem nieśmiertelną, niestety...
Ninon chciała coś odpowiedzieć.
Nie stało jej czasu na to jednakże.
W przedpokojach rozległa się głośna wrzawa.
Dały się słyszeć głosy straży, powtarzającej hasło umówione.
Jednocześnie zastukano do drzwi buduaru.
Ninon pobiegła otworzyć; rozmawiała małą chwilę z kimś niewidzialnym, poczem powróciła żywo do królowej mówiąc:
— Najjaśniejsza pani, Tyberyusz, przysłany przez swego pana, przyszedł z zawiadomieniem, że król przybędzie tu za kilka sekund i pragnie wiedzieć, czy Wasza królewska mość przyjąć go raczy?...
Twarzyczka Eoli rozjaśniła się radością, a na bladych jej policzkach wystąpiły żywe rumieńce.
— Niech przybywa!... — zawołała i niechaj pewnym będzie, że królowa oczekuje go z upragnieniem i niecierpliwością!...
Ledwie Eola zdążyła wypowiedzieć te słowa, gdy drzwi buduaru otworzyły się na rozcież i Szatan się ukazał.
Przypominamy czytelnikom opis powierzchowności Jego piekielnej mości, jaki pomieściliśmy w pierwszym rozdziale niniejszego prologu. Nie mamy nic dodać do tego portretu obecnie, nie możemy też nic ująć z niego.
Szatan ubrany był podług ostatniej mody i wyglądał tak świetnie, jak żaden zapewne z elegantów dworu francuzkiego, z ostatniej ćwierci ośmnastego stulecia, nigdy się nie przedstawiał.
Strój jego odznaczał się wyszukanym zbytkiem i jednocześnie prostotą, znamionującą gust pański prawdziwie. Niezwykła prostota i wyszukany przepych!.. dwie prawie niepodobne do skojarzenia przeciwności, tu jednak najszczęśliwiej zastosowane były.
Należymy do rzędu tych ludzi, którzy najchętniej oddają Cezarowi co jest Cezarowego, i gdy pan dyabeł zasługuje na pochwałę, chwalimy pana dyabła.
Pod białem atłasowem ubraniem zwierzchniem, haftowanem suto złotem i utkanem perełkami, miał ubranie z materyi bardzo jasnej, dżetem wyszywanej.
Przy białych jedwabnych pończochach miał sprzączki diamentowe, takie same przy trzewikach o czerwonych obcasach, z podeszwami, jak arkusz papieru cieniutkiemi.
Kapelusz oszyty galonem złotym, nosił z kokieteryą na bok trochę, włosy miał upudrowane i ułożone w ten sposób, żeby zakrywały zupełnie dwa małe dyabelskie rożki.
Mankiety u żabotów zrobione były z najpiękniejszych koronek alansońskich.
Na palcu błyszczał mu pierścień z brylantem, wartującym sto tysięcy dukatów.
Trzy brylanty, każdy tej samej wartości, widniały na rękojeści szpady.
Guziki przy kamizelce wszystkie były brylantowe, a każdy wart był sto tysięcy liwrów.
— A cóż tyle diamentów i brylantów?... — wykrzyknie może nasz czytelnik.
No prawda, ale nie trzeba się temu dziwić.
Szatan, jak już wspominaliśmy o tem przecie, kocha się namiętnie w klejnotach, szczególniej w małych błyszczących kamykach, których wartość jest nieocenioną, a ma bardzo na nie łatwy sposób.
Jakiż to sposób?...
Opowiemy go naszym czytelnikom, w przekonaniu, że tych, co go sprobują wykonać, uczynimy bogatszymi od pana barona Rotszylda.
Wiadomo każdemu, że diament nie jest niczem innem, jak węglem skrystalizowanym przez gorąco, niemożebne do otrzymania dziś jeszcze w pracowniach najsławniejszych chemików.
Szatan brał w palce kawałek węgla, przytykał do ust i chuchał na niego przez dziesiątą część sekund.
Po takiej łatwej operacyi, mały kawałek węgla, stawał się dużym diamentem.
Widzicie, że nie nadto prostszego, że sposób to dostępny dla każdego.
Potrzeba tylko, ażeby mieć oddech podniesiony do dwóch, albo trzech set stopni gorąca...
Bagatela!...
Dla czegóżby dojść do tego nie można było?...
Wynaleziono przecie telegrafy elektryczne!...
Dyabeł skłonił się z galanteryą, cechującą człowieka dobrze wychowanego i z okiem jaśniejącem, zbliżył się do małżonki, żeby ją pocałować.
Królowa roztworzyła ramiona i chciała rzucić mu się na szyję.
Ale się powstrzymała.
— Jeżeli go przyjmę tak serdecznie — pomyślała sobie — jeżeli pokażę mu, jak go kocham, to nie zechce się tłomaczyć, a ja chcę, żeby się wytłomaczył.
I cofnęła się o dwa kroki, i zrobiła minkę nadąsaną...
Szatan włożył kapelusz pod pachę — wyjął z kieszeni tabakierkę, perłami i rubinami wysadzaną, wziął proszku w dwa palce i zażył go delikatnie.
Potem otrząsnął żabot, wykręcił się na czerwonej swojej pięcie, poprawił mankiety, schował do kieszeni tabakierkę i zawołał nareszcie głosem jakby szepleniącym trochę:
— Przez litość, piękna przyjaciołko, co za mucha siadła ci na nosku?... Co znaczy ta nadąsana minka?.. Czy nie jesteś słabą przypadkiem?...
Teraz w modzie są przerozmaite choroby.
— Panie — odpowiedziała z godnością Eola, porzuć pan, proszę, ten ton żartobliwy, bo nie nadaje się on wcale do obecnej sytuacji...
— Powiedziałaś: „sytuacji,“ kochana przyjaciołko, czyżby to prawdą być miało?... Daję słowo honoru, że nie spodziewałem się wcale...
— Spojrzyj-no na ten zegar...
— Nie ma potrzeby — mam przecie swój zegarek... — Ale zresztą cóż może mieć za związek godzina z tą niby groźną sytuacyą?...
— Czyż znajdujesz, że przystoi szanującemu się mężowi spędzać większą część nocy po za domem?...
— Ależ, jeżeli ten mąż zatrzymany jest po za domem bardzo ważnemi sprawami...
— Więc miałaś jakieś interesy?...
— Tyle ich miałem, że nie wiedziałem, gdzie się obrócić!...
— W swojem państwie?..
— W najpiękniejszej i najważniejszej części tego państwa.
— Założę się, żeś był na ziemi...
— I wygrasz.
— We Francyi byłeś... nie prawdaż?...
— Zgadłaś.
— I zapewne w Paryżu?...
— Co za domyślność!...
— O!... bardzo mała w tem moja zasługa, skoro wiem oddawna, że trzy co najmniej części swojego życia przepędzasz nad Sekwaną... — Tak, czy nie?...
— Ani ci myślę zaprzeczać...
— Cóż za jakiś dziwny urok ma dla ciebie to miasto?..
— Ten, że jest najpiękniejszem na świecie, że zbieram w niem najobfitsze plony, że mnie przyjmuje zawsze z otwartemi rękami, że adoruje mnie pod wszystkiemi postaciami...
— Dla czego nie dodasz, krzyknęła królowa ze złością — gdzie się najpiękniejsze kobiety znajdują...
— Czyż posądzałabyś mnie oto?... — rzekł małżonek, przykładając rękę do serca — no tego się nie spodziewałem po tobie!... Oddawna już dałem pokój wszelkim błędom przeszłości!.. błędom zresztą przebaczalnym, skoro serce żadnego w nich nigdy nie brało udziału... Dla mnie na całym świecie istnieje jedna tylko kobieta... ta jest moją królową... moją panią.
— Śliczne frazesy, ale kto mi zaręczy, że prawdziwe?... Tyle razy już mnie zwodziłeś...
— Chcesz dowodów mojej szczerości?...
— Tak.
— Zaraz ci je przedstawię — odpowiedział małżonek Eoli i wyjął z miną tryumfującą z kieszeni długi woreczek z kółek stalowych, zamknięty na mikroskopijną diamentową kłódeczkę.
Po za temi metalowemi ogniwkami ruszały się jakieś maleńkie postacie i wychodziły żałosne piski.
Dyabeł podał woreczek żonie.
— Co to jest?... zapytała.
— Moje usprawiedliwienie...
— Ależ woreczek zamknięty.
— Proszę cię... oto kluczyk.
Królowa otworzyła kłódeczkę i poruszyła się ździwiona, zobaczywszy wymykające się z otworu, lilipucie figurki.
— Co to jest?... — zawołała zaciekawiona — co to za żywe lalki?...
— To moje żniwo z nocy dzisiejszej — dziesięć dusz zagarniętych własną moją ręką, dusze to wyborowe... ta pierwsza to młodzieniec, który się zgrał w karty pomiędzy jedenastą a dwunastą, a któremu doradziłem, ażeby sobie w łeb palnął o samej północy... Przypuszczasz zapewne, że mając tyle do roboty, musiałem się dobrze nakręcić?...
— Mój mężu, mój kochany mężu, wybacz mi moje podejrzenia...
— Przebaczam ci je chętnie, ale pod warunkiem, że na przyszłość nie będziesz już źle sądzić o mnie...
Królowa nie wierzyła jednakże całkiem w szczerość słów męża, pomimowoli niepokoiły ją jakoś te zanadto częste na ziemię wycieczki.
Gdy pozostała samą, zaczęła się zastanawiać i doszła do przekonania, że pan mąż musi się widocznie nudzić w piekle, a wybornie zabawiać się na ziemi,
Cóż zrobić, żeby go przy sobie utrzymać?...
Potrzeba naturalnie czemś go zainteresować... Ale jak się wziąć do tego?...
Namyślała się długo, nareszcie wykrzyknęła:
— Znalazłam sposób!...
Posłała natychmiast po starego czarnoksiężnika, który świeżo przybył do piekieł.
Naradzała się z nim, a kiedy się rozstawali, miała minę uszczęśliwioną.
Upłynęło kilka dni na niecierpliwem oczekiwaniu.
Nareszcie pewnego poranku zjawił się czarnoksiężnik w pałacu, a dwóch potępieńców wniosło za nim na ramionach ogromną ciężką skrzynię.
Czarodziej trzymał w ręku dwie lunety ze złota i kryształu, zamknięte w pudełku aksamitnem,
— Mądry starcze — rzekła królowa — czy ci się tylko powiodło?...
— Tak sądzę, miłościwa pani, przedstawię wam zaraz rezultaty pracy mojej...
Eola długo rozmawiała ze starcem.
Po pewnym czasie posłała Ninon, aby poprosić do niej króla.
Mister Szatan stawił się natychmiast.
— Wzywałaś mnie, kochana żono? — zapytał.
— Tak, bo ci przygotowałam pewną niespodziankę.
— Wszystko, co od ciebie pochodzi, musi być bardzo pięknem. Cóż to takiego?
— A oto.
Królowa wzięła męża pod rękę i poprowadziła go do okrągłego stolika zarzuconego nieskończoną liczbą maleńkich figurek, wykonanych artystycznie, a przedstawiających mężczyzn i kobiety różnego wieku i wszystkich krajów świata.
— Albo sie mylę — wykrzyknął dyabeł — albo ci wszyscy mali ludzie są maryonetkami...
— Nie mylisz się, kochany mężu.
— Cóż ty z tem zrobić pragniesz?... — zapytał.
— Wiem, że lubisz bardzo przedstawienie, odpowiedziała królowa — chcę ci więc pokazać komedyę... To są aktorowie moi...
— Czy mówisz seryo, czy żartujesz?...
— Zaraz się sam o tem przekonasz... Wybierz tylko z pomiędzy tej masy pewną liczbę osobistości...
— Bardzo dobrze, ale na co?...
— Zobaczysz... Zrób, o co cię proszę.
Dyabeł wybierał figurki, a Eola kładła je do wysłanego atłasem kosza.
— Czy już dosyć będzie?... zapytał Szatan.
— Wybierz jeszcze kilka... odpowiedziała królowa.
Szatan chwycił całą garść figurek i rzucił je do kosza.
— No cóż dalej?... zapytał.
— Podaj mi rękę i chodźmy.
— Gdzie?...
— Na wysoką, pałacową wieżę.
— Co za szczególniejsza fantazya — zamruczał Szatan, wstępując na schody, pod rękę z królową.
Czarnoksiężnik szedł za nimi, trzymając teleskop w ręku.
Aspazya i Ninon kosz dźwigały.
Weszli na platformę wieży wysokiej, jak szczyt Himalaja.
— Oh!.. wykrzyknął dyabeł, stając na ostatnim stopniu.
— No a teraz?... zapytał.
— Teraz zobaczysz... odpowiedziała królowa, czy mali moi aktorowie dobrze umieją role...
— Ale gdzież ten teatr?...
Żona wskazała ręką ziemię.
— Teatr, to świat, powiedziała.
Wzięła jednę z maryonetek i rzuciła ją w powietrze.
Mała figurka zamiast upaść u stóp wieży, pofrunęła z wiatrem i znikła w przestrzeni.
Z innemi figurkami zrobiła władczyni piekieł to samo.
Dyabeł patrzył, ale nic nie rozumiał.
Kiedy zniknęła figurka ostatnia, wykrzyknął:
— No już wszyscy aktorowie wyrzuceni!... Gdzież oni są i jakże ich odnajdziesz?...
— Wchodzą już przecie na scenę... odrzekła królowa.
— Ale ba!..
— Patrz!
Powiedziawszy to, podała mężowi jednę z lunet.
Przyłożył ją do oka, skierował ku ziemi i krzyknął ździwiony. Zobaczył wyraźnie, że się poruszają oto te małe osóbki z kosza. Nie były one już maryonetkami, ale prawdziwymi ludźmi...
Mister Szatan nie tylko widział, jak się poruszają, ale słyszał, jak rozmawiają...
To co dyabeł widział i słyszał, opowiemy czytelnikom.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.